Moglibyśmy mieć nadodrzańskie Eldorado
Wywiad nowin
– Kiedyś raciborzanie byli „ludźmi Odry”, dziś większość mieszkańców naszego miasta patrzy na Odrę obojętnie – mówił w czasie oficjalnego otwarcia w RCI wystawy „Jak to ongiś na Odrze bywało”, jej koordynator – Grzegorz Pinior. – Pomimo wielu działań, mających na celu zmianę negatywnego stosunku raciborzan do Odry, niestety wciąż niewielu ludzi identyfikuje się z tą rzeką. Spoglądają na nią przede wszystkim przez pryzmat zagrożenia powodziowego, czy też jej domniemanego zanieczyszczenia, a dziś Odra jest najczystsza od ponad stu lat – tłumaczył Pinior, po czym opowiedział Wojciechowi Kowalczykowi o głębszym znaczeniu zorganizowanej wystawy oraz o swoich obawach co do jakości, funkcjonalności i przede wszystkim wysokich kosztów budowy raciborskiej przystani.
– Porównał pan tę wystawę, promującą Odrę, do ukłuć szpilką w słonia. Chyba jednak żadna z osób rządzących miastem nie boi się szpilek.
– Należy dobrze się zastanowić, gdzie te ukłucia wykonać. Na pewno trzeba kłuć publicznie, stąd np. organizowane przez nas wystawy, akcje wodniackie, czy publikacje w mediach. Ważne jest również to, aby wiedzieć, których ludzi należy poruszyć. Staramy się nakłuwać włodarzy miasta, urzędy i starostwo. To oni mają moce sprawcze, aby cokolwiek zmienić. Istotna jest wola, ale bez dogłębnego zrozumienia tematu, również dobre chęci, mogą przynieść niepożądane rezultaty.
– A co w takim razie powinno się zmienić, aby było lepiej?
– Przede wszystkim należy zmienić negatywny sposób myślenia raciborzan o Odrze. Wielu ulega publicznie głoszonym stereotypom, zamykając sobie tym samym drogę do korzystania z potencjału rzeki. Chciałbym przy okazji wyraźnie podkreślić, że temat Odry to nie tylko woda, ale również jej brzegi. Na przykład w Opolu, brzegi Odry zostały zagospodarowane i w efekcie kultura ruchu, wypoczynku oraz spotkań w plenerze przeniosła się nad rzekę. W Krakowie, nadwiślańskie brzegi stały się dla krakowian faktycznym centrum miasta. Rynek odstąpiono turystom. Krakowem nie będziemy i nie musimy nim być, ale przykłady te wykazują dobitnie, że mamy w Raciborzu warunki do wykreowania własnej, odrzańskiej i nadodrzańskiej kultury wypoczynku, rekreacji i sportu.
– Wierzy pan w to, że Racibórz stanie się w przyszłości wodniackim punktem na mapie Polski?
– To nie kwestia wiary, lecz wiedzy. Warunki wyjściowe mamy do tego znakomite, ale jak długo większość raciborzan będzie pytać: czy trzeba mieć zezwolenie, żeby popływać np. kajakiem po Odrze, to nadal pozostaniemy w punkcie wyjściowym. Nie potrzeba żadnych zezwoleń by pływać po Odrze, jak i na żadnej inne rzece w kraju czy na świecie (wyłączając wyjątki). Pozytywnie nie nastraja mnie również brak kompleksowego pomysłu na Odrę, wśród ludzi rządzących miastem. Jedna punktowa inwestycja może okazać się niewypałem, bez uwzględnienia wstępnych i dalszych działań jak np. uporządkowanie gruzowiska pod Mostem Zamkowym, generującego bystrze, które z kolei nanosi i osadza kilkadziesiąt metrów dalej, żwir, spłycający Odrę po kostki. To z kolei przy niskim stanie wody w rzece uniemożliwia, większym od kajaków jednostkom, spływanie. To tylko jeden przykład uwarunkowań, które należy uwzględnić zastanawiając się nad kwestią budowy infrastruktury rzecznej. W Raciborzu jesteśmy zdecydowanie na początku drogi w kierunku punktu na wodniackiej mapie Polski.
– Czy projektowana w Raciborzu przystań ma szansę być krokiem naprzód?
– Niewątpliwie tak, pod warunkiem, że z technicznego punktu widzenia będzie nadawać się do obsługi ruchu rzecznego, ale nie mam tutaj na myśli barek. Mam obawy co do planów jej wykonania i przede wszystkim tego, czy ogromne pieniądze przeznaczone na jej budowę, zostaną odpowiednio wykorzystane.
– Dlaczego?
