Nasi księża w Niemczech
ks. Jan Szywalski przedstawia
„Schlesisches Priesterwerk“ przysłał mi zaproszenie na doroczne spotkanie księży śląskiego pochodzenia. Przyjąłem i spędziłem ciekawy tydzień w towarzystwie kapłanów, którzy urodzili się na Śląsku, najczęściej na Śląsku zostali wyświęceni, ale potem z jakichś względów wyemigrowali na Zachód i tu znaleźli nową ojczyznę, a także swoje miejsce w Kościele. Nas z kraju przybyło ok. dziesięciu. Współuczestnikami byli nie tylko kapłani, ale też diakoni, licznie zatrudnieni w Kościele niemieckim.
Większość spotkanych księży jest już na emeryturze, a więc starszego wieku. Prawie już zupełnie wymarło pokolenie wygnańców – „Vertriebene”, czyli przymusowo wypędzonych po wojnie przez władze polskie wraz z ich parafianami; głównie z dolnego Śląska.
Proboszczowie nie stchórzyli
Tu degresja. Na chwałę duchowieństwa miasta Ratibor – Raciborza – należy przypisać, że żaden z proboszczów nie stchórzył w 1945 r. przed zbliżającym się frontem; wszyscy pozostali przy swoich kościołach i swoich parafianach, dzieląc z nimi całą grozę wojenną i strach o życie. Często musieli bezradnie patrzeć z okien piwnic plebanii na palący się kościół, musieli ścierpieć grabieże osobistego i kościelnego mienia i wreszcie opuścić miasto wraz z ludnością, by zdobywcy mogli świętować zwycięstwo pijaństwem, plądrowaniem i pożogą.
Także po zakończeniu wojny proboszczowie raciborscy pozostali w swych parafiach. Tylko ks. Georg Schulz, proboszcz farnego kościoła, został zmuszony w 1946 r. do opuszczenia kraju. Większość jego parafian zresztą już była na Zachodzie, wysiedlona, czy uciekając przed nową rzeczywistością. Warto dodać, że przesiedleńców w Friedlandzie oczekiwał z pomocą humanitarną ojciec Johannes Leppich, z pochodzenia raciborzanin.
Inni proboszczowie: ks. Jan Post z parafii N. Serca PJ, ks. Bernhard Hartlik z Ostroga, ks. Alojzy Spyrka z Matki Bożej, ks. Bernhard Gade z Ocic, ks. Franciszek Melzer ze Studziennej, ks. Leon Urbański z Markowic, pozostali przy swych parafiach. Byli utrakwistami, czyli znali i władali zarówno językiem niemieckim jak i polskim – naturalnie śląsko-polskim, a nie literackim, co było źródłem licznych anegdot (niektóre przytoczę na końcu artykułu).
Duszpasterze wygnani
Proboszcz Starej Wsi Carl Ulitzka od 1939 r. przebywał poza parafią, wygnany przez władze faszystowskie. Powróciwszy w sierpniu 1945 r., pełen nadziei, że nastały normalne czasy, został po tygodniu znów wypędzony, tym razem przez władze polskie. Do śmierci nie zrezygnował z tytułu proboszcza starowiejskiego, mając ciągle nadzieję na powrót. Jego zastępca w parafii, ks. administrator Maksymilian Poloczek, trwał wiernie przy jego owczarni.
Na północ od Raciborza, począwszy od Kietrza poprzez ziemię głubczycką i cały Dolny Śląsk, wysiedlona została niemal cała ludność wraz z ich duszpasterzami. Odbywało się to najczęściej z brutalną bezwzględnością. Wypędzeni mieli jedynie prawo zabierania tyle swego mienia, ile unosili w rękach.
