Siostry w Pałacu Różanym
ks. Jan Szywalski przedstawia
„Błogosławieni miłosierni, oni miłosierdzia dostąpią”
(Mt 5.7)
Jednym z najbardziej pięknych i zadbanych zabytków Ziemi Raciborskiej jest zamek Lichnowskich w Krzyżanowicach. Nie jest pustym muzeum, ale Domem Pomocy Społecznej dla dziewcząt specjalnej troski pod matczyną opieką Sióstr Franciszkanek Maryi Nieustającej Pomocy. Rozmawiam z przełożoną tego domu – s. Bronisławą.
– Jest Rok Życia Konsekrowanego, a Ojciec Święty zapowiada Rok Miłosierdzia. Was dotyczy jedno i drugie.
– Rok Miłosierdzia ma zacząć się dopiero 8 grudnia, ale ma Ksiądz rację, życie zakonne naszych sióstr jest związane z miłosierdziem.
– Dlatego, że Waszym głównym zadaniem jest...
– Opieka nad chorymi, to nasz charyzmat. Opieka nad tymi, którzy jej najbardziej potrzebują: nad nieuleczalnie chorymi.
Tu w Krzyżanowicach konkretnie są to dziewczyny z upośledzeniami.
Zacznijmy jednak od początku. Naszą matką założycielką jest Anna Brunner. Była Austriaczką, ale żyła na terenie Węgier. Widząc ogromną potrzebę opieki nad chorymi, miała zamiar założyć w Budapeszcie zgromadzenie zakonne dla niesienia im pomocy. Właśnie starała się o papieskie zatwierdzenie – był rok 1892 – gdy Węgry wydaliły ją jako Austriaczkę. Choć bowiem istniała wtedy monarchia austriacko-węgierska, były widoczne pewne narodowe tarcia. Anna z kilkoma dziewczynami przeniosła się do Przewozu przy morawskiej Ostrawie. Niestety, zachorowała na raka nerek i zmarła w 1911 r. Jej następczynią została Elżbieta Mrozek, która uzyskała zatwierdzenie nowego zgromadzenia na szczeblu diecezjalnym od ks. kardynała Bertrama z Wrocławia pod warunkiem, że dom generalny będzie na terenie wrocławskiej diecezji. Oficjalną nazwą nowego zgromadzenia było Siostry Franciszkanki Maryi Nieustającej Pomocy. W 1930 r. siostry skorzystały z okazji i zakupiły w Krzyżanowicach pałac po Lichnowskich i tu przeniosły dom generalny po zatwierdzeniu Zgromadzenia w 1932 r. Tutaj też pierwsze dziewczyny złożyły śluby zakonne.
W czasie II wojny światowej opiekowały się siostry chorymi na gruźlicę. Po wojnie zaś ludźmi starymi. W 1964 r. państwo powierzyło siostrom opiekę nad niepełnosprawnymi dziewczynami i tak jest do dziś.
Nasze siostry w latach 1954 – 1956 były wygnane i przebywały w Dębowej Łące w poznańskim. Tam pracowały jako szwaczki. Nasz założycielka Elżbieta miała wtedy już 90 lat. Na usilne prośby sióstr zwolniono ją, ale wkrótce potem zmarła we Wrocławiu.
– Gdzie obecnie są wasze domy?
– Mamy w całości siedem placówek: Dom Generalny w Krzyżanowicach, dwa domy we Wrocławiu, dalej w Luboszycach pod Opolem, w Krapkowicach – Otmęcie i dwa domy za granicą: w Wiedniu i na Ukrainie.
– Ile jest obecnie sióstr?
– Tylko 47! Od kilku lat nie mamy nowicjuszek. W Krzyżanowicach jest nas 14. Zatrudniamy coraz więcej świeckich osób.
– Widzę jednak, że dajecie sobie radę. Dom nie tylko z zewnątrz jest zadbany, pałac pozostał pałacem, ale i wewnątrz udało Wam się zachować ducha czcigodnego zabytku z nowoczesnym wyposażeniem. Ile macie dzieci pod opieką?
– Tu w zamku 36, ale mamy drugi dom. Standardy europejskie zmusiły nas do tego, by dać podopiecznym większą przestrzeń. Razem jest ok. 60 dzieci.
– Widać także, że sale są bardzo kolorowe, wesołe w wystroju, także tam, gdzie leżą dziewczyny obłożnie chore. Zresztą, to nie zawsze są dzieci.
– Nazywają nasz zakład także „Różanym pałacem”. Staramy się dzieciom zastąpić dom rodzinny. Kiedyś mówiono, że takie osoby nie żyją długo, zwłaszcza im ciężko przejść przez wiek pokwitania. Ale np. Krysia ma 60 lat i kilka innych niewiele mniej. Na innych placówkach jesteśmy zatrudniane przy parafii, siostry są katechetkami, w Luboszycach prowadzimy przedszkole, we Wrocławiu DPS dla ludzi starych, ale główne zadanie to zajmowanie się chorymi i w tej dziedzinie siostry zdobywają kwalifikacje.
– Przepraszam za osobiste pytanie: skąd Siostra pochodzi?
– Z Luboszyc. Tam są nasze siostry i tam widziałam je jako dziewczynka jak codziennie chodziły do kościoła. Bliższego kontaktu jednak z nimi nie miałam. Gdy miałam 19 lat odważyłam się pójść do nich, chciałam porozmawiać o zakonie. W czasie rozmowy padło pytanie ze strony s. Elżbiety: – Do jakiego zgromadzenia chcesz wstąpić, może do naszego?
– Czemu nie? – odpowiedziałam, choć przedtem o tym zgromadzeniu nie myślałam. I tak się stało. Pojechałam do Krzyżanowic, wpierw, by oglądać, a po kilku dniach z walizkami. Było to we wrześniu 1981 r.
Jednak pierwsze myśli o zakonnym życiu zrodziły się w Częstochowie przed obrazem Matki Boskiej, gdy pielgrzymowałam tam z Opola. Myśl o wstąpieniu do zakonu nurtowała mnie przez dwa, trzy lata. Decydującym było jednak pytanie s. Elżbiety. Przeżywałam potem głęboko i szczęśliwa wszystkie etapy zakonnego życia: obłóczyny, śluby.
– Bez wahań wewnętrznych?
– Bez; byłam zdecydowana. Nie mam wysokiego wykształcenia. Jestem po szkole kucharskiej i zwykle w kuchni pracowałam: we Wrocławiu, Luboszycach, w Ostrawie – Przewozie, w Słupsku oraz sześć lat na Ukrainie. Zżyłam się z ludźmi i jestem Bogu wdzięczna, że tylu dobrych ich spotkałam.
– Szczęśliwa?
– Bardzo! Bardzo, Księże! Proszę tylko, by wytrwać szczęśliwie do końca, by dać z siebie więcej. Moja bliźniacza siostra jest zamężna i ma czwórkę dzieci. Chrześcijańska, szczęśliwa rodzina. Oprócz tego mam jeszcze dwóch braci.
Gdy wstąpiłam do zakonu mama płakała, ale błogosławiła. Dziś ma 75 lat; ojciec nie żyje. Ducha modlitwy zaszczepiła we mnie babcia. Jej religijność była naturalna, prosta i żywa. Miała wielki szacunek dla świętości. W domu była ciężka praca, więc nic mnie w klasztorze nie zdziwiło.
– Dokąd mają się zwrócić dziewczyny, które czują, że są powołane do służby Bogu i najsłabszych z bliźnich?
– Do Krzyżanowic.