– 4,2 miliona złotych to niebagatelna kwota, za którą można by było utworzyć nadodrzańskie Eldorado, a nie tylko punktowy obiekt przystani plus scenę. Obawiam się, że raciborska przystań może być takim samym niewypałem jak te w Zabełkowie, czy Krzyżanowicach, które nie nadają się do obsługi kajaków, choć z zamysłu są to przystanie kajakowe. Jeżeli w Raciborzu, pomimo krytyki, powstanie obiekt o podobnych kwalifikacjach – to będzie to ogromna głupota. Zawsze powtarzam, że proste metody są najlepsze i prowadzą do sukcesu. W Raciborzu zdecydowano się jednak na trudną, przez to bardzo kosztowną i ryzykowną, budowę. Nie tylko moim zdaniem należało przyjąć koncepcję prostej przystani obubrzeżnej, zintegrowanej z nadodrzańskimi bulwarami. Takie rozwiązanie służyłoby dobrze wodniakom i wszystkim raciborzanom. Z czterech dużych „baniek” można zdecydowanie więcej wycisnąć.
– Wierzy pan w to, że w Raciborzu takie propozycje zostaną zrealizowane?
– Wiem jedno, że tak jak milowym krokiem dla rozruszania raciborzan było wybudowanie ścieżki rowerowej na wałach, takim też byłoby wybudowanie „nadodrzańskiej promenady spacerowej” ze ścieżką rowerową pod mostem, przystani, sceny, plaży z leżakami, miejscami do opalania się, grillowania, ławkami dla odsapnięcia itd. itp. Spokojnie można uwolnić wodze fantazji. To wszystko jest całkowicie racjonalne. Żałuję tylko, że nie jest to od dawna integralną częścią raciborskiej kultury wypoczynku. Dzieje się tak m.in. dlatego, że ustawiliśmy się kolektywnie i zupełnie niepotrzebnie, plecami do Odry.
– Zastanawiają mnie rozbieżności między kosztami budowy przystani, a kwotą 50 tys. zł, zaakceptowaną do budowy „przystani” dla kajakarzy przed jazem przy Rafako. Z czego to może wynikać?
– Przystań o konstrukcji metalowej ostatecznie nie powstanie, ze względu na rozpoczęcie prac budowy zbiornika na tym terenie, ale to dobry przykład na to, że można zaprojektować funkcjonalny obiekt, delegując skromne środki z bieżącego budżetu miasta. Natomiast pokaźne sumy w postaci dotacji prowokują do ułańskiej fantazji. Od kosztów wielu inwestycji odejmowałbym jedno zero i zastępował ekwiwalentem w postaci oszczędnego, acz konstruktywnego myślenia. Nie jestem przeciwnikiem budowy przystani, lecz przeciwnikiem jej budowy za tak wysoką cenę.
– Czy przystań w sposób znaczący może wpłynąć na rozwój zainteresowania raciborzan wodniactwem?
– Na pewno je zwiększy, ale nie jestem pewien czy akurat wpłynie to na mieszkańców naszego miasta. Bardziej widziałbym w tym szansę zwiększenia ruchu na Odrze, który i tak – choć nie zdajemy sobie z tego sprawy – jest dosyć duży. Kilka lat temu zaprosiliśmy do Raciborza grupę wioślarską z Niemiec. Zbadali oni możliwości spływowe Odry i stwierdzili, że właśnie przy Moście Zamkowym rozpoczyna się szlak żeglowny przeznaczony dla jednostek większych niż kajaki. To kolejny argument do stworzenia wodniackiej bazy, a przy okazji, być może powrotu do tradycji.
– Tradycji?
– W latach 60. istniał w Raciborzu Klub Morski. Chciałbym zdobyć o nim więcej informacji i rozpropagować jego historię. Kiedyś chłopaki i również dziewczęta pokazali, że można trenować w naszym mieście kajakarstwo sportowe, startować w licznych zawodach i zdobywać medale. Jeden z zawodników Klubu Morskiego, zakwalifikował się nawet do kadry narodowej w kajakowej dwójce. Racibórz od lat szczyci się sportowymi sukcesami lekkoatletów czy pływaków, dlaczego nie mógłby być znów znany z kajakarstwa?
– No tak, ale wy przecież formalnie klubu nie tworzycie.
– Ta cała biurokracja, zarząd, budżet – od tego wszystkiego chcemy uciec, to nie jest nam potrzebne. Jesteśmy grupą pasjonatów – indywidualistów z pomysłami. Każdy z nas działa osobno, ale kiedy trzeba, potrafimy realizować wspólne projekty.
– Jakie więc miejsce i rolę widzicie dla siebie w Raciborzu?
– Przede wszystkim naszym celem jest promocja Odry i przekonanie mieszkańców do jej walorów. Nie zajmujemy się wyłącznie wodniactwem, ale również innymi dyscyplinami, w tym turystyką rowerową. Angażujemy się w liczne akcje z tym związane, jak choćby w projekt „Szlaku Rowerowego Odry”, który biegnie od granicy czeskiej do Szczecina. Stworzyliśmy nawet koncepcję trasy biegnącej przez Racibórz, wykonaliśmy też oznakowanie szlaku. Starosta przyjął projekt bardzo entuzjastycznie, ale jak to już u nas bywa – nic w tej sprawie od lat się nie wydarzyło.
– Dziękuję za rozmowę.