Stolica Apostolska czeka
Na terenie Zachodnich Niemiec Ślązacy nie zawsze byli mile witani, długo czuli się obco. Po jakimś czasie zintegrowali się jednak i dali tam Kościołowi katolickiemu silny zastrzyk gorliwych członków. Udział katolików w Niemczech wzrósł do 50%. Długo jednak myślano, że sytuacja jest tymczasowa, że granice nie są ustalone, tak więc może wszyscy powrócą do dawnej ojczyzny. Także Stolica Apostolska zwlekała z uznaniem nowych granic i długo nie zatwierdzała nowych diecezji założonych przez Episkopat Polski. Stąd Racibórz długo należał do tzw. „Administracji Apostolskiej Śląska Opolskiego”, a nie do „Diecezji Opolskiej”. Był to naturalnie kamień obrazy dla polskich władz państwowych i powód licznych szykan.
W Niemczech natomiast powstała Wizytatura Apostolska Archidiecezji Wrocławskiej, reprezentującej duchowieństwo i wiernych wielkiej przedwojennej archidiecezji wrocławskiej z siedzibą w Münster. Wizytator, a był nim przez wiele lat ks. prałat Winfried König; należał do Konferencji Episkopatu Niemiec. Dla młodzieńców ze Śląska było przez jakiś czas nawet osobne seminarium duchowne. Równolegle istniała osobna wizytatura dla ziemi kłodzkiej, która przed wojną należała do archidiecezji praskiej, oraz wizytatura ziemi branickiej, należąca do diecezji ołomunieckiej.
Ścisła współpraca
Po uznaniu zachodniej granicy Polski przez Niemcy w 1972 r. również Stolica Apostolska w ślad za polityczną decyzją zatwierdziła w pełni polską administrację kościelną. Stąd dopiero w 1972 r. nastąpił ingres ks. biskupa Franciszka Jopa do katedry opolskiej i erygowano naszą diecezję opolską z pełnymi prawami.
Natomiast na Zachodzie wizytatury dawnej diecezji wrocławskiej, czy ziemi kłodzkiej i branickiej, straciły sens. Istnieją jednak nadal, trochę jako atrapy historyczne i trochę z sentymentu dla wygnańców i uchodźców. Papież Jan Paweł II w 1998 r. pozbawił wizytatorów polskich diecezji w Niemczech prawa przynależności do Konferencji Episkopatu Niemieckiego. Wielu nie mogło się z tym pogodzić. Ustalił się jednak nowy modus vivendi. Nowy wizytator diecezji wrocławskiej w Niemczech, ks. dr Joachim Giela, następca ks. Winfrieda Königa, ściśle współpracuje z biskupami naszego kraju, zarówno z Wrocławia, jak i Opola i Gliwic. Także na doroczne spotkania księży śląskich od wielu lat zaprasza się również kapłanów z Polski. Już nie jest to gremium księży płaczących nad utraconą ojczyzną; zresztą wymarło już pokolenie przymusowo wygnanych. Obecnych duchownych pochodzenia śląskiego w Niemczech można nazywać najwyżej przesiedleńcami, którzy z różnych względów, ale już z własnej woli, zdecydowali się wyjechać z Polski, by w Niemczech włączyć się do pracy kapłańskiej.
Coroczne spotkania
Spotkaliśmy się w Szmerlenbach, w danym klasztorze sióstr benedyktynek, przebudowanym na dom spotkań i rekolekcji. Gmach jest świetnym połączeniem historycznej atmosfery z nowoczesnymi udogodnieniami.
Księża pochodzenia śląskiego są w Niemczech najczęściej cenionymi duszpasterzami. Zachowali bliskość ludzi, podczas gdy typowo niemieccy księża mają coś z urzędników. To, że w Niemczech duchowni otrzymują pensję ma swoje konsekwencje. Księża nie są zależni od wiernych i nie muszą więc zanadto zabiegać o ludzi w kościele. To niestety oddala od ludzi. Ten brak serdecznej bliskości do duszpasterzy najbardziej odczuwali wierni przybysze ze Śląska. Kapłani jednak pochodzący z naszych ziem, byli tam dalej farorzami: swoi wśród swoich, zwłaszcza, gdy parafianami byli ludzie z dawnej ojczyzny.