Moneta: Nie poddam się tak łatwo
Jedyny raciborski piłkarz grający w ekstraklasie ma problemy. 23–letni Łukasz Moneta przeszedł przed dwoma miesiącami ze spadającego do I ligi Ruchu Chorzów do Mistrza Polski, Legii Warszawa.
Do klubu ze stolicy wrócił po trzech latach, po tym jak dobrze zaprezentował się podczas Młodzieżowych Mistrzostw Europy. Po udanym początku sezonu, gdy raciborzanin znajdował miejsce w pierwszym składzie stołecznego klubu, teraz przechodzi kryzys, rzadko łapiąc się do meczowej osiemnastki. Moneta jednak nie zamierza się tak łatwo poddać i będzie walczyć o miejsce w Legii. Spotkaliśmy się z raciborskim piłkarzem w Warszawie, dzień po meczu reprezentacji Polski z Kazachstanem.
– Jak się czujesz po powrocie do Warszawy? Spędziłeś tu wcześniej półtora roku.
– Z początku byłem zadowolony, bo od razu wskoczyłem do podstawowej kadry. Szybko się zaaklimatyzowałem, bo część chłopaków znałem z pierwszego mojego pobytu w Legii Warszawa. Cieszę się, że mogłem zagrać w pierwszych dwóch meczach eliminacji Ligi Mistrzów przeciw fińskiemu Mariehamn. Później przyszedł gorszy okres, pojawił się drobny uraz, który na tydzień wykluczył mnie z normalnych treningów i od tego czasu trudniej jest mi wskoczyć do grania. Drugą kwestią jest to, że sztab szkoleniowy widzi mnie na pozycji lewego obrońcy, gdzie nie do końca się dobrze czuję. Trudny dla mnie okres, bo bije się z samym sobą i w klubie, aby występować jak najwięcej na boisku. Rywalizacja jest bardzo duża, a klub odpadając z europejskich pucharów ma jedne rozgrywki mniej. Rotacja składem jest mniejsza i będzie mniejsza, więc to przekłada się na trudniejszą walkę o skład. Jestem cierpliwy i pracowity, więc nie poddam się tak łatwo. Będę robił wszystko co w mojej mocy, żeby znów zagrać w pierwszym składzie Legii.
– Podobny problem z pozycją był w twojej pierwszej przygodzie z Legią.
– Byłem świadomy, że teraz też mogę zagrać na lewej obronie, ale nie spodziewałem się, że będzie taki pomysł, aby zostać na tej pozycji na stałe. Zdecydowanie lepiej czuję się jako skrzydłowy.
– Jak obecnie z twoim zdrowiem?
– W porządku. Aktualnie nie mam problemów ze zdrowiem. Po Młodzieżowych Mistrzostwach Europy trudno było mi wskoczyć na wysokie obroty jakie są w Legii. Piłkarze mieli obóz w Warce, a ja wskoczyłem po odpoczynku związanym z czempionatem. Na początku w Legii zetknąłem się z nowymi treningami i obciążeniami, dlatego dla mnie to była lekcja do odrobienia. Z tego wszystkiego pojawił się drobny uraz, ale teraz po dwóch miesiącach spędzonych w Legii nie mam problemów i jestem w pełni gotowy do gry. Jedynym kłopotem jest wspomniana wcześniej pozycja lewego obrońcy.
– Jeśli nadal będziesz grał w rezerwach, to co dalej?
– Trudno na tę chwilę coś powiedzieć. Pod koniec minionego już okienka transferowego pojawiły się zapytania z innych klubów ekstraklasy, żeby iść na wypożyczenie. Po przedyskutowaniu z rodziną, menadżerem i sztabem szkoleniowym stwierdziłem, że zostaję w Legii. Daję sobie pół roku ciężkiej pracy i walki o granie w ekstaklasie, a co z tego wyjdzie zobaczymy po świętach. Nie jestem zawodnikiem, który przyszedł sobie tutaj odcinać kupony, tylko chcę grać, bo robię to od dziecka i bardzo to lubię. Największą frajdę sprawia mi granie, a nie siedzenie na ławce rezerwowych.
– Przeprowadzałeś się do Warszawy z większymi nadziejami. Teraz grasz w trzecioligowych rezerwach Legii.
– Nie łapię się do osiemnastki meczowej i jestem zsyłany do rezerw. Tam też gram na lewej obronie. Niby to jest tylko trzecia liga, ale jest to wysoki poziom. Ostatni mecz z Widzewem Łódź pod wodzą Franciszka Smudy pokazał, że nie będzie łatwo w rozgrywkach trzecioligowych.
– W rezerwach zatem spotykasz się z innym raciborzaninem Mateuszem Praszelikiem, który tam występuje.
