Ewa Malinowska - oddziałowa bloku operacyjnego ortopedii
Pielęgniarstwo wyssała z mlekiem mamy Anieli, która po skończonej szkole w Berlinie, wraz z doktorem Bratkiem tworzyła powojenną raciborską służbę zdrowia. Choć los rzucił panią Ewę na salę zabiegową ortopedii, gdzie przeszła prawdziwą szkołę życia, pokochała jej specyficzną atmosferę i została tam nie na dwa, a na 31 lat.
Okna z widokiem na most
Dom przy ulicy Rybnej w Raciborzu w rodzinie pani Ewy wspominało się rzadko, bo przywoływał zbyt wiele smutnych wspomnień. Trzykondygnacyjną kamienicę zbudowali jej dziadkowie Maria i Adolf Koselowie. Okna domu z jednej strony wychodziły na most, a z drugiej na budynek urzędu pracy, w którym w 1945 roku powstała szkoła specjalna. Zanim rodzina przeprowadziła się do kamienicy, na parterze której znajdował się salon fryzjerski, najpierw mieszkali w Biertułtowach, skąd wywodziła się Maria, a potem w Krzanowicach, skąd pochodził Adolf. On dojeżdżał do pracy w kopalni „Ignacy”, a ona zajmowała się wychowywaniem dziewięciorga dzieci, wśród których było ośmiu synów i jedna córka Aniela.
Gdy postanowili związać swoją przyszłość z Raciborzem, śmiech i gwar młodych Koselów, który rozbrzmiewał z okien budynku, cichł z każdym wezwaniem do wstawienia się na front. Kolejni bracia wyruszali na wojnę i kolejni z niej nie wracali. Podczas gdy oni walczyli i ginęli, ich siostra uczyła się ratowania życia w berlińskiej szkole pielęgniarek. W 1943 roku z dyplomem w dłoni powróciła do Raciborza, gdzie w rodzinnym domu zastała jedynie najmłodszego Fryderyka. Z wojennej zawieruchy ocalał tylko Jerzy, który dostał się do radzieckiej niewoli i po wojnie zamieszkał na stałe w NRD.
Z opustoszałej kamienicy dyplomowana pielęgniarka Aniela Kosel wyruszała codziennie na rowerze do pierwszej pracy, którą rozpoczęła w 1945 roku u boku doktora Feliksa Bratka, lekarza powiatowego, który tworzył służbę zdrowia w powojennym Raciborzu. – Mama pracowała w poradni dermatologiczno-wenerologicznej, która mieściła się przy ulicy Klasztornej. Na piętrze znajdowała się jeszcze poradnia przeciwgruźlicza prowadzona przez Walentego Brodziaka, a na parterze sanepid, w którym pracował mój tata – Benedykt Konieczny. Gdy byłam mała, a rodzice pracowali, to albo zajmował się mną starszy brat Jerzy, albo zabierali mnie ze sobą do pracy. Byłam córeczką tatusia, więc najczęściej przesiadywałam w sanepidzie. Pamiętam panią Helę Mazurek i Mariana Kapicę, którzy tam wtedy pracowali – wspomina Ewa Malinowska.
Choć Aniela była pielęgniarką, swoją córkę postanowiła urodzić w domu. Ewa przyszła na świat w Wigilię Bożego Narodzenia 1952 roku i znów kamienica przy ulicy Rybnej rozbrzmiała głosem dziecka. Konieczni mieszkali na piętrze, a parter zajmował dziadek Adolf, który mimo wielu zabiegów i próśb nie zdołał uratować swego domu przed rozbiórką. – W ramach odszkodowania dostaliśmy działkę przy ulicy Szczęśliwej, ale zanim wybudowaliśmy tam dom, przyznano nam mieszkanie zastępcze w Raciborzu przy ulicy Mickiewicza 19, gdzie zamieszkaliśmy tylko z rodzicami, bo babcia już wtedy nie żyła, a dziadek postanowił wrócić do swojego domu w Krzanowicach – tłumaczy pani Ewa, która najpierw trafiła do przedszkola przy Ogrodowej, a potem do pierwszej klasy Szkoły Ćwiczeń przy Studium Nauczycielskim. W popularnej w tamtych latach „ćwiczeniówce”, gdzie zdobywali doświadczenie studenci Studium Nauczycielskiego, Ewa Konieczna spędziła tylko rok. Drugą klasę rozpoczęła już w „Dziewiątce” przy ulicy Kasprowicza, gdzie jej wychowawczynią została pani Burdówna. Polonistka, która przyjechała do Raciborza z Rzeszowa nigdy nie założyła rodziny, ale ze swoimi wychowankami utrzymywała serdeczne i długoletnie relacje. Tam rozpoczęła się też przyjaźń Ewy Koniecznej z Anną Konieczną i choć dziewczęta nie były ze sobą spokrewnione, świetnie się rozumiały i razem postanowiły kontynuować naukę w Liceum Medycznym Pielęgniarstwa.
A dynastia gdzie była?
