K. Galiński: Marzę o grze w reprezentacji
W CZTERY OCZY – O grze na skrzypcach i graniu pierwszych skrzypiec na ligowych parkietach, szlifowaniu diamentów, grupie przyjaciół, którzy z sukcesami tworzyli siatkarską ekipę i o tym, czy warto byłoby wejść drugi raz do tej samej rzeki z Karolem Galińskim rozmawiał Wojciech Kowalczyk.
Jego znajomi żartują, że genów nie zdołał oszukać. Bo niby kto, jak nie kolejny z członków rodziny Galińskich mógł zostać siatkarzem? Sport stał się najpierw jego pasją, później stylem życia, i – jak sam przyznaje – ma nadzieję, że w przyszłości uczyni z niego źródło dochodu. Z Raciborza wyjechał pięć lat temu, na jakiś czas zniknął raciborzanom z pola widzenia, co nie znaczy bynajmniej, że jego kariera zwolniła. Przeciwnie – od ubiegłego sezonu reprezentuje barwy pierwszoligowego AGH 100RK Kraków, a dwa tygodnie temu sięgnął po akademickie wicemistrzostwo Europy!
– Zniknąłeś nam z oczu na dobre kilka lat. Co działo się z tobą po odejściu z AZS Rafako?
– Już na pierwszym roku studiów grałem w AZS Politechnika Krakowska. Udało się nam stworzyć drużynę „z marszu”, co nie przeszkodziło nam rozegrać świetny sezon – zajęliśmy drugie miejsce w grupie, a do awansu zabrakło niewiele. Z Politechniki przeszedłem do Wandy Kraków, po czym na dwa lata przeniosłem się do Contimaxu MOSiR Bochnia. Z kolei w ubiegłym sezonie zadebiutowałem na parkietach pierwszej ligi w barwach AGH 100RK AZS Kraków, co było świetnym, ale i trudnym wyzwaniem. Z jednej strony zawsze chciałem grać w jak najwyższej lidze, z drugiej obawiałem się, że nie dam rady. Strach okazał się bezpodstawny, zaliczyłem udany debiut i od tego czasu wszystko idzie bardzo dobrze.
– Wspominasz jeszcze w ogóle czasy, gdy grałeś w Raciborzu?
– Mam do nich ogromny sentyment. Miałem to szczęście, że reprezentowałem klub w – można powiedzieć – jego złotej erze. W dodatku byłem małolatem, ba, najmłodszym zawodnikiem w zespole. Ale mimo tego, udało mi się od razu wywalczyć miejsce w podstawowym składzie… O tamtych latach można powiedzieć jedno: mieliśmy o co rywalizować. Z chłopakami tworzyliśmy ambitną i zgraną ekipę, i moment opuszczenia zespołu po sezonie 2008/2009 był dla mnie bardzo ciężki.
– Dlaczego wybrałeś Kraków? Przecież w Raciborzu też miałbyś zapewnione studia, pracę i grę w dobrym klubie.
– Zawsze marzyłem o życiu w Krakowie. Skusiły mnie większe perspektywy uczelni i tamtejszych zespołów. Ani przez moment nie żałowałem swojej decyzji. Dziś podjąłbym taką samą.
– Miałeś kompleksy wynikające z tego, że przyszedłeś z małego miasta i praktycznie nieznanego w Polsce klubu?
– Nigdy. Dziewięć lat w Rafako pozwoliło mi nie tylko nabyć doświadczenie, ale także zwiększyło moją pewność siebie. Nie będę kłamać, że nie miałem obaw, czy sobie poradzę. Miałem, i to duże. Ale jak się później okazało – w niczym nie ustępowałem moim boiskowym partnerom, a powiem więcej, w każdym kolejnym klubie byłem jednym z najlepiej grających technicznie zawodników.
– Pytanie o to, skąd pomysł, aby zająć się siatkówką, byłoby w twoim przypadku bardzo głupie. Ale ciekawi mnie, czy w pierwszych latach przygody z tym sportem tata musiał cię do niego zachęcać lub przekonywać, czy grałeś sam od siebie, bo to było od zawsze w twojej naturze?
– Genów się nie oszuka. (śmiech) Jak się ma tatę trenera, to nie sposób nie pasjonować się tym, co on. Wiadomo, jako młodego chłopaka ciągnęło mnie także do piłki nożnej czy tenisa, w którego grałem kilka lat. Postawiłem jednak na siatkówkę, tzn. decyzja o tym, że zajmę się tym sportem została podjęta niejako za mnie, a ja na szczęście się nie sprzeciwiłem.
