Andrzej Selański - wirtuoz raciborskiej chirurgii
Nie było chyba takiej dziedziny życia, która by nie interesowała Andrzeja Selańskiego. Znał biegle pięć języków, grał na fortepianie, kochał przyrodę, architekturę i kolekcjonował książki, płyty i kamienie. Swoje życie poświęcił jednak przede wszystkim medycynie. Charyzmatycznego lekarza do dziś wspominają jego koledzy i całe rzesze pacjentów.
Medycyna zamiast architektury
Na Raciborszczyznę trafił wraz z cała rodziną za ojcem, który w lipcu 1945 roku został skierowany przez katowicką izbę lekarską do pracy w Pietrowicach Wielkich, gdzie zaraz po wojnie tworzył służbę zdrowia. Znana z pracy pedagogicznej mama Irena była pierwszym dyrektorem Domu Kultury Dzieci i Młodzieży w Raciborzu. Wszechstronnie wykształceni rodzice dbali o edukację swoich dzieci: Andrzeja, Romana, Krystyny i Bogdana. – Uczyliśmy się języków obcych, a ja dodatkowo chodziłam na balet. Graliśmy też na fortepianie, ale Andrzej był ode mnie zdolniejszy. To on często grał na rodzinnych imprezach i podczas świąt – mówi siostra Andrzeja Krystyna Herbich, zwana przez wszystkich Lalą.
Urodzony 6 lipca 1940 roku w Kołomyi Andrzej szkołę podstawową kończył w Pietrowicach Wielkich, ale maturę zdawał już w w dzisiejszym I Liceum Ogólnokształcącym w Raciborzu, gdzie rodzina przeprowadziła się, gdy pan Roman został kierownikiem powiatowego wydziału zdrowia. – Andrzej rozpoczął naukę gdy miał sześć lat. Nie było chyba dziedziny, która by go nie interesowała. Miał ogromną wiedzę na każdy temat. Pamiętam, że w szkole wywoływano mnie nieraz do odpowiedzi jako brata Andrzeja, który powinien jak on wszystko wiedzieć – wspomina Roman Selański. Mimo niezwykłych zdolności plastycznych i muzycznych, Andrzej poszedł w ślady ojca i wybrał za jego namową medycynę. – On nigdy nie sprzeciwiał się woli rodziców – wspomina Krystyna Herbich. – Chociaż miał ochotę studiować architekturę, pojechał razem z ojcem na egzaminy wstępne na wydział lekarski Akademii Medycznej w Krakowie. Gdy po dwóch godzinach z nich wyszedł, tato się zdenerwował, bo myślał, że mu się po prostu nie powiodło. Andrzej zdał jednak celująco – podsumowuje siostra. Dyplom odebrał w czerwcu 1963 roku i po studiach trafił na dwa lata do Opola, skąd pan Roman ściągnął go do pracy w Raciborzu.
Z tutejszym szpitalem związał całe swoje życie zawodowe. Pracował na oddziale chirurgii ogólnej i w przychodni chirurgicznej. W 1970 r. uzyskał I stopień, a w 1978 r. II stopień specjalizacji w tej dziedzinie. Od lat 70. wykonywał też operacje na pododdziale urologicznym tego szpitala. – Kiedy w 1979 roku przyszedłem na staż, Andrzej tu już pracował – wspomina doktor Józef Siwek. – Był wspaniałym lekarzem i doświadczonym operatorem. Można się było od niego wiele nauczyć, bo swoją wiedzą zawsze chętnie się dzielił. Pamiętam, że podczas nocnych dyżurów pozwalał wykonywać zabiegi młodym chirurgom – dodaje pan Józef.
Doktor Selański stale się dokształcał. W Katedrze i Zakładzie Radiologii Akademii Medycznej we Wrocławiu pod kierunkiem dr Ewy Nienartowicz odbył kursy podstawowe z diagnostyki USG, zaś w Katedrze Anatomii Patologicznej tego samego uniwersytetu ukończył kurs z biopsji cienkoigłowej i metod badania guzków. – W latach 80. był już tuzem chirurgii i charyzmatycznym lekarzem – mówi doktor Stanisław Gamrot. – Wszyscy pacjenci chcieli być operowani przez Selańskiego i nie ma się co dziwić, bo nikt tak jak on nie potrafił z nimi rozmawiać – dodaje.
