Z poradnika Ogrodnika Kazika: Największemu wrogowi nie podrzucę do ogrodu ślimaka
No to doczekaliśmy się w końcu Budapesztu, a dokładniej rzecz ujmując, gości z krainy Madziarów. Po obfitych, długotrwałych deszczach, w ogrodach pojawiły się nagie ślimaki, w tym pomrowce budapesztańskie.
Te zawleczone między innymi z Węgier oślizłe, pełzające stworzenia, mogą za kilka lat spędzać sen z powiek niejednemu, uczciwemu ogrodnikowi. Póki co, ich populacja jest jeszcze niewielka, za to mamy kilka innych gatunków mięczaków, które nie dają wytchnienia naszym uprawom. Chcąc pokonać wroga, powinniśmy się do niego zbliżyć i lepiej go poznać.
Ślinik pożera truskawkę
Pewne jest, że ślimaki nagie nie wzbudzają u nikogo z nas entuzjazmu. Jakież było zdziwienie Kazika, gdy w internetowym poradniku ogrodniczym wyczytał, że „zaleca się humanitarne obchodzenie się z tymi szkodnikami, polegające na wyłapywaniu osobników tego gatunku i wypuszczanie ich z dala od swojej działki”. Takich metod nie nauczano nawet pod koniec II wojny światowej w szkole wywiadowczo-dywersyjnej w Dalwitz. Najbardziej znienawidzonemu wrogowi nie podesłałbym ślimaka do ogrodu. Dlatego jedynym skutecznym sposobem eliminowania wroga jest jego systematyczne, trwałe unieszkodliwianie. Dlaczego jestem tak radykalny w poglądach? Weźmy dla przykładu takiego dość popularnego bezskorupowego mięczaka jakim jest ślinik luzytański. Pomijam fakt, że taki stwór potrafi zjeść całą truskawkę, pozostawiając tylko szypułkę, ale oblepiając wszystko swoim bezbarwnym śluzem przenosi patogeny roślin między nimi, co w konsekwencji może prowadzić do ogrodowej epidemii!
Niestety, nikt nie wpadł jeszcze na pomysł gospodarczego wykorzystania tego rodzaju ślimaków. W przeciwieństwie do swoich szlachetnych, skorupiastych kuzynów nie nadają się ani do przemysłu kosmetycznego, ani nie są specjalnie smaczne, chociaż z tą teorią nie zgadza się kilka gatunków ptaków. Ślimaki są łakomym kąskiem dla kosów, szpaków, gawronów i bażantów. Jako dowód przytoczę przykład zaprzyjaźnionej z Kazikiem fermy ślimaków, która od tygodnia zajmuje się nie czym innym, jak próbą wytropienia kolorowego intruza nawiedzającego hodowlę każdego poranka. Jeśli więc nie hodujecie ślimaków, to pokochajcie bażanty.
Bursztynowy napój
Jest kilka skutecznych metod obrony przed intruzem. Wspominane już wcześniej metody ściółkowania plewami czy też trocinami mają sens tylko wtedy, gdy jest w miarę sucho. Efektywne okazuje się rozsypywane wokół roślin wapno palone lub specjalne preparaty chemiczne, zaś budowanie małych ogrodzeń miedzianych (istnieje przeświadczenie zakrawające o magię i graniczące z niepotwierdzonymi badaniami naukowymi, że śluz ślimaka reaguje z miedzią, tworząc substancję drażniącą jego nogę) lub rozciąganie ślimaczego pastucha elektrycznego, choć ponoć dość skuteczne, to w wielu wypadkach mija się z celem będąc niepraktycznym i kosztownym rozwiązaniem. Jak zatem ratować się będąc zagonionym przez wroga do rynsztoka? Jest jedna pewna metoda, którą Kazik ceni sobie najbardziej. Ślimaki są podobne do nas ludzi i lubią piwo. Zmęczony całodziennym poszukiwaniem młodych pędów i bulw mięczak lubi sobie wieczorem przycupnąć pod jakąś deską lub innym nawisem zapewniającym cień i wilgoć biorąc łyk bursztynowego napoju. Przestrzegam oszczędnych przed serwowaniem ślimakom czegoś w rodzaju moczu starego pawiana, które zwodniczo jest zwane piwem. Odżałowując butelkę wlejcie ją do miski i umieśćcie wieczorem w zacienionym, wilgotnym miejscu. Rano znajdziecie w niej potopione w piwie ślimaki. Piwa musi być dużo, tak, by każdy mógł się w nim porządnie utopić. Czyż to nie szlachetne z naszej strony, że mimo tak podłego żywota, oferujemy ślimakom godną śmierć? Jeśli popełnicie w tym miejscu błąd, okażecie litość lub pokieruje Wami skąpstwo, to ślimaki się zemszczą. Opite piwem będą rozrabiały w ogrodzie. Tego doświadczyć przecież nie chcemy, więc bądźmy odpowiedzialni i nie żałujmy dobrego napitku naszym braciom mniejszym. Wszak wieszcz pisze:
Ogrodnik Kazik