Ziarnko do ziarnka aż zrodziła się Modlichów „młynarka”
Nie było łatwo umówić się na spotkanie z młynarzami z Cyprzanowa. – Są żniwa i mamy teraz mnóstwo pracy – odpowiadał Waldemar Modlich i proponował, żebym dzwoniła za tydzień albo czekała na zmianę pogody. Ta jednak fundowała nam kolejne tygodnie słońca i w obliczu takich okoliczności przyrody, w końcu udało nam się dotrzeć do bohaterów kolejnego reportażu w samym szczycie „mącznego sezonu”.
Jak młynówka z Cyny mące pomagała
Do Cyprzanowa trafiamy we wtorkowy poranek. W biurze czeka już na nas senior rodu – Alfred Modlich. Siadamy przy stole i od razu zwracam uwagę na piękne drewniane krzesła. – Są z 1920 roku. To rodzinna pamiątka po wujku. Nikt ich nie chciał, więc ja wziąłem – tłumaczy. Takich pamiątek jest w młynie więcej. Zachowano turbinę z lat 30-tych, kamień, który na początku ubiegłego wieku zastępował późniejsze mlewniki i drewniane koła wodne.
Pan Alfred pokazuje mi wycinek z niemieckiej gazety, na którym widać stary młyn z Cyprzanowa z doprowadzoną do niego młynówką, czyli odnogą Cyny. W latach 50-tych rzekę uregulowano, odcinając jednocześnie dopływ wody do młyna. Czterdzieści lat później przejmujący młyn Modlichowie, z pieczołowitością zabezpieczyli wszystkie pamiątki, które dziś można w nim oglądać. Przetłumaczyli też na język polski list przedwojennej właścicielki młyna, który pozwolił im uzupełnić jego historię o wiele cennych informacji. Ojciec autorki listu kupił młyn w 1900 roku od pietrowickiej cukrowni, która nabyła go tylko dlatego, że posiadał zapisane w księdze wieczystej prawo wodne i cukrownia dla własnych potrzeb mogła korzystać z poboru wody z Cyny. W 1919 roku, tuż po wyjściu za mąż za Konstantego Chmiela, córka właściciela przejęła młyn po rodzicach. Zakup nowych maszyn i liczne inwestycje doprowadziły Chmielów do kłopotów finansowych, a w rezultacie do zlicytowania młyna. Jego nowym właścicielem stał się Franz Herud (Wiecher), który w pomieszczeniach, gdzie dziś znajduje się magazyn mąki, urządził mieszkanie dla całej rodziny. Po wyjeździe Herudów do Niemiec, młyn w latach 60-tych trafił w ręce rodziny Witków, która z kolei sprzedała go Modlichom.
Oprócz wycinków z gazet, pan Alfred przynosi też z sobą album, w którym krok po kroku rodzina dokumentuje lata 90-te. Są tam zdjęcia z powodzi z 1997 roku, z odwiedzin różnych zagranicznych delegacji i robione z okazji kolejnych jubileuszów rodzinnej firmy.
Droga z Gamowa do Cyprzanowa
17-letni Alfred praktykował jednak nie w Cyprzanowie a w Gamowie, gdzie młyn prowadził jego wuj Józef Fiegel. – Zacząłem pracę w 1957 roku. To był mały, typowo gospodarczy młyn, z lat 30-tych ubiegłego wieku, do którego rolnicy przywozili zboże na wymianę – tłumaczy mistrz. – Od razu spodobała mi się ta praca. I wkrótce stałem się prawą ręką wujka, a potem kuzyna, który po ojcu przejął interes – dodaje. Egzamin czeladniczy zdawał we Wrocławiu, a mistrzowski w Brzegu.
Po sześciu latach pracy w rodzinnym Gamowie, przeszedł do Polskich Zakładów Zbożowych w Raciborzu, które mieściły się przy ul. Nowomiejskiej. Zakład zatrudniał kilkadziesiąt osób pracujących na trzy zmiany i przerabiał 80 ton ziarna na dobę. – Robiliśmy mąkę tortową, krupczatkę, mąkę chlebową i kaszę mannę. Pracowałem tam jako pomocnik młynarza do 1969 roku i ze względu na małe zarobki odszedłem na kilka lat do budownictwa – wspomina.Doświadczenie zdobyte w budownictwie przydało się, gdy Modlichowie zaczęli remont własnej firmy. Zanim jednak do tego doszło, pan Alfred powrócił w 1981 roku do Gamowa, by zająć się młynem po kuzynie. – Cała rodzina wyjechała do Niemiec, a młyn zostawili pod zarządem RSP Modzurów – tłumaczy. – Kiedy wprowadzono kartki na mąkę, władze tłumaczyły się, że kryzys jest wynikiem braku młynów w Polsce. Pozwolono więc na prowadzenie takiej działalności osobom prywatnym – dodaje. Gminie tak bardzo się spieszyło, że pan Alfred miał zaledwie dwa miesiące na wyczyszczenie i przygotowanie młyna do pracy. Ruszył 1 września a jedynym jego pracownikiem był nasz bohater, który właściwie z pracy nie wychodził. Pierwszy oddech złapał dopiero wtedy, gdy zaczął mu pomagać syn Marcin. – Był taki dziwny przepis, że uczniem młynarskim musi być osoba, która skończyła 18 lat. Ponieważ on miał tylko 16, musieliśmy załatwić na jego praktyki zgodę z ministerstwa – wyjaśnia ze śmiechem pan Alfred.