Zawstydzanie chirurga
Niezwykle przystojny i elokwentny lekarz był ulubieńcem wszystkich pań. – Leżałam kiedyś na jego oddziale po zabiegu i Andrzej wpadał do mnie codziennie, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku i porozmawiać – mówiła nieżyjąca już przyjaciółka doktora Janina Konopnicka. – Pacjentki leżące ze mną na sali, wiedząc o jego wizytach, zakładały przed jego przyjściem najlepsze koszulki i wymyślały różne dolegliwości, żeby skupić jego uwagę na sobie – opowiadała ze śmiechem pani Janina. Doktora Selańskiego takie sytuacje zawsze zawstydzały. W stosunku do kobiet był bardzo nieśmiały, choć te, jak podkreślał doktor Gamrot, wodziły za nim tęsknie oczami.
Wśród pacjentów miał opinię lekarza ogromnie oddanego i cierpliwego. – Nauczył nas wszystkich podejścia do chorego. Nie ograniczał kontaktów z pacjentami do wizyt i zabiegów – mówi doktor Gamrot. – Potrafił godzinami siedzieć przy ich łóżkach i słuchać tego, co mają do powiedzenia. Mierzył im tętno, nieraz wystarczyło, że potrzymał za rękę. On wiedział, że to jest niezbędny element leczenia – dodaje ordynator i podkreśla, że pan Andrzej przywiązywał ogromną wagę do opieki nad pacjentem bez względu na stan kliniczny tego pacjenta, powodzenie operacji, czy też jego stan majątkowy. – Selański nauczył mnie tego, że z chorym należy zostać do końca, nawet jeżeli go tracimy. Trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność za nieudany zabieg, nawet jeśli nie ma w tym naszej winy – dodaje.
Koledzy cenili doktora Selańskiego za precyzję oraz wyjątkowe zdolności manualne. – Jeździł do Polanicy na kursy chirurgii plastycznej i tam praktykował – opowiadała siostra Lala. Fama o jego pięknych szwach sprawiała, że szczególnie panie chciały trafiać w jego ręce. – Pamiętam jak pani Irena poprosiła mnie kiedyś o zszycie rozdartej skórzanej kurtki Andrzeja – opowiada Janina Konopnicka. – Siedziałyśmy właśnie nad jakimiś sprawozdaniami, a on wpadł z dyżuru na obiad z dziurą w rękawie. Starałam się jak mogłam, ale jak Andrzej zobaczył rezultat to wypruł wszystko i pokazał mi jak to się robi. Byłam pod wrażeniem.
Oprócz pracy w szpitalu przyjmował też w poradni chirurgicznej, która najpierw mieściła się przy ul. Sienkiewicza (w budynku obecnego krwiodawstwa), później przy ul. Ludwika, a na koniec przeniesiono ją na Gamowską. – Pracowałam z nim od kwietnia 1976 roku aż do końca, gdy będąc już na rencie przyjmował jeszcze na pół etatu – mówi pielęgniarka Krystyna Koczy. – Do doktora Selańskiego ustawiały się tłumy pacjentów, a on zawsze przyjmował wszystkich. Dla nas oznaczało to pracę po godzinach, ale skoro on zostawał, to my też musiałyśmy – dodaje. Część chorych traktowała go jak lekarza rodzinnego. Przychodzili, bo wiedzieli, że ich wysłucha i pomoże w każdej sprawie. – Na początku mógł do nas trafić każdy z ulicy, bo nie było żadnych skierowań. Pacjenci nie przychodzili do chirurga, tylko do doktora Selańskiego. Zresztą cała moja rodzina robiła podobnie. Wszyscy mieliśmy do niego ogromne zaufanie. Był dla nas wyrocznią – wspomina pani Koczy.
Operacja jak jazda samochodem
Doktor Selański wciąż się dokształcał, a znajomość wielu języków pozwalała mu na studiowanie literatury medycznej, która ukazywała się za granicą. – Dostałem kiedyś zaproszenie do Włoch i musiałem je przetłumaczyć na język polski, by dostać wizę. Spytałem Andrzeja, czy nie zna jakiegoś tłumacza, a on wziął ten tekst i z marszu sobie z nim poradził. Wiedziałem, że znał biegle angielski, francuski, niemiecki i rosyjski, ale nie spodziewałem się, że włoski też – opowiada doktor Józef Siwek. Jego mieszkanie tonęło w książkach. Wciąż zamawiał nowe, niektóre sprowadzał z zagranicy. Nigdy nie przestał się uczyć. – Kiedy po śmierci brata porządkowałam jego rzeczy, znalazłam słownik polsko-hebrajski, polsko-szwedzki i polsko-japoński. Jego interesowało wszystko – od religii świata po mowę kwiatów – mówi Krystyna Herbich. Krystyna Koczy dodaje, że był omnibusem. – Za każdym razem, gdy miałyśmy kłopot z rozwiązaniem krzyżówki czekałyśmy na doktora
Selańskiego. Nie było hasła, z którym by sobie nie poradził – wspomina.
