Jego synek piłkę kopie. Chcą go największe kluby w kraju
Artur Bywalec, 37–letni tato słynnego już na cały świat Kacpra z Rydułtów dużo czasu spędził w miejscowym Naprzodzie w roli zawodnika. Od czterech lat ma zajęcie, które dało mu rozgłos – wpierw krajowy, a potem o dużo szerszej skali. Filmiki z dzieckiem w internecie zrobiły furorę, mają miliony wyświetleń. Z Bywalcem seniorem, który jest osobistym trenerem małego piłkarza rozmawiał Maciej Kozina.
– Dużo zamieszania zrobiło się wokół twojego syna, ale może najpierw zacznijmy od tego jak wyglądała twoja przygoda z piłką?
– W zasadzie cały czas związana była z grą w Naprzodzie Rydułtowy – w latach 1988–98. Później grałem jeszcze w drużynach z niższych klas, jak Lyski i Gaszowice. Na koniec powróciłem na chwilę do Naprzodu.
– I piłka się skończyła?
– Później się ożeniłem i wraz z małżeństwem granie w piłkę musiało zostać ograniczone (śmiech). Nie było już tyle czasu na treningi, a granie bez nich meczów co niedzielę nie ma już sensu, bo nie ma formy.
– Poza wypełnianiem obowiązków małżeńskich zająłeś się trenowaniem.
– Kurs trenerski skończyłem w 2003 roku, jak byłem jeszcze na studiach. Był to jeden z pierwszych takich kursów jaki organizował Podokręg Racibórz.
– Jakimi kwalifikacjami jako trener możesz się aktualnie pochwalić?
– Miałem tytuł instruktora piłki nożnej, ale odebrali mi te papiery, bo nie poszedłem na kurs wyrównawczy, który ostatnio był do zrealizowania. Uważam, że nie płaci się za coś, co zostało już zrobione. Nigdy nie płaci się przecież za to samo dwa razy. To jest nie fair. Wszędzie w Europie przekształcali nasze odpowiedniki kursów na nowe, a tu chcieli jeszcze raz pieniędzy. Prawo raz nabyte nie może być odebrane.
– Czyli w szeregach Polskiego Związku Piłki Nożnej przestałeś funkcjonować...
– Dokładnie. Posiadam uprawnienia, ale nie mogę zasiadać na ławce trenerskiej w rozgrywkach PZPN–u. Natomiast mogę to robić na turniejach drużyn podwórkowych, które nie są zrzeszone w polskim związku.
– Zamierzasz wrócić na ten kurs?
– Nie. Uważam, że to jest stracony czas i pieniądze.
– Kacper urodził się w 2012 roku. Wyjątkowy czas, bo Polska wspólnie z Ukrainą organizowała Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Urodziło się też wyjątkowe dziecko?
– Czy wyjątkowe to nie wiem. Dla mnie na pewno. Myślę, że jak większość rodziców miałem zamiar chodzić z nim grać w piłkę, jednak gdy zauważyłem, że sam zaczął interesować się piłkami i wszystkimi rzeczami, które są okrągłe, to stwierdziłem, że pokopiemy coś więcej. W sklepie to nie szło przejść spokojnie koło piłek, bo od razu był płacz. Dość szybko zaczął chodzić, bo miał dziewięć miesięcy, a już po miesiącu kopał piłkę. Byle jak, ale widać, że ciągnęło go do niej.
– Poważniejsze kopanie zaczęło się po dwóch latach, gdy w internecie pojawił się pierwszy filmik z treningu Kacpra.
– On miał mniej więcej 2 i pół roku. Wtedy postanowiłem wrzucić do sieci filmik jak Kacper robi slalom z piłkami. Pokazałem mu jak to się robi i byłem ciekaw czy odtworzy to samo. Zaczął odtwarzać i to obiema nogami. To był dla mnie sygnał, że warto z nim częściej chodzić na trening.
– I tak to trwa już cztery lata. Nie nudzi go to?
– Wręcz przeciwnie. On nawet śpi z piłką. W domu mamy czternaście piłek i ciągle chce nowe. Teraz mu się marzy czerwona z mistrzostw świata.
– Zacząłeś coraz częściej publikować filmy z synkiem w internecie.
– Najpierw ten pierwszy film pokazałem tylko znajomym, a dopiero później opublikowałem go w internecie. Wtedy się trochę z żoną wystraszyliśmy.
– Dlaczego?
– Nie spodziewałem się, że tak się to rozejdzie. Zaczęli dzwonić do mnie z gazet i telewizji. Pytali w Urzędzie Miasta w Rydułtowach o małego chłopca z filmiku.
