Dopalacze zaplombowane
Pracownicy inspekcji sanitarnej ramię w ramię z policją wkroczyli w sobotę do sklepów z dopalaczami. W efekcie zamknięto dwa sklepy w Wodzisławiu Śląskim, trzy sklepy w Raciborzu i cztery w Rybniku. Było to możliwe, bo Główny Inspektorat Sanitarny podjął decyzję o wycofaniu z obrotu dopalacza o nazwie Tajfun. W raciborskich sklepach go nie ujawniono, mimo to, na polecenie głównego inspektoratu, sklepy zostały zamknięte.
– Koncesje nic nie dadzą. Ludzie nadal będą zażywać te świństwa – mówi poseł Bolesław Piecha
Jeszcze w październiku w życie mają wejść przepisy ograniczające handel dopalaczami. Parlamentarzyści pracują nie tylko nad nowelizacją ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Jeden z projektów zakłada, że na sklepy z dopalaczami koncesje będzie wydawało miasto. – Będę się starał, aby nie przyznano żadnej – zapowiada Mirosław Lenk prezydent Raciborza.
Wzmożona praca w sejmie to wynik doniesień medialnych o kolejnych przypadkach zatruć młodych ludzi dopalaczami. Liczba sklepów, gdzie można je kupić, rośnie w lawinowym tempie. Kiedy w grudniu 2008 roku przy ulicy Solnej otwierano pierwszy fun shop, czyli sklep z legalnymi środkami o działaniu narkotycznym, które ochrzczono dopalaczami, w Polsce było zaledwie trzydzieści takich punktów. Dziś są ich setki. Kwitnie zarówno handel detaliczny jak i hurtowy. W Raciborzu dopalacze można kupić przy ulicy Bankowej, Wojska Polskiego, Drzymały i w niektórych trafikach. To żadna tajemnica, bo kolorowe wystawy aż kłują w oczy krzykliwymi reklamami. Zwiększa się również liczba osób, które za bardzo „dopaliły”. – W zasadzie regułą już jest, że średnio raz na tydzień trafia do nas młody człowiek, najczęściej w wieku około 20 lat, który przyjął tego typu specyfiki – mówi Piotr Sokołowski kierownik raciborskiego pogotowia ratunkowego. – Często mają przy sobie opakowania. Pokazują nam je ale ciężko stwierdzić co to za substancje. Leczymy takie osoby objawowo – dodaje lekarz.
W Raciborzu biznes kwitnie
Prezydent Raciborza zna aktualną liczbę sklepów z dopalaczami. – Z tego co się orientuję na tę chwilę mamy w Raciborzu trzy. To o trzy za dużo – mówi twardo Lenk, zauważając równocześnie, że obecnie jako samorządowiec jest bezradny bo brakuje odpowiednich przepisów na walkę z fun shopami. Z pomocą Raciborzowi i innym miastom może przyjść pomysł posłów lewicy, którzy forsują w sejmie projekt tzw. ustawy o obrocie i reklamie dopalaczy. Zgodnie z jej założeniami, aby prowadzić punkt z dopalaczami, jego właściciel musiałby otrzymać najpierw odpowiednią koncesję. – Jeśli samorządy decydują o koncesjach na alkohol a nawet o liczbie taksówek, możemy decydować o dopalaczach. Dołożę wówczas wszelkich starań, aby ani jedna taka koncesja nie została przyznana – zapowiada Lenk.
