List do redakcji
Z wielkim smutkiem przeczytałam wasz artykuł pt. „Pies do odstrzału”. Z żalem muszę stwierdzić, że gmina Pietrowice wielkie nie jest niestety osamotniona jeżeli chodzi o „troszczenie się o bezpańskie psy”. Identycznie wygląda sytuacja w gminie Rudnik. Wiem to z własnego doświadczenia, gdyż już kilka razy miałam wątpliwą przyjemność interweniowania w podobnej sprawie.
Trzeba mieć naprawdę anielską cierpliwość i mnóstwo determinacji, aby coś w tej materii zrobić. Odwiedzałam w podobnej sprawie urząd kilka razy w tygodniu, a pomimo tego wszystko ciągnęło się tygodniami, gdyż każdy „bardzo chętnie” starał się pomóc.
Kiedy interweniowałam w sprawie pierwszego pieska, dowiedziałam się od urzędników, że pan wójt prosi aby zwierzaków nie karmić, a wtedy problem sam się rozwiąże i piesek sobie pójdzie. Genialne prawda? Później było tylko gorzej. Urzędnicy wymyślali dużo, aby człowieka zniechęcić. W końcu jednak wywalczyłam, że jeśli sama go złapię i odwiozę do schroniska, to oni za to zapłacą.
W kolejnych przypadkach było podobnie. Ostatni piesek, w sprawie którego interweniowałam, był sporej wielkości, nie agresywny, ale bardzo płochliwy. Znów zaczęła się batalia z urzędem. Uzgodniłam, że załatwię weterynarza i środki nasenne (takie jak podaje się na sylwestra) dla psa. Miałam podać mu je w jedzeniu, zawiadomić urząd, a wtedy do godziny ktoś przyjedzie i go odłowi. Tak też zrobiłam. Minęła godzina, później dwie. Kiedy pies zaczął się wybudzać przyjechali panowie z gminnych wodociągów (żeby dodatkowo nie płacić hyclowi) bez klatki lub czegokolwiek, w czym mogliby psa przewieźć. Poprosili o duży worek i ganiali za nim po łąkach. Żal było patrzeć. Kiedy zapytałam, co z nim zrobią odpowiedzieli, że nie dostali jeszcze żadnych dyspozycji. Zadzwoniłam do schroniska i okazało się, że gmina nie zgłosiła, że przywiezie do nich pieska. Po kilku nieprzyjemnych telefonach do urzędu, piesek trafił do schroniska.
Gminy z ciężkim sercem wydają pieniądze na bezdomne zwierzęta. Tłumaczą się faktem, że nie wiadomo skąd one pochodzą. Nie mają zamiaru płacić za psa z innej gminy lub miasta. A przecież każda gmina ma na ten cel przeznaczony budżet.
Wszystko się często dzieje na oczach sołtysów, radnych a nawet samych urzędników. Oni wolą problemu nie widzieć. Zapytani wprost „nie mają pojęcia”, że do takich sytuacji dochodzi na ich terenie.
Jeśli zwierzę nie jest agresywne, urzędnicy nie widzą problemu a mieszkańcy zamiast pomóc wolą przegonić, postraszyć, rzucić kamieniem, czy strzelić z wiatrówki. Tylko żeby biedne zwierzątko nie raziło w oczy. Problem się zaczyna, kiedy zwierzę jest agresywne. Warczy na przechodniów, pogoni idące do szkoły dzieci lub z głodu złapie czyjąś kurę. Wtedy bywa, że „cudownie zniknie”, a każdy nabiera wody w usta.
Sama mam trzy pieski, w tym dwa przygarnięte. Niestety nie mam możliwości by trzymać ich więcej. Posiadanie psa, zwłaszcza takiego, który był wyrzucony, to nie tylko zapewnienie mu pełnej miski.
Bezpańskie psy to ogromny problem. Rozwiązaniem (choćby częściowym), mogłoby być obowiązkowe zakładanie czipów lub paszportów. Wzorem tego jak to się robi w przypadku bydła i trzody. Powinny odbywać się kontrole, a nieodpowiedzialni właściciele winni być surowo karani za znęcanie się lub porzucenie zwierząt. Każda gmina ma komórkę zajmującą się rolnictwem lub ochroną środowiska. Czas by ci pracownicy udali się do pracy w terenie, gdyż ludzkie okrucieństwo nie zna granic!
Stała czytelniczka