Marcin Modlich skończył szkołę młynarską i jako pierwszy dołączył do ojca. W jego ślady poszedł starszy brat Waldemar, który jak mówi ojciec, miał być tylko na chwilę, a później Norbert, Irena i Danuta, którzy dziś wspólnie tworzą firmę Młynarstwo Modlich.
Cztery poziomy mącznych wtajemniczeń
Pan Alfred pokazuje nam z dumą sześć stojących obok młyna spichlerzy, z których każdy mieści 100 ton zboża. Na plac podjeżdżają ciągnikami kolejni rolnicy, ale zanim zboże trafi do młyna musi zostać przebadane w tutejszym laboratorium. Zdarzało się znaleźć coś ciekawego w tych tonach zboża? – pytam pana Alfreda, a on odpowiada ze śmiechem: – Jedyną rzeczą, jaką najczęściej znajdowało się kiedyś w workach to była flaszka z wódką, którą sobie rolnik schował przed żoną w zbożu i najczęściej o niej zapominał.
Kiedy wchodzimy do budynku, na drewnianych belkach dostrzegam niemieckie znaczki. – To ze starych maszyn, które musieliśmy oddać na złom. Wszystkie one kiedyś pracowały w Cyprzanowie albo w Gamowie, więc zostawiliśmy na pamiątkę – tłumaczy pan Alfred. Pracuje tu 70 silników, więc rozmawiamy przekrzykując maszyny. – Czy wy po takim dniu macie jeszcze siłę na słuchanie muzyki albo oglądanie telewizji? – pytam, a towarzyszący nam pan Waldemar odpowiada, że tak, tylko słuchają głośniej.
Na piętrze przyglądamy się pracy pana Marcina. Są tu cztery podwójne mlewniki, w których odbywa się cały przemiał. Na tym poziomie jest to jeden rodzaj mąki, który sortowany jest na górze w odsiewaczach. Zboże trafia tam rurami, a my pokonując kolejne schody. – Kiedy w 1990 roku kupiliśmy młyn w Cyprzanowie były w nim dwa mlewniki i śrutownik, które samodzielnie wyremontowaliśmy. Resztę trzeba było dokupić – wspomina mistrz.
W dawnym biurze pana Alfreda dziś pakuje się mąkę. Przy okazji dowiaduję się, jaka jest różnica między mąką poznańską a wrocławską. Kiedy pytam o to mistrza, ten odpowiada: – Jak pracowałem w PZZ w Raciborzu, wyprodukowaną mąkę pakowaliśmy raz do jednych, raz do drugich opakowań, a to była cały czas ta sama mąka. Ale ludzie tak mają, że jedni wolą poznańską a drudzy wrocławską – wyjaśnia ze śmiechem.
Wchodzimy do magazynu mąki, gdzie stoją setki nylonowych worków. – Lniane zostały już dawno wycofane, bo gnieździło się w nich robactwo – tłumaczy pan Marcin. Jego ojciec od razu zauważa, że worki są niefachowo związane. – Teraz to już nikt nie wiąże tak fajnie jak ja – mówi i za chwilę jesteśmy świadkami pokazu jak powinno wyglądać porządne wiązanie, w zależności od tego, ile mąki jest w worku. Jesteśmy pod wrażeniem. Sugeruję mistrzowi, żeby zrobił swoim pracownikom szybki kurs, ale on się obawia, że nie będzie na to czasu. Jak to nie będzie czasu? – pytam – przecież jest pan na emeryturze. – Ale jeszcze czasami tu zaglądam i pomagam – odpowiada pan Alfred. – To jak często pan tu przychodzi? – Bywa, że codziennie – odpowiada z uśmiechem mistrz, który bez młyna nie potrafi już żyć.
Katarzyna Gruchot