– Gdy trenuję z drugą drużyną, to dużo rozmawiamy i śmiejemy się, że dwóch piłkarzy z Raciborza jest w Legii Warszawa. Myślę, że dla niego teraz jest to pozytywne, że ma starszego kolegę w Legii i gdy ma problem, to może się odezwać. Mateusz to bardzo mądry chłopak, świetnie sobie radzi i nie ma problemów, żeby odnaleźć się w Warszawie.
– Kto zdecydował, że przeszedłeś do Legii?
– Po Młodzieżowych Mistrzostwach Europy zrobiło się małe zamieszanie wokół mojej osoby. Pół klubów ekstraklasy była chętna, żeby mnie pozyskać, jednak tylko Legia miała opcję pierwokupu. Po rozmowach z prezesem Ruchu Chorzów wiedziałem, że będzie tylko Legia albo granie dalej w spadkowiczu z ekstraklasy. Nie chciałem grać w pierwszej lidze i bić się o powrót do najwyższej ligi, bo wiedziałem, że będzie to trudne zadanie. To nie jest takie łatwe jak wydawało się prezesowi Patermanowi. Zresztą teraz mamy potwierdzenie tego, bo minęło sześć kolejek Nice I ligi, a Ruch nadal ma ujemne punkty spowodowane karą. Szkoda mi ich, bo część chłopaków została w Ruchu i na pewno nie jest im łatwo. Legia nie kupiła mnie też tylko po to, żebym mógł uwolnić się z Ruchu. Mistrz Polski chciał mnie w swojej kadrze i pierwszy raz w historii skorzystał z opcji pierwokupu.
– Jak wygląda Twoja codzienność w Warszawie?
– Wcześniej mieszkałem już w stolicy, więc nic nowego mnie tu nie spotkało. Jedyne co się zmieniło, to tylko bycie na stałe w pierwszej drużynie. Mam zapewnione wszystko co mi potrzeba. Są tu kucharze, dietetycy, analitycy, magazynierzy i niezliczona liczba osób w sztabie szkoleniowym. Gdy mamy trening rano, to zaczynamy od wagi, badań odnośnie tkanki tłuszczowej, nawodnienia, zmęczenia itd. Później mamy wspólne śniadanie, kucharz i dietetyk monitorują i doradzają co możemy zjeść. Jest do wyboru owsianka, naleśniki bezglutenowe, jajecznica, musli, jogurty bez laktozy i wiele innych zdrowych posiłków. Podobnie jest z obowiązkowym obiadem po treningu czy też kolacją. Wszystko mieści się na stołówce w klubie, który cały czas tętni życiem. Spędzam tu 5–6 godzin dziennie, raz rano, innym razem popołudniami, wszystko zależy od tego kiedy mamy treningi.
– W zasadzie wyżywienie masz w klubie, ale sam czasem też gotujesz?
– Tak. Wszystko zależy od tego kiedy mamy trening, więc trzeci czy czwarty posiłek w dniu przygotowuję sobie sam. Nie jestem wybitynym kucharzem, ale po półtora roku spędzonym w Warszawie i roku w Suwałkach nie mam problemu z gotowaniem. Pierś, makaron, ryż, kaszę to myślę, że każdy umie ugotować. Aczkowiek nie ukrywam, że jak wypadnie jakaś wolna niedziela, to lubię podjechać do restauracji i zjeść coś na wzór śląskiego obiadu. Mam jedną upatrzoną restaurację w której podają pierś z kaczki z kopytkami i buraczkami.
– Jak często odwiedzasz rodzinne strony?
– Mam samochód, więc nie ma problemu z szybkim przedostaniem się na Śląsk, jeśli jest wolne i mam taką potrzebę. Kiedyś ograniczały mnie pociągi, a teraz wystarczy wsiąść w auto i w trzy godziny z hakiem zjawić się w Raciborzu.
– Z pewnością śledziłeś ostatnie poczynania kadry Adama Nawałki, jak oceniasz to, co zaprezentowała w meczach z Danią i Kazachstanem?
– Cieszę się, że dwóch chłopaków z którymi miałem okazję zagrać na młodzieżowym Euro, czyli Tomasz Kędziora i Jan Bednarek znaleźli się w pierwszej kadrze. Ich przykład pokazuje, że z młodzieżowej reprezentacji można trafić do głównej. Po cichu liczę, że mi się też to kiedyś uda, jeśli nie w najbliższym czasie, to w kolejnych latach. Przykładem może być Maciek Makuszewski czy Michał Pazdan, którzy późno trafili do seniorskiej reprezentacji. Trzymam kciuki jak każdy polski kibic za awans Polski na mundial w Rosji. Kolejna duża impreza, na której mielibyśmy nasz zespół po Mistrzostwach Europy we Francji, a jak wiemy w ostatnich latach nie zdarzało się to regularnie.