– Pamiętasz może pierwszy kontakt z siatkówką? Strzelam, że u ciebie, podobnie jak w przypadku innych dzieci trenerów, wyglądało to tak, że tata zabrał cię na trening albo na mecz?
– Nie trafiłeś. (śmiech) W sumie pamiętam to jak przez mgłę, ale wiem, że już jako trzylatek chodziłem na salę z bratem i z… mamą. To właśnie ona wprowadzała nas w świat siatkówki, bo tata niemal cały swój czas poświęcał pracy w szkole i w klubie.
– Jak grało ci się w jednej drużynie z bratem? Były między wami elementy rywalizacji?
– Przeciwnie. Rozumieliśmy się bez słów i zawsze sobie dobrze życzyliśmy. Można powiedzieć, że te 3 – 4 lata, gdy grałem w seniorskiej kadrze Rafako, były wspaniałe także z tego względu, że mogłem grać z Olkiem.
– Mimo, że miałeś tatę trenera, nikt nie przewidywał dla ciebie taryfy ulgowej, nikt na siłę nie pchał do przodu. Aby zagrać w pierwszej drużynie musiałeś przejść długą i trudną drogę.
– To prawda. W drugiej lidze zadebiutowałem mając 16 lat. Wcześniej musiałem jednak reprezentować młodsze drużyny. Z juniorami zdobyłem kilka cennych medali na Śląsku, ale i w kraju.
– A nie myślisz czasem: fajnie byłoby w tym klubie nadal grać?
– Oczywiście, tęskniłem za raciborskim AZS-em szczególnie wtedy, gdy grał w nim brat. Trochę się to wszystko jednak posypało. Prezesi AZS Rafako w ubiegłym sezonie postąpili według mnie bardzo nie fajnie. Patrząc na to pod kątem sportowym, jeszcze dwa lata temu Rafako miało wielkie szanse na awans, natomiast ostatni sezon był kompletną porażką. Gdy odchodzi praktycznie cały zespół, nie można mieć nadziei na osiągnięcie czegoś wielkiego. Ja grałem ze świetną ekipą, ale gdy większość tych zawodników odeszła – położenie zespołu w tabeli ligowej ulegało zmianie. Wiadomo, nie ma w Raciborzu pieniędzy na utrzymanie jakiejś w miarę solidnej drużyny. Klub reprezentują zawodnicy, którzy studiują w raciborskiej PWSZ, więc wszystko zależy od tego ilu, i jak dobrych siatkarzy zdecyduje się na naukę w Raciborzu.
– Myślisz, że gra w Rafako jeszcze kilka lat temu była dla wielu zawodników, w tym dla ciebie – nazwijmy to – przepustką do lepszych klubów?
– Z całą pewnością tak. Przez klub przewinęło się wielu niezłych siatkarzy, którzy wcześniej – zabrzmi może dziwnie – zostali „wzięci z ulicy” na postawie warunków fizycznych. I to wspaniałe, że Rafako potrafiło wychować ich na prawdziwych sportowców. Klub wyszlifował między innymi takie perełki jak Michał Kamiński, Dawid Gunia czy Damian Domonik.
– Utrzymujesz jeszcze z nimi kontakt?
– Oczywiście. Często do siebie dzwonimy lub spotykamy się jak tylko jest ku temu okazja.
– Wielu byłych zawodników mówi o tamtej drużynie Rafako jak o kolektywie, zespole złożonym w większości z przyjaciół, i to nie tylko takich na boisku, ale także poza nim.
– Tak właśnie było. Dobraliśmy się rewelacyjnie. Oczywiście w każdej ekipie tworzą się małe grupki, ale u nas to nie psuło atmosfery. Zawsze cieszyłem się z tego, że mimo tego iż byłem najmłodszy, przyjęli mnie znakomicie. Nie chcieli udowodnić swojej wyższości, poniżyć. Tak jak mówiłem, rozumieliśmy się bez słów, a to bardzo ważne w tak zespołowej grze jak siatkówka. I chyba właśnie za tymi świetnymi relacjami między zawodnikami, szły coraz większe sukcesy.
– A który ze swoich osiągnięć uznajesz za najważniejszy?
– Ciężko wybrać jedno. Na pewno międzynarodowe mistrzostwo w plażówce zdobyte z Mikołajem Siedlokiem, pierwsze miejsce Turnieju Nadziei Olimpijskich w 2009 roku oraz wywalczone niedawno drugie miejsce na Akademickich Mistrzostwach Europy w Rotterdamie.