Traktował swój zawód jak misję. Czuł się lekarzem zawsze i wszędzie, choć nieraz rodziło to zabawne sytuacje. – Oglądaliśmy kiedyś razem mecz w telewizji. W pewnym momencie jeden z piłkarzy upadł na murawę. Andrzej zerwał się z fotela ze słowami: złapał go skurcz i podbiegł do telewizora chcąc mu pomóc. Dopiero mój śmiech uzmysłowił mu komizm całej sytuacji – wspominała Janina Konopnicka. W środowisku lekarzy pan Andrzej znany był z tego, że podczas zabiegów rozluźniał napiętą nieraz atmosferę opowiadając kawały. Zwykł mawiać, że z operacją jest jak z jazdą samochodem. Ruszać trzeba powoli, uważać gdy jest się już rozpędzonym, a gdy dojeżdża się do celu i zwalnia to jest czas na odprężenie. W najważniejszej części zabiegu potrzebował zawsze skupienia, ale pod koniec bawił wszystkich dowcipami. Nieśmiały na zewnątrz, w gronie swoich kolegów stawał się bowiem duszą towarzystwa. Mimo że wiódł bardzo barwne życie, żadnej kobiecie nie udało się go usidlić. Nie założył rodziny i oddał się misji pomagania innym. – Zawsze można było na niego liczyć. Nigdy nie odmówił zastąpienia kogoś na dyżurze, czy spędzenia w szpitalu kolejnych świąt. Tu czuł się potrzebny i kochał to, co robi – podsumowuje doktor Siwek.
Mężczyzna prawie idealny
– Dla mnie zawsze był wzorem cnót wszelakich – mówi o Andrzeju Selańskim jego siostra Lala. Gdyby napisać o naszym bohaterze krótką notatkę: przystojny brunet, wykształcenie wyższe, znawca literatury i sztuki, kolekcjoner książek, miłośnik muzyki i przyrody, a do tego chirurg niemal plastyczny… czy znalazłaby się jakaś kobieta, która nie chciałaby go poznać? A jednak on sam nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie robi na nich wrażenie. – Mój tata zorganizował kiedyś obóz harcerski w Sanoku i zaproponował Andrzejowi, który był wtedy po trzecim roku studiów medycznych, by pełnił na nim funkcję lekarza – opowiadała Janina Konopnicka. – Już w pierwszym dniu stał się obiektem westchnień starszych dziewcząt, które na wszelkie sposoby walczyły o jego względy. Pewnego wieczoru wszystkie mieszkanki jednego namiotu zaczęły symulować gorączkę. Do dziś widzę go jak stoi zawstydzony z termometrem w dłoni. Skutek był taki, że już więcej na żaden obóz nie pojechał – podsumowuje pani Janina.
Podczas studiów pan Andrzej dostał się na staż do Strasburga. Z Francji przywiózł płyty Juliette Greco i Raya Charlesa, bo musiał mieć każdą nowinkę muzyczną. Dużo zwiedzał i nauczył się perfekcyjnie francuskiego. – Jak wrócił z Francji, to zaczął się ubierać jak Francuz. Wyglądał jak Claude Brialy – mówi siostra Lala. Doktor Józef Siwek wspomina, że poznał również dobrze kuchnię francuską.
– Dostałem kiedyś kolekcję homarów, żab i małży i nie wiedzieliśmy z żoną, co z nią zrobić. Zaprosiłem więc Andrzeja i on nam podpowiedział jak to należy przyrządzić. Był znawcą i smakoszem nie tylko kuchni, ale i trunków. Znał się świetnie na koniakach i winach – opowiada pan Józef.
Panowie często organizowali sobie męskie wyprawy.
Zimą jeździli w Bieszczady, gdzie doktor Siwek zazwyczaj polował. W ambonie spędzili niejedną noc, choć temperatura dochodziła do minus 30 st. C. Z doktorem Ziębickim i Domagałą robili wyprawy na grzyby do Puszczy Noteckiej. – Brat kupił nawet suszarkę do grzybów, bo zbierali ich mnóstwo – dodaje Krystyna Herbich. Zwyczajem raciborskich chirurgów było też organizowanie pikników. Spotykali się zazwyczaj w Czerwięcicach lub Rudach. – Piekliśmy dziczyznę lub wędziliśmy ryby. Zdarzyło się kiedyś, że po jednej z takich wypraw nie mogliśmy znaleźć Andrzeja. Okazało się, że wrócił do Raciborza na piechotę – opowiada z uśmiechem doktor Siwek i dodaje, że z pewnością więcej kilometrów zrobił wtedy, gdy się zgubił w Puszczy Noteckiej. – Zapędził się jakieś 30 km w głąb i szukali go wszyscy miejscowi, ale w końcu wychodził obronną ręką z wszystkich tarapatów – podsumowuje pan Józef.