– Pamiętam, bo ja też na naszych łamach wspomniałem wtedy o Kacprze. Jak pokonaliście te rodzicielskie obawy?
– Zastanawiałem się z żoną przez 2–3 dni co robić dalej, bo telewizja chciała od razu realizować program i to na żywo. Wiadomo, że dziecko niespełna trzyletnie może różne rzeczy zrobić i poszłoby to w świat. Ostatecznie zgodziliśmy się. Przecież nie będziemy go chować w szafie. Jeśli coś potrafi, to niech to pokaże.
– Telewizja przyjechała, łączenie na żywo było i...
– I wszystko wyszło bardzo dobrze, ale nerwy temu towarzyszyły. Nagrywaliśmy na orliku w Lyskach. Były problemy z łącznością i godzinę musieliśmy czekać, aby wejść na antenę. Wszyscy się zastanawiali co się wydarzy gdy będziemy na żywo. Ostatecznie Kacper to „uniósł”.
– Jak dalej wyglądała historia Kacpra – pikarza?
– Pomyślałem sobie: co mi szkodzi. Skoro tyle osób zaczęło mówić o synu, to stworzyłem fanpage na facebooku: Kacper piłkarz z Rydułtów, na którym chciałem pokazywać treningi i to jak się rozwija.
– Wiązało się to także z wszechobecnym w internecie hejtem...
– Tak. Pisali między innymi „ambitny rodzic”. Uważam, że lepiej mieć ambicje niż dziecko miałoby potem wypić, palić, terroryzować ludzi na przystankach. Druga sprawa to taka, że trzylatka nie da się zmusić do treningu. On musi to chcieć. Efekt treningów jest, bo go widać i tu nie ma co z tym dyskutować.
– Internet nie ma końca i filmiki dotarły do klubów. Kto się pierwszy odezwał?
– Pierwsza była Legia Warszawa. Filmik pojawił się na ich stronie, a dla nas to była reklama. Pojawił się tam tekst „Kacper trenuje już od drugiego roku życia, trafi do szkółki Legii. Ty też możesz tak grać”.
– Odzew klubu ze stolicy to nie był koniec, a dopiero początek.
– Później mieliśmy chwilę przerwy, bo nie nagrywałem filmików tak często, jak to ma miejsce teraz. Obecnie Kacper trenuje według ustalonego harmonogramu. Nawet chciał iść ze mną teraz w południe na orlik, gdzie rozmawiamy, ale ktoś tu musi być mądrzejszy. Miał zostać w domu, bo musi trochę odpocząć.
– Był płacz, że nie mógł pójść?
– Nie płakał, ale zrobiło się mu przykro. Nie mogę go w tym wieku „zajeżdżać”.
– Wracając do klubów, które się odzywały w sprawie Kacpra. Kto był następny?
– Odezwał się Krzysztof Ciuksa z Zagłębia Lubin. Zaproponował, żeby do nich przyjechać. Stwierdził, że im szybciej do nich trafi, tym będzie lepiej dla wszystkich. Barierą było 300 kilometrów do Lubina. To obecnie jest nie do pogodzenia. Raz pojechaliśmy na trening. Był w grupie miedzianej – tej lepszej w roczniku 2010–11. Był tam najsłabszy fizycznie, ale technicznie było dobrze. Trener Kwiatkowski, który zajmuje się tam techniką fundamentalną stwierdził, że to co Kacper zrobił na jednym treningu, to tam z dziećmi „wałkował” przez trzy miesiące. Szybkościowo i technicznie była przepaść, ale kilka bramek strzelił (śmiech).
– Zagłębie Lubin trzyma rękę na pulsie, ale odzywają się także kluby z zagranicy. Głównie dzięki filmikowi, który na facebooku został odtworzony 3 miliony razy!
– Tak. Były luźne rozmowy ze skautami z Holandii, Niemiec czy Anglii, ale obecnie jest to nierealne. To wszystko jest jeszcze za szybko. Niech ma przynajmniej 8–10 lat, żeby można było w tej sprawie podjąć decyzję.
– A jeśli więcej nie będzie zapytań i ten moment się właśnie teraz przegapi?
– Musi wygrać rozsądek.
– Byłbyś gotów, żeby go wysłać?
– Tak, ale oczywiście nie samemu. Wtedy musielibyśmy wyjechać razem.
– Przeczytałem u ciebie na profilu społecznościowym, że na temat polskiego szkolenia nie będziesz się już wypowiadał, bo to nie ma sensu i szkoda nerwów. To może podsumujmy ten temat w kilku zdaniach.
