Bolesław Śnigurski, matematyk z duszą filozofa
Był zadeklarowanym ateistą i miłośnikiem fajek, które przez całe życie kolekcjonował. Jak przystało na umysł ścisły, relaksował się przy rozwiązywaniu matematycznych łamigłówek, szarad i krzyżówek, które musiały nieraz ustąpić brydżowi z przyjaciółmi. Do matematyki potrafił przekonać nawet największych humanistów i robił to zawsze z właściwą sobie cierpliwością. W szkole „Śnigura” nikt się nie bał, ale każdy go szanował.
Sami swoi
Jak wielu raciborskich nauczycieli, korzenie pana Bolesława sięgają Kresów Wschodnich. Przyszedł na świat jako drugi syn Stanisławy i Jana Śnigurskich 27 maja 1928 roku w Tarnopolu. Położone nad Seretem miasto było stolicą Podola chętnie wybieraną przez letników. Jego ojciec był tu urzędnikiem Poczty Polskiej, a mama zajmowała się sześciorgiem dzieci, bo oprócz Bolesława mieli jeszcze trzech synów: Zbigniewa, Mariana i Franciszka oraz córki Wisię i Halinę.
W Tarnopolu Bolesław skończył Siedmioklasową Szkołę Ćwiczeń przy Państwowym Seminarium Nauczycielskim. Z dzieciństwa spędzonego na Kresach zachowało się niewiele dokumentów i jeszcze mnie zdjęć. Wiadomo jednak, że Stanisława i Jan Śnigurscy przyjaźnili się ze Stefanią i Franciszkiem Śniegórskimi, rodzicami Adama i Ireny, późniejszej żony Bolesława. – Dziadek Franciszek był z zawodu kucharzem i pracował w majątku ziemskim Longina Łobosia w Holeszowie. Rodzice poznali się jeszcze na Kresach, choć o szczegółach nigdy nie opowiadali. Mama była dwa lata starsza od taty i pracowała w cukrowni w Chodorowie. Kiedy po wojnie zakład wraz ze specjalistami przeniesiono do Raciborza, rodzina mamy przyjechała tu razem z innymi i osiadła na stałe. Jak w filmie „Sami swoi” wzięli ze sobą cały dobytek: konia, krowę dębową szatkownicę do kapusty, którą pożyczali od nich wszyscy sąsiedzi, a nawet kuchenną wagę. Zwierzęta trzymali w stajni i komórkach gospodarczych dla lokatorów, które mieściły się w podwórku kamienicy przy ulicy Staszica, gdzie zamieszkali. Mimo że pochodzili z Kresów, ani rodzina taty, ani mamy nie miała charakterystycznego wschodniego zaśpiewu – opowiada Marek Śnigurski, syn Bolesława i dodaje, że pani Irena najpierw pracowała w sklepie fabrycznym Cukrowni Racibórz, a po ukończonym w 1958 roku kursie, jako laborantka w laboratorium kwasku cytrynowego.
Gdy Irena Śniegórka w 1948 roku była już pracownicą Cukrowni Racibórz, Bolesław Śnigurski zdawał w maju tego samego roku maturę w Państwowym Liceum i Gimnazjum dla Dorosłych w Chorzowie. To właśnie do tego miasta trafiła jego rodzina po opuszczeniu Kresów. – Tato przyjechał do Raciborza prawdopodobnie do pracy w cukrowni, gdzie spędził rok. W 1950 roku rodzice pobrali się i zamieszkali razem z dziadkami ze strony mamy. Po roku urodził się nasz najstarszy brat Jacek, a tato wyjechał na dzienne studia do Krakowa – opowiada Marek Śnigurski.
Dyplom ukończenia wydziału matematyczno-fizycznego Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie pan Bolesław otrzymał 25 czerwca 1954 roku. – Poznaliśmy się na kursie przygotowawczym dla nauczycieli w Opolu. Dostałam nakaz pracy do Warszawy i chciałam go zamienić na Kietrz, bo męża skierowali do Rafako, ale Bolek zaczął przekonywać, żebym pojechała do Raciborza. Mówił: Haniu, idź uczyć do „Szóstki”. Tam jest wspaniała dyrektorka Irena Ścibor-Rylska, więc go posłuchałam. Bolek wylądował w „Dziewiątce”, czyli dzisiejszym I LO a ja w „Szóstce”, czyli późniejszym II LO. Gdy w 1959 roku Rylska została dyrektorką „Dziewiątki”, przeszłam do tej szkoły razem z nią i znów spotkałam się z Bolkiem – wspomina matematyczka Anna Szczęsna.