Byś może te przyrodnicze eskapady wynikały z ogromnej miłości pana Andrzeja do natury. Zbierał kamienie półszlachetne, na przykład w Sudetach szukał kryształów górskich. Nieraz kupował jakieś okazy na aukcjach. W domu miał ogromną płytotekę z nagraniami głosów ptaków i bezbłędnie je rozróżniał. – Podczas jednego z wypadów w Puszczę Notecką usłyszeliśmy nagle wydawane przez jakiegoś ptaka dźwięki. Andrzej od razu rozpoznał, że to bardzo rzadko spotykany dzięcioł czarny. Uwierzyłem mu dopiero jak go zobaczyłem na drzewie – relacjonuje doktor Siwek. Uwielbiał też przyrodnicze filmy i oczywiście kupował mnóstwo książek o tej tematyce. – Zawsze mu mówiłam, że powinien wystartować w Wielkiej Grze, przynajmniej miałby satysfakcję – mówi siostra Lala.
Choroba jako rodzaj pokuty
Po śmierci ojca pan Andrzej zamieszkał z mamą. Byli ze sobą bardzo zżyci, ale każde z nich szanowało swoją prywatność. – Wychodziłam kiedyś od Selańskich wieczorem z dwoma siatkami zakupów i pani Irena zaproponowała, że Andrzej mnie odprowadzi do domu na Ostróg – opowiada Janina Konopnicka. – Widać było od razu, że nie ma na to ochoty, bo zaproponował, że zamówi mi taksówkę. Kiedy zobaczył, że nic nie wskóra powiedział: Jestem po dyżurze i mogę z tobą pójść tylko do mostu. Zgodziłam się, bo nie wzięłam jego słów na poważnie. Byłam przekonana, że mnie przecież z tymi tobołami nie zostawi. Myliłam się. Dokładnie na końcu mostu wręczył mi torby i grzecznie pożegnał się. Jeśli ktoś myślał, że Andrzeja można było wodzić za nos, to był w błędzie – mówiła ze śmiechem pani Janina. Relacje między matką a synem były wyjątkowe. Świetnie dogadywali się i wzajemnie o siebie dbali. Choroba pani Ireny i stale pogarszający się stan zdrowia pana Andrzeja sprawiły, że mamą zaopiekowała się mieszkająca w Gliwicach córka Krystyna. – Andrzej bardzo za nią tęsknił. Pamiętam jak bardzo cieszył się, gdy zawieźliśmy go do Gliwic na Dzień Matki. Żył tym wydarzeniem przez wiele tygodni – wspomina Krystyna Koczy, która opiekowała się doktorem podczas jego choroby. – Andrzej był zawsze oczkiem w głowie mamy. Najzdolniejszy, najgrzeczniejszy i w dodatku lekarz – mówi Roman Selański. – Nieraz żartował, że ta jego choroba to pokuta za to, że w życiu przychodziło mu wszystko tak lekko – dodaje.
Andrzej Selański zmarł 24 września 2011 r. Pochowany został obok matki i ojca w rodzinnym grobowcu na cmentarzu Jeruzalem w Raciborzu. W mowie pożegnalnej doktor Stanisław Gamrot tak żegnał swojego przyjaciela: Andrzej był nie tylko świetnym chirurgiem, ale także, co może ważniejsze, lekarzem z powołania, człowiekiem mądrym i jednocześnie potrafiącym znaleźć wspólny język z każdym ze swych pacjentów i współpracowników. Był wzorem dla młodszych lekarzy. Nie założył rodziny, za to poświęcił się misji pomagania drugiemu człowiekowi w potrzebie. Jego stosunek do ludzi można było również ocenić patrząc na to, jak troskliwą opieką otaczał swoją matkę. Nasz wspólny nauczyciel śp. doktor Jerzy Ziębicki proszony o wystawienie opinii swojemu młodemu asystentowi napisał o Andrzeju w 1974 roku: „Wyjątkowo uzdolniony, posiada bardzo dużo wiadomości. Powinien pracować w klinicznym oddziale. Jest kandydatem na bardzo dobrego chirurga. Koleżeński, lubiany, pod względem moralnym bez zarzutu”. Życie potwierdziło tę opinię.
Katarzyna Gruchot