– Na ten ostatni sukces pracowałeś wiele lat…
– Dokładnie. To bardzo duże osiągnięcie, biorąca pod uwagę wszelkie okoliczności, w jakich startowaliśmy w zawodach – jechaliśmy tam nie wiedząc do końca, na co stać inne drużyny, mieliśmy krótki okres przygotowawczy, jechało nas tylko dziesięciu, co nie pozwalało na wiele zmian.
– Nie byliście brani pod uwagę do medalu, a mimo to zdobyliście srebro. To wy zagraliście tak dobrze, czy po prostu rywale byli słabi?
– Było dwanaście drużyn, z czego tylko cztery – pięć to ekipy godne uwagi. Trafiliśmy na najlepszą grupę. Trzeba powiedzieć, że jak na ten okres, w którym teraz jesteśmy, zaprezentowaliśmy się bardzo dobrze.
– Czym byś się zajął, gdybyś nagle musiał zakończyć karierę?
– Zrobiłbym wszystko, aby pracować w sporcie. Być może poszedłbym w kierunku fizjoterapii, ponieważ takie studia ukończyłem.
– A nie chciałbyś zostać trenerem?
– Kiedyś o tym myślałem, ale w końcu stwierdziłem, że raczej się do tego nie nadaję. Nie wiem czy miałbym wystarczającą siłę przebicia, czy potrafiłbym zmotywować inne osoby.
– Co lubisz poza siatkówką?
– Obejrzeć dobry film, poczytać książkę. Uwielbiam słuchać muzyki – kiedyś grałem na skrzypcach, ale dziś rzadko je ruszam. Większość wolnego czasu spędzam jednak z dziewczyną.
– Jest taki jeden, przełomowy moment w Twojej karierze?
– Tak. Takim momentem było poznanie trenera Wojciecha Kaszy z krakowskiej AWF. Spotkaliśmy się w chwili, gdy przechodziłem z drugoligowego do pierwszoligowe klubu. To on ściągnął mnie do AGH 100RK Kraków, i ciągle powtarza, że mogę grać jeszcze wyżej.
– Co jest twoją najmocniejszą, a co najsłabszą stroną?
– W życiu upartość i to, że nie lubię przegrywać, a co za tym idzie – walczę do końca. Na boisku moim atutem jest przyjęcie i dobra technika. Moją słabą stroną jest to, że czasem odcinam się od zespołu, co nie podoba się boiskowym partnerom. Nieraz jestem wyniosły. Być może to wynika z poczucia własnej wartości.
– Nie lubisz przegrywać, ale pytanie: czy umiesz znieść porażkę?
– Już tak, chociaż musiałem się tego nauczyć. Kiedyś nie zawsze potrafiłem pogodzić się z porażką, dziś nie stanowi dla mnie problemu podanie ręki i pogratulowanie rywalowi. Siatkówka, podobnie jak każdy inny sport, uczy takiego zachowania. Mnie nauczyła bardzo wiele: cierpliwości, szanowania pieniędzy, tego, że rodzina jest najważniejsza i że trzeba nie tylko stawiać sobie cele, ale także dążyć do ich realizacji.
– To do czego dążysz?
– Celem, a zarazem marzeniem – i to chyba u każdego siatkarza – jest gra w reprezentacji Polski. Jeśli chodzi o rozgrywki ligowe, to chciałbym zajść na sam szczyt – czyli zagrać kiedyś dla któregoś z klubów polskiej Ekstraklasy. Największym marzeniem jest jednak gra w reprezentacji Polski.
– Wspominaliśmy o twoim bracie i ojcu. Nie ma ich już w klubie…
– I to bardzo boli, bo w taki sposób ludzi, którzy niejako stworzyli te siatkarskie struktury w Raciborzu, nie powinno się traktować.
– Olek odszedł sam. Jaką podjąłbyś decyzję, gdybyś był na jego miejscu?
– Zdecydowanie taką samą. Trzeba mieć honor i zasady.
– Na koniec pytanie bardzo hipotetyczne. Gdyby w najbliższych latach Rafako awansowało do pierwszej ligi, a ty otrzymałbyś propozycję gry w tym klubie, przyjąłbyś ją?
– Na tym etapie życia nie. Powiem szczerze, że jestem w tej chwili zależny od swojej dziewczyny, która kończy studia w Krakowie. Ale kiedyś, gdybyśmy zdecydowali się zamieszkać w Raciborzu, a Rafako grałoby w tej pierwszej lidze, bez wahania wróciłbym do klubu.