– To jest bicie głową w mur. Wszyscy są głusi. U mnie są fakty, a nie puste gadanie. Jak to szkółki piszą „U nas zaczyna się futbol”, ale efektów jest zero, czego dowodem są wszystkie młodzieżowe reprezentacje Polski. Od kilku, jeśli nie kilkunastu lat, nie potrafią się zakwalifikować do turnieju głównego wielkiej imprezy.
– Nie ma polskiej myśli szkoleniowej?
– Według mnie polska myśl szkoleniowa nie istnieje. Jest niby program narodowego modelu gry stworzony przez PZPN, ale to jest tylko po to, żeby zaspokoić ludzi, że coś jest robione w tym kierunku. Ładnie brzmi, ale polega na zabawie. Wiadomo, że sukces rodzi się bólach, w ciężkiej pracy, a nie w zabawie z piłką.
– Metoda z którą często spotykamy się na turniejach, że nie liczy się wynik jest dla ciebie nie do przyjęcia?
– Jeśli PZPN odgórnie prowadzi statystyki z rozgrywek od żaków, to oznacza, że trzeba grać o wynik. Jak to zdejmie, to nie gramy o wynik, a liczy się rozwój. W tym momencie nie ma żadnego rozwoju. Jak jest rywalizacja, to musi się o coś grać. Są skrajne przypadki do których próbują mnie „wrzucić”. Trzeba grać, starać się, próbować wygrać mecz z zachowaniem wszystkich zdrowych myśli, w duchu sportowej rywalizacji.
– Nie ukryjemy tego, że w piłce nożnej wygrywa ten, który strzeli o jedną bramkę więcej. Czasem to jest niesprawiedliwe, ale takie są zasady. Wystarczy prostymi środkami zwyczajnie zdobyć gola.
– Kopnięcie do przodu to też jest jakaś formą taktyki, ale dobra drużyna przed tym się obroni. Zawodnicy wyszkoleni technicznie mogą wciąż wybijać i tak się przed tym obronią. Ale czemu tak kopią? Bo są źle przygotowani. Mają braki w posługiwaniu się prawą i lewą nogą. Szukałem w internecie treningów dla 2, 3, 4–latków, ale nic nie znalazłem. Próbowałem sam trenować z Kacprem i co mi się udało wypracować, to na pewno nawyk używania dwóch nóg bez większego zastanowienia się. Poruszanie się po boisku, zastawianie się ciałem, nie ma strachu przed tym, jest atak na każdą piłkę. Na treningu ma takie same zaangażowanie jak w meczu.
– Tego jest już nauczony.
– Tak. To jest nawyk. Tak robi, bo jest tego nauczony. Chyba, że trafi do jakiejś polskiej akademii w której powiedzą mu, że ma się dobrze bawić, a nie wygrywać mecze. Za rozwojem idzie wynik.
– A gdy Kacper przegrywa?
– Stara się wygrać, ale nie ma problemu z przegraniem. Był w danym momencie gorszy i trzeba pogratulować rywalowi.
– Co za kilka lat? Gdy powie: „Tato, nudzi mnie to, ja wolę imprezy”...
– Na pewno taki okres przyjdzie. Będzie wychowywany w świadomości, że na te imprezy będzie mógł chodzić jak będzie miał 30 lat. Może wtedy iść na emeryturę piłkarską. Od niego będzie zależeć czy chce kopać się po czole jak my tu wszyscy, czy chce żyć dobrze i później imprezować. Jest wychowywany w duchu obowiązkowości. Najpierw praca, a potem przyjemność. Wie, że najpierw trzeba posprzątać w pokoju, a potem można się bawić. Lubi grać na tablecie, ale pogra i go odkłada po godzinie. Nie separujemy go od urządzeń mobilnych czy słodyczy. Wie, że jak będzie jeść za dużo słodyczy, to mu brzuch urośnie. Nakazy i zakazy odwracają się później przeciwko rodzicom. My mu dajemy receptę, a czy on z tego skorzysta pokaże czas.
– Przed miesiącem urodził Ci się drugi syn – Jakub. Też pójdziesz z nim grać?
– Na pewno wyjdzie z nami na boisko. Z Kacprem było podobnie, a że tak się potoczyło, to wszystkich nas zaskoczyło. Jak się powiedziało A, to idziemy przez cały alfabet. Wyjdziemy z nim za dwa lata na boisko i okaże się czy Kuba będzie miał ciąg do piłki.