Równania z dymkiem
W 1962 roku Bolesław Śnigurski przeszedł do wydziału oświaty i kultury przy Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, a trzy lata później zaczął pracę w Liceum Medycznym, z którym był związany do 1972 roku. 1 listopada tego samego roku powrócił do I Liceum Ogólnokształcącego, gdzie przez pewien czas pełnił funkcję wicedyrektora i gdzie pracował aż do emerytury w 1989 roku. Przez wiele lat był też dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego dla Pracujących. – Matematyka w „Medyku” była bardzo ważnym przedmiotem, bo gdy mój tato zaczynał w 1965 roku pracę w tej szkole, przyszłe pielęgniarki musiały wiedzieć jak obliczyć dawkę każdego leku i jego proporcje. Tato uwielbiał przedmiot, który uczył i miał do wszystkich uczniów i do nas, dzieci, dużo cierpliwości. Zawsze pomagał nam w zadaniach, ale nigdy nie podpowiadał, raczej czekał, aż sami dojdziemy do rozwiązania. Jego drugą miłością były fajki. Zaczął palić jako osiemnastolatek i fajkom, których miał całą kolekcję, pozostał wierny do końca życia. Wszyscy pamiętamy unoszący się w domu zapach amfory, o którą kłócił się zawsze z mamą, bo można ją było kupić tylko w Pewexie. W wieku 70 lat zrobił sobie eksperyment, który miał sprawdzić, czy jest w stanie zrezygnować z palenia. Udało mu się to bez żadnego problemu. Utwierdziło go to w przekonaniu, że gdyby była potrzeba, w każdej chwili może z fajki zrezygnować, więc po jakimś czasie do niej wrócił i palił do końca życia – wspomina Marek Śnigurski.
Anna Szczęsna opowiada, że w swoim domu musiała przed nim chować kryształowe popielnice, bo nie wytrzymywały uderzeń fajką, z której trzeba było usuwać wypalony tytoń. – Bolek był w naszym domu częstym gościem, szczególnie w okresie, gdy chorował mój mąż. Grał z nim w szachy, rozwiązywał krzyżówki i szarady, żeby Tadeusz nie myślał o swojej chorobie i towarzyszył mu aż do śmierci. Zawsze mogliśmy na niego liczyć – wspomina matematyczka ogólniaka.
W szkole uznawany był za nauczyciela wymagającego, ale podchodzącego do każdego ucznia indywidualnie. – Wiedział, że z humanisty nie zrobi matematyka, dlatego na sprawdzianach każdy z nas dostawał zadania dostosowane do poziomu swojej wiedzy. „Śnigur” to był profesor, którego nikt się nie bał, ale każdy go szanował. Był jedynym nauczycielem, który w połowie lekcji robił nam przerwę na ćwiczenia i na koniec roku rozdawał uczniom w prezencie książki matematyczne ze swojej biblioteczki. Dzięki dobremu przygotowaniu przez profesora Śnigurskiego, podczas studiów na Politechnice Śląskiej, przez półtora roku byłem zwolniony z egzaminów z matematyki, bo ten zakres materiału przerabialiśmy wcześniej w szkole średniej. To świadczy o tym, jak wspaniałym był nauczycielem – podkreśla Dariusz Biel, absolwent I LO.
Charakterystyczny zapach amfory unoszący się w gabinecie profesora pamięta też Barbara Przygoda (wtedy jeszcze Rut), która przychodziła do niego na korepetycje. – Byłam wtedy uczennicą klasy maturalnej II LO i rodzice zdecydowali, że bez pomocy pana Bolka nie poradzę sobie na egzaminie. Rzeczywiście, nasza matematyczka niewiele nas nauczyła i niedzielne lekcje miały to zmienić. Przychodziłam na Staszica o 14.00, gdy w radiu zaczynał się koncert życzeń. Profesor Śnigurski był zawsze ciepły, cierpliwy i miał dar tłumaczenia, dzięki czemu taka humanistka jak ja zdała maturę z matematyki na czwórkę – wspomina.
