Po pierwsze Lenk
W niedzielne południe był ostrożny w prognozach, bo wolał nie zapeszać.
– Mirek sobie poradzi, o niego się tu nie boję – Henryk Siedlaczek klepał kolegę z partii po ramieniu, gdy obaj siedzieli w restauracji w niedzielny wieczór.
Zanim się tam udali, Lenk głosował w towarzystwie małżonki Haliny w SP 15. Ciepło przywitał się tam ze znajomą z pobliskiego bloku, gdzie mieszkał przez długie lata. Potem z uśmiechem podążył do urny i spełnił swój obywatelski obowiązek. – Jeszcze nigdy nie towarzyszyły mi media podczas głosowania – zauważył.
Spytaliśmy go, kogo poparł. – Nie powiem, ale ja zawsze głosuję na tych samych, oni wiedzą o tym – wybrnął dyplomatycznie.
Wieczór wyborczy zwolenników Mirosława Lenka odbył się w „Swojskim Jadle”, restauracji przez niektórych zwanej złośliwie „Piwnicą pod baranami”. Tam bawiła się liczna grupa kandydatów na radnych. – Chcą odreagować kampanię. Niektórzy traktowali udział w wyborach w lekki sposób i podeszli do startu z dystansem. Tak jak na dzisiejszej imprezie – mówił Mirosław Lenk. Tym razem nie w garniturze, a ubrany na luzie, w sweter.
Grono przyjaciół tworzyli politycy PO i KWW Mirosława Lenka Razem dla Raciborza. – Skoro robią nam zdjęcia coś jest na rzeczy, że wygramy – przypuszczał Józef Pluta.
Od godz. 22.00 prezydentowi towarzyszył niemały stres. – Czuję skurcze w żołądku, tu jest dla mnie za głośno – przyznał i opuścił lokal. Samopoczucie kandydata ulegało poprawie wraz z nadchodzącymi wieściami z komisji obwodowych. Lenk zwyciężał w kolejnych obwodach, często deklasując rywali. Szybko okazało się, że nikt z nich nie jest w stanie zagrozić włodarzowi. Nad ranem zwycięstwo stało się faktem. – Czuję się zmęczony ale, i bardzo szczęśliwy – przyznał.
(ma.w)