– Czy po wyniku 0:4 w Kopenhadze, uważasz, że entuzjazm nieco opadł? Szanse na awans są mniejsze?
– Jesteśmy liderem grupy, mamy trzy punkty przewagi i dwa mecze do końca. Wszystko jest w naszych głowach, nogach i rękach. Wydaje mi się, że taki jeden kryzysowy mecz musiał nastąpić i przyszedł w momencie, kiedy nie wszyscy się tego spodziewali. Była to sromotna porażka, ale nie zapominajmy tego, co trener Nawałka zrobił z tą drużyną dotychczas. Mecz z Kazachstanem nie był jakimś super widowiskiem, ale najważniejsze, że Polska dopisała kolejne trzy punkty i nadal jesteśmy liderem. Panika nie jest wskazana i uważam, że po meczu z Armenią będziemy pewni awansu na mundial.
– Skoro jesteśmy przy temacie reprezentacji, to zapytam jeszcze o nazwanie jednej z ulic Kuźni Raciborskiej imieniem Roberta Lewandowskiego. Co ty o tym sądzisz?
– Rzadko spotykana sytuacja, że wciąż młoda i przede wszystkim żyjąca osoba już teraz doczekała się swojej ulicy. Bardzo fajna sprawa dla samego Roberta. Jeśli chodzi o mieszkańców, to każdy do tego podchodzi w indywidualny sposób. Jedni są zadowoleni, drudzy mniej, kolejni wcale. Młodzi z pewnością się cieszą, bo mają swojego ulubieńca, a miasto ma promocję na skalę kraju, o jakiej mogłoby tylko pomarzyć. Kuźnia Raciborska zyskała na tym wizerunkowo i kto wie czy w kolejnych latach nie powstaną kolejne takie ulice. Osobiście gratuluję Robertowi tej nazwy i po cichu zazdroszczę, że już teraz doczekał się takiego zaszczytnego wyróżnienia. Miejmy nadzieję, że Robert kiedyś odwiedzi Kuźnię Raciborską, bo byłoby to wielkie wydarzenie.
– Wracając na ulicę Łazienkowską... Gdzie widzisz problem słabego startu Legii Warszawa w tym sezonie? Mistrza Polski nie ma już w europejskich pucharach, a w ekstraklasie wynik też średni.
– Samemu trudno mi odpowiedzieć w czym tkwi problem. W lipcu i sierpniu graliśmy co trzy dni, więc przyszło zmęczenie i w tym roku nie udało się awansować do rozgrywek europejskich. Jest to cios wizerunkowy, ale i finansowy.
– Problem w przygotowaniu fizycznym?
– Dołączyłem do Legii już po obozie w Warce, więc nie wiem jak wyglądały przygotowania. Zostały nam rozgrywki Pucharu Polski i Ekstraklasy. Chcemy zgarnąć dublet w tym sezonie.
– Wiele pytań dostaję także od kibiców, którzy pytają mnie ile zarabia piłkarz w ekstraklasie. Możesz mniej więcej ujawnić kwoty jakie zarabia się w drużynie Mistrza Polski?
– Generalnie o zarobkach się nie rozmawia, ale z tego co się słyszy, to sumy płac dla najlepszych zawodników sięgają nawet ponad 100 tysięcy złotych miesięcznie, jednak standardowo są to finanse o połowę mniejsze. Dla mnie zarobek miliona rocznie, to jest niewyobrażalna kwota, a jak dodamy premie i bonusy, to mamy pokaźną sumę. Takie pieniądze robią ogromne wrażenie na ludziach, którzy zarabiają miesięcznie dwa czy trzy tysiące złotych. Nie może zatem dziwić, że wymagania wobec piłkarzy są duże. Ludzie patrzą na zawodnika przez pryzmat pieniędzy jakie zarabia. Smutne jest to, że polski młody zawodnik zarabia dużo mniej niż obcokrajowiec grający w Ekstraklasie, nie będąc wcale gorszym od niego.
– Na koniec zapytam o powrót na Śląsk. Chciałbyś w kolejnych latach grać u siebie?
– Nigdy się tego nie wstydziłem, a wręcz jestem dumny, że pochodzę ze Śląska. Cieszę się, że mogłem spędzić w Chorzowie półtora roku. Śląskie powietrze mi służy, a dodatkowym atutem jest bliskość rodziny, dziewczyny i znajomych.
– A granie za granicą wchodzi w grę?
– Jestem otwarty na oferty, ale dajmy sobie więcej czasu, a propozycje na pewno się pojawią. Jeśli przez pół roku w Legii się nie uda, to będzie trzeba zmienić otoczenie, bo dla mnie najważniejsze jest granie, a nie siedzenie.
Notował: Maciej Kozina