W królestwie książek
Po skończonych w 1954 roku studiach w Krakowie, pan Bolesław wrócił do Raciborza, gdzie po roku przyszedł na świat jego drugi syn Marek, a cztery lata później Witold. Trzypokoleniowa rodzina zajmowała mieszkanie na parterze kamienicy przy ulicy Staszica, które zamieniła później na takie samo, znajdujące się na pierwszym piętrze. – Rodzice przyjaźnili się z Ewą i Tadeuszem Rutami, z którymi jeździliśmy na wakacje w góry, bo tato bardzo je kochał, oraz Anną i Tadeuszem Szczęsnymi, z którymi spotykali się towarzysko, zazwyczaj na brydża. Tato był bardzo wykształconym człowiekiem, który całe życie się uczył. Gdy inni przeznaczali pieniądze na nowe samochody, on zostawiał je w księgarniach. W pewnym momencie mieliśmy w domu tyle książek, że zajmowały każdy wolny kąt. To były książki z dziedziny matematyki, filozofii, historii i religii, bo choć był ateistą, miał bogatą wiedzę na temat Kościoła – mówi Marek Śnigurski i dodaje, że gdy każdy z braci założył własną rodzinę, z rodzinnego domu dostał na nową drogę życia książki.
Wykształcenie uzupełniał na studiach magisterskich na wydziale matematyki, fizyki i chemii w WSP w Katowicach, które ukończył w 1966 roku. Gdy przeszedł już na emeryturę, często odwiedzał księgarnię swego byłego ucznia Dariusza Biela. – Na początku przychodził sam, a później w towarzystwie syna, żeby wybierać sobie książki, które czytał, a potem oddawał. Miał szerokie zainteresowania, od starożytnej filozofii i mitologii, po kryminały. Interesowały go wszystkie nowości wydawnicze i zawsze chciał być na bieżąco. Podziwiałem jego otwarty umysł i pęd do wiedzy – mówi pan Darek.
Przy ulicy Długiej często spotykał swojego byłego kolegę z „Medyka” dyrektor Marian Kapica. – Księgarnia to było miejsce, gdzie Bolek Śniguski często bywał. To był wysokiej klasy człowiek i doskonały dydaktyk. Dla niego matematyka i filozofia to były nie tylko siostry, ale i tematy życia. Lubiłem z nim dyskutować, bo te dyskusje były zawsze bardzo wartościowe. Był niezwykle łagodnym i dowcipnym człowiekiem, a w życiu zawodowym nie miał nigdy żadnej konfliktowej sytuacji. Gdy przyszedł uczyć do naszej szkoły nie miałem pojęcia, że ten skromny matematyk ma takie szerokie horyzonty myślowe. Nigdy nie ukrywał tego, że jest agnostykiem, ale w swoich poglądach nie był napastliwy. Bardzo ceniłem sobie każdą, nawet krótką rozmowę z nim – podkreśla profesor Kapica.
Po śmierci najstarszego syna Jacka, który zmarł na raka w wieku 42 lat, pan Bolesław podupadł na zdrowiu. – Rodzice bardzo to przeżyli. Tato, który wcześniej jeszcze gdzieś wychodził, jeździł w góry, spotykał się z przyjaciółmi, zamknął się w świecie swoich książek i nie miał już ochoty myśleć o planach na przyszłość. Kiedy odeszła mama musiał sobie radzić sam, choć mógł zawsze liczyć na moją pomoc. Doktor Michalik był przyjacielem rodziców, więc tato miał wspaniałą opiekę medyczną. Zmarł 17 lipca 2015 roku w wieku 87 lat. Zostawił po sobie mnóstwo książek. Te dotyczące matematyki przekazaliśmy Politechnice Śląskiej, resztę księgozbioru kupił od nas Dariusz Biel. Zostawiłem sobie jego egzemplarz Konstytucji, z którą nigdy się nie rozstawał i kolekcję fajek. Część z nich przekazałem już dzieciom, które zapamiętały dziadka nie tylko jako człowieka wielkiego serca, ale i umysłu – podsumowuje Marek Śnigurski.
Katarzyna Gruchot