Odnaleźli się w uczuciach spełnili zawodowo
Oboje spełniali się zawodowo, dzieląc swe wspólne życie pomiędzy rodzinę a pracę. Pani Eugenia w pełni oddała się dzieciom, a pan Zygfryd przez wiele lat dbał o bezpieczeństwo raciborzan. Dziś łączy ich 55 przeżytych razem lat, na które składały się radości i troski, jakie niesie zwykła codzienność.
Zanim jednak państwo Ciochowie poznali się na zabawie w podrudnickim Jastrzębiu pani Eugenia, a dla przyjaciół – Wiesia wraz z rodziną przeszła długą drogę z Ukrainy do Polski. I choć była jeszcze bardzo mała, pamięta czasy dzieciństwa spędzone w Świętym Józefie – maleńkiej wiosce nieopodal Kołomyi, powstałej wokół wybudowanego tam kościółka. Dziś nie ma śladu po miejscowości i rodzinnym domu, który spłonął w czasie wojny. Pamięta, jak ojciec wziął ją na ręce i przez pola uciekali do wujka, a potem jeszcze wrócił po młodszą siostrę, by uratować ją w ostatniej chwili przed płomieniami. Wspomina też podróż do kraju. – Kto czuł się Polakiem wyjeżdżał do Polski, inaczej narażał się na ataki ukraińskich banderowców – opowiada, jak mobilizowano, a następnie wywożono ich bydlęcymi wagonami. Rodzice zdecydowali się zamieszkać w Kietlicach na Opolszczyźnie. Ojciec pani Eugenii, nie chcąc nikogo krzywdzić, znalazł opuszczony dom, którego właściciele nie żyli, a Rosjanie trzymali w nim konie. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Klisinie, a następnie liceum dla wychowawczyń przedszkoli w Prudniku, pani Eugenia otrzymała nakaz pracy w sanatorium dla dzieci w Jastrzębiu (gmina Rudnik). Początki spędzonych tam dziewięciu lat nie były łatwe. Młodej, pochodzącej ze wschodu, dziewczynie, która od razu została kierownikiem pedagogicznym, trudno było przełamywać nastawienie starszych zasiedziałych koleżanek. – Musiałam nauczyć się gwary oraz kilku słów po niemiecku, dopiero wtedy zmieniły stosunek i zaakceptowały mnie – opowiada.
Znajomość z panem Zygfrydem, przerwał jego pobyt w wojsku. – Chyba jednak mnie kochał, bo wrócił pomimo dwóch lat rozłąki – śmieje się pani Eugenia. Pan Zygfryd urodził się w miejscowości Przystjań koło Częstochowy. Wraz z rodziną został wywieziony na prace przymusowe do Niemiec. – W 1953 r. przyjechaliśmy do Raciborza. Ojciec był kierownikiem PGR w Rogowie. Po ukończeniu technikum rolniczego w Nysie pracowałem, jako zootechnik w Ocicach. Stamtąd zwerbowano mnie do wojska – opowiada. Ponieważ związany był z rolnictwem, trafił do szwadronu kawalerii Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Białymstoku. – Przez dwa lata pobytu w wojsku dosiadałem konia – mówi pan Zygfryd, który do dziś zachował zgrabną sylwetkę kawalerzysty.
Nie wrócił już do rolnictwa. Otrzymał propozycję pracy w milicji, gdzie w sumie przepracował 32 lata. Najpierw był dzielnicowym na Ostrogu, później na Starej Wsi i w Miedoni, a potem patrolował rejon placu 22 Lipca, Nowych Zagród, Studziennej i Sudołu. – Najważniejsze to umieć żyć z ludźmi, rozmawiać, pomagać, a w szczególności dbać o tych biednych. Ludzie doceniają rolę policji, szczególnie gdy komuś dzieje się krzywda – przyznaje pan Zygfryd. Jego umiejętność nawiązywania kontaktów pozwoliła na wykrycie mordercy, który brutalnie zamordował, a następnie poćwiartował zwłoki dwóch młodych kobiet. – Byłem pierwszy, który znalazł sprawcę, bo jedna z mieszkanek tej dzielnicy poinformowała mnie o wizytach dziewczyn w jego mieszkaniu – wspomina. Dziś ubolewa, że kontakty z policjantami patrolującymi dzielnice są tak ograniczone: – Kiedyś dzielnicowy chodził do każdego mieszkania, przedstawiał się, pytał o problemy. Mieszkamy tutaj już wiele lat, a ja nie wiem, kto patroluje moją dzielnicę.
Państwo Ciochowie przenieśli się z Jastrzębia do Raciborza, by ostatecznie na stałe związać się z Ostrogiem. Pani Eugenia poszła do pracy do przedszkola przy Rafako, potem przeniesiono ją na Płonię, najdłużej jednak, bo 20 lat pracowała w Przedszkolu nr 1 na Ostrogu. Już jako dyrektor angażowała się również mocno w unowocześnianie swej placówki. Obowiązki zawodowe dzieliła między dom, wychowanie dwóch córek Ewy i Małgosi i naukę, uzupełniając swe wykształcenie w studium nauczycielskim. Podobnie jak praca pana Zygfryda, również jej pedagogiczny wysiłek został doceniony i uhonorowany wieloma odznaczeniami. Opowiada żartem, jak po otrzymaniu medalu „Zasłużony działacz ziemi raciborskiej”, jej zdjęcie znalazło się wśród innych nagrodzonych w witrynie księgarni na rynku. Ponieważ była w galerii najmłodsza, przechodzący mężczyzna skwitował: „Ci starzy to może się czymś zasłużyli, ale tak siksa”?
Do dziś panią dyrektor zatrzymują na ulicy jej wychowankowie. Czasem ich nie rozpoznaje, bo z przedszkolaków wyrośli, zmężnieli, mają już własne pociechy. Miło też wspomina rodziców swych dzieci, którzy bezinteresownie angażowali się na rzecz przedszkola.
Obecnie państwo Ciochowie cieszą się swymi wnukami: Danielem, Bożenką, Lukasem i Filipem. Chętnie też spędzają czas na działce i w lesie na zbieraniu grzybów, które szczególnie upodobała sobie pani Eugenia.
(ewa)