Traktujmy je jak leki
Innego zdania jest na przykład poseł PiS-u Bolesław Piecha. Były wiceminister zdrowia w rozmowie z nami skrytykował koncesjonowanie punktów. – W społeczeństwie zupełnie niepotrzebnie zapanował hurraoptymizm. Co z tego, że będą wydawane koncesje na środki, skoro nadal wszystko będzie się rozbijało o definicję dopalaczy. Środki popularnie nazywane dopalaczami, powinny być wprowadzane do obrotu na tej samej zasadzie co leki – mówi Piecha. Obecnie producenci dopalaczy, aby ominąć przepisy, wprowadzają coraz to nowe substancje do składu swoich produktów. Urzędnicy nie nadążają z wpisywaniem ich do aneksów ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. – Wystarczy, że dopalacze będziemy traktować jak leki, wtedy nikt nie będzie mógł już stosować tej metody. Co z tego, że producent wprowadzi nową substancję, jeśli nie otrzyma pozwolenia na sprzedaż produktu z jej składem. Koncesjonowanie na zasadzie: „temu dam a tamtemu nie” to błąd. Efekt będzie taki jak jest. W sklepikach z koncesją będą nadal sprzedawali te świństwa a młodzi ludzie będą trafiali do szpitali – dodaje Piecha. W walce z dopalaczami wszyscy politycy zwarli szeregi. – W sejmie jest kilka pomysłów na walkę z tymi środkami i bardzo dobrze. Jestem pewien, że takie zmiany poprą wszyscy parlamentarzyści bez względu na ugrupowanie. Duża w tym zasługa mediów, które nagłośniły temat – mówi Henryk Siedlaczek poseł PO.
Zmiany już w październiku
O ile koncesje to jeszcze pieśń przyszłości, o tyle już w październiku ma być gotowa nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. – Mamy w tym miesiącu trzy zjazdy i są bardzo duże szanse, że uda nam się sprawę doprowadzić do końca – mówi nam Marek Krząkała poseł PO z Rybnika. Nowe przepisy mają dać możliwość zakazania na mocy rozporządzenia ministra zdrowia sprzedaży danego środka i zawierających go produktów. Taki zakaz trwałby od roku do półtora, w tym czasie prowadzono by badania, po czym substancje szkodliwe byłyby zakazywane na stałe. – Jestem posłem, ale przez lata pracowałem w szkole. Miałem do czynienia z uczniami uzależnionymi od narkotyków. To przykry widok. Wielu młodych ludzi krzyczy o ograniczaniu wolności o wolnym wyborze. Gdyby mieli w rodzinie narkomana lub alkoholika na pewno mieliby inne podejście. Dopalacze to realne zagrożenie, z którym należy walczyć – dodaje Krząkała.
To nie znaczki
Dlaczego tak trudno zakazać dopalaczy? Bo choć to absurdalne, sprzedający je, odradzają ich zażywanie. Niemal na każdym opakowaniu takiego produktu widnieje informacja „nie do spożycia przez ludzi” lub „produkt kolekcjonerski”. Wyciąg z kapelusza potencjalnie trującego muchomora czerwonego jest więc „artykułem kolekcjonerskim”, jednak wszyscy zainteresowani wiedzą, że ma silne właściwości halucynogenne. Z kolei tabletki relaksacyjne, sprzedawane są jako... nawóz do kwiatków. Sklepy z dopalaczami, również w Raciborzu otwarte są dłużej niż apteki, bo aż siedem dni w tygodniu, do tego do godziny 22.00 lub 23.00. Młodzi ludzie mogą więc w każdej chwili przyjść i „dopalić”. – Najczęściej wygląda to w taki sposób, że jesteśmy wzywani do osoby, która dziwnie się zachowuje. Sytuacje są przeróżne. Pacjent, który jeszcze przed chwilą powtarzał, że wszystkich kocha, w jednej chwili staje się agresywny. Poza psychiką te środki także źle wpływają na sam organizm. Osoba po dopalaczach to najczęściej osoba z niskim ciśnieniem, o przyspieszonej akcji serca. Najczęściej zostaje w szpitalu dzień lub dwa. Z tego co pamiętam, nie mieliśmy jeszcze pacjenta, którego stan wymagałby leczenia w ośrodku ostrych zatruć. Taki funkcjonuje jedynie w Sosnowcu – dodaje doktor Sokołowski.
Adrian Czarnota