Wójt Anna Iskała o pokonaniu koronawirusa: uciekłam przed śmiercią
Wójt Nędzy Anna Iskała, jest pierwszym samorządowcem w powiecie raciborskim najwyższego szczebla, który zaraził się koronawirusem. W rozmowie z dziennikarzem „Nowin Raciborskich” Dawidem Macheckim opowiada m.in. o tym jak przechodziła zakażenie. – Ta choroba potrafi zaskakiwać – mówi pani wójt.
– Przypuszcza pani, jak się zaraziła wirusem?
– Podejrzewam, że zaraziłam się od męża, ponieważ on pierwszy zachorował. Oboje jesteśmy w tej grupie wiekowej, dla której koronawirus jest bardzo niebezpieczny.
– Wynik testu był dla pani ciosem?
– Nie, całe szczęście, że w chwili, kiedy zachorowaliśmy, byliśmy na urlopie. Nie groziło to więc znacznej dezorganizacji pracy urzędu gminy.
W czasie choroby syn dbał o stronę medyczną. Ujęło mnie jednak to, jak bardzo troszczyli się pracownicy urzędu gminy. Pytali, jak mogą pomóc. Nawet sami z siebie przywozili nam zakupy, zostawiając je przed drzwiami. To są takie drobne elementy, które budowały w tym trudnym czasie.
– Jak przechodziła pani zakażenie?
– Oboje nie mieliśmy wysokich temperatur. Mąż miał kaszel. A dla mnie najbardziej dokuczliwą sprawą była utrata węchu, ale tylko na pewien czas. W moim przypadku nigdy temperatura ciała nie przekroczyła 37 stopni Celsjusza.
Ta choroba jest jednak całkowicie inna. Jak przejdziemy zakażenie, to nabieramy zupełnie nowego doświadczenia. To nie jest grypa, mimo że może ją przypominać. Uważam, że w trakcie chorowania źle na psychikę wpływają informacje medialne dotyczące choroby.
Razem z mężem byliśmy wyłączeni z życia przez trzy tygodnie. Bo po wyzdrowieniu, zalecono nam, aby dodatkowy tydzień być w domu.
– Bywały momenty załamania?
– Były, bo ta choroba potrafi zaskakiwać. W chwili, kiedy człowiek ma już odpowiednią temperaturę ciała, dobrze się czuje, wszystko wraca. Koronawirus jest nieobliczalny, więc nie wiadomo co może być dalej. W trudnych chwilach jestem silna psychicznie, jednak niepokój towarzyszył mi przez cały czas.
– A ja się pani obecnie czuje?
– Tak jak przed chorobą. Wszystko u mnie i u męża wróciło już do normy.
– Uważa pani, że uciekła przed śmiercią?
– Tak, uważam, że uciekłam przed śmiercią. Bardzo często z mężem powtarzamy, że mieliśmy szczęście. Jest Bogu za co dziękować.
– Różnie mówi się o służbie medycznej. Jakie są pani odczucia?
– Miałam do czynienia ze służbą medyczną z naszego ośrodka zdrowia i tutaj nie dam powiedzieć złego słowa o ich pracy. Poza tym my nie staliśmy w żadnych kolejkach do wymazu. To wszystko było załatwiane bardzo szybko. Ktoś może powiedzieć, że działo się tak, bo jestem wójtem, ale podobnego zdania są również pracownicy urzędu gminy, którzy chorobę przeszli.
– Co by pani poradziła tym osobom, które dopiero się zakażą?
– Do tego trzeba podejść spokojnie, choć wiem, że łatwo mówić mi to teraz. I co ważne w chwili, kiedy choroba postępuje, należy skontaktować się z lekarzem. Nie można tego odkładać na później, bo może okazać się za późno.
Dobrze, żeby odciąć się od medialnej burzy związanej z informacjami o koronawirusie. Nie wszyscy są gotowi psychicznie, w chwili, kiedy zachorują, aby sobie z tym poradzić. Pojawiają się wtedy czarne myśli. Oczywiście rzetelna wiedza jest niezbędna, ale czasami warto wyłączyć ten telewizor i wypoczywać.
– Wiele osób uważa, że koronawirus tak naprawdę nie istnieje. Co powiedziałaby pani tym osobom?
– W trakcie przechodzenia zakażenia myślałam o pewnym petencie, który kiedy przyszedł do urzędu i zwróciliśmy mu uwagę, że powinien założyć maseczkę, wykłócał się, że tego nie zrobi, bo koronawirus nie istnieje. Jestem przykładem, że jest jednak odmiennie. Jak się przejdzie tę chorobę, to zmieniają się diametralnie poglądy. Warto więc wierzyć w naukę, a ja jestem tym pokoleniem, który ufa naukowcom. Wychodzę z założenia, że słuchać ludzi mądrzejszych, jest rzeczą, do której będziemy musieli się z powrotem przyzwyczaić. Uważam, że koronawirus pozwolił na powrót szacunku dla ludzi, którzy nauką się zajmują. Dla mnie niekwestionowanym autorytetem w tej kwestii jest profesor Krzysztof Simon. Można powiedzieć, że jak trwoga to do Boga, ale i do specjalistów.
– Stara mądrość ludowa powiada: „Co cię nie zabije to cię wzmocni”. Czuje się więc pani silniejsza?
– Tak. Ta siła pochodzi z przeciwciał, które po przechorowaniu się ma. Nadal jednak pilnuję, aby często myć ręce, nosić maseczkę ochronną. Bo nigdy nic nie wiadomo.
– Jest pani ozdrowieńcem, ale będzie pani się szczepić na COVID-19?
– Tak. Mąż również.
– Zachęca pani do tego mieszkańców?
– Z kim rozmawiam, to do tego zachęcam. Internet jest rzeczą piękną, bo sama z niego korzystam, ale czasami ślepe wierzenie w informacje tam podane jest błędem. Nie zwalczymy tej choroby inaczej, jak tylko szczepionką. Pokazuje to także historia. Inne choroby w przeszłości, które były zagrożeniem zwalczono właśnie takim, a nie innym sposobem. Wirus sam nie zniknie.