Aniela Konieczna dobrze wiedziała na czym polega praca pielęgniarki, więc swojej córce chciała takiego losu oszczędzić. Wyboru Ewy jednak nie komentowała, podobnie jak jej mąż, który widział w niej raczej przyszłą nauczycielkę, niż pielęgniarkę. 1 września 1967 roku Ewa rozpoczęła naukę w klasie Ib, której wychowawczynią została młoda polonistka z Wodzisławia Śląskiego – Maria Herman. – Bardzo miło wspominam fizyka Mariana Grzeszczuka, który był dla nas jak ojciec. Gdy zimą nasze dojeżdżające koleżanki spóźniały się na lekcje, rozcierał im zmarznięte ręce i pozwalał się ogrzać. Wspaniałymi nauczycielami byli Stanisław Różycki i Bolesław Śnigurski. Ten drugi był trochę za mądry jak dla nas, ale doskonale wiedział, że matematyka na pewnym poziomie nie jest nam potrzebna, dlatego wybierał taki materiał, który byłyśmy w stanie zrozumieć – wspomina Ewa Malinowska, która przez pięć lat siedziała w ławce z Gizelą Kalus, ale najbardziej przyjaźniła się z Marysią Wiese ze Starej Wsi i Anią Konieczną, która mieszkała przy Ogrodowej. – Maria Herman mawiała o nas „Dynastia”, albo „Trójca”, bo zawsze trzymałyśmy się razem a naszym punktem spotkań był most. Jak chodziłyśmy na wagary to pytała nas na drugi dzień: no i gdzie „Dynastia” była? Największy problem miałyśmy z naszymi „szarakami”, czyli szarymi mundurkami, które były w szkole obowiązkowe. Nie chodziło nawet o ich wygląd, tylko o długość, o którą wciąż toczyłyśmy boje z jedną z instruktorek. Czułyśmy się trochę jak w XIX wieku, bo cała Polska chodziła w mini, tylko my nie mogłyśmy. Gdy sobie przyfastrygowałyśmy dół, to ona nam na lekcji wypruwała przód i trzeba było zaczynać wszystko od początku. Jak wychodziłyśmy ze szkoły to znowu miałyśmy krótkie – wyjaśnia pani Ewa.
Podczas praktyk w szpitalu najbardziej spodobała się jej chirurgia, a najgorzej czuła się na pediatrii, bo chore i tęskniące za rodzicami dzieci robiły na niej zawsze przygnębiające wrażenie. – Uczyłyśmy się opieki nad pacjentem w wersji podręcznikowej. Musiałyśmy do niego podchodzić z tacą nakrytą serwetką, na której leżał termometr. To zupełnie odbiegało od rzeczywistości, bo w szpitalu brakowało termometrów i żadna z pielęgniarek na takie zabiegi nie mogła sobie pozwolić bo zawsze brakowało czasu – tłumaczy Ewa Malinowska.
Gdy w czerwcu odebrała dyplom, zgłosiła się do szpitala przy Bema, bo chciała rozpocząć pracę na izbie przyjęć, gdzie można było przejść prawdziwą szkołę życia. Ówczesna przełożona pielęgniarek Teresa Pawłowska uważała jednak, że powinna najpierw zdobyć doświadczenie na oddziale zabiegowym, gdzie dostała przydział na dwa lata. – 1 lipca 1972 roku w raciborskim szpitalu zaczęło pracę pięć dziewczyn z „Medyka”. Gizela Kalus dostała się na oddział dziecięcy, Aniela Mokrosz na laryngologię, Marysia Wiese na anestezjologię, Anka Konieczna na ortopedię a ja na salę zabiegową ortopedii – podsumowuje pani Ewa.
Jak złożyć wiertarkę
Gdy Ewa Konieczna rozpoczynała pracę na sali zabiegowej ortopedii, jej oddziałową była Janina Wrzód, a wraz z nią pracowały tam jeszcze Walentyna Busuleanu, Danuta Sochiera i Monika Dobrzycka. Zaczęła się praca na trzy zmiany i stres, który towarzyszył młodej pielęgniarce od pierwszego dnia w szpitalu. – Byłam przerażona tym, że nikt nie wprowadził mnie w szczegóły pracy, o której nie miałam pojęcia. To był bardzo specyficzny oddział, gdzie pielęgniarka była niewidzialna dla pacjenta, bo instrumentariuszka była potrzebna na sali zabiegowej, a nie przy łóżku chorego i odpowiada tam za narzędzia. Szklane szafy, w których je trzymano były tak wysokie, że potrzebna była do nich drabina. W ortopedii używało się wiertarek, śrub, gwoździ, wierteł i trzeba było się najpierw nauczyć co do czego służy i jak jedno z drugim złożyć. Pamiętam, że doktor Groyecki, który był wtedy zastępcą ordynatora, jak widział, że przygotowuję się do zabiegu pytał zrezygnowany: a jakiejś mądrzejszej nie było? I tak minęły mi pierwsze dwa lata pracy. To była straszna harówka, szczególnie podczas kampanii cukrowniczej, kiedy trafiało do nas mnóstwo pacjentów z Baborowa i Głubczyc. Operacje odbywały się wtedy przez cały dzień, jedna po drugiej – wspomina pani Ewa.
Gdy ordynatorem ortopedii był Stanisław Konzal, do szpitala przyjeżdżali pacjenci w całej Polski, którzy chcieli poddać się jego nowatorskiej metodzie wydłużania kości. W Raciborzu organizowano międzynarodowe sympozja ortopedów, oddział przygotowany był na przyjęcie 90 pacjentów, a lekarze z naszej lecznicy uczestniczyli w licznych kursach i szkoleniach. Podczas zabiegów zespół porozumiewał się za pomocą spojrzeń, ale były sytuacje, kiedy nawet najbardziej doświadczone pielęgniarki musiały się zdać na własną intuicję, bo lekarzom zmieniał się nieraz podczas operacji pomysł na jej przeprowadzenie. – Pamiętam taką sytuację, jak pielęgniarka, nie wiedząc jakie narzędzia będą dalej potrzebne, kopnęła w drewniak stojącego obok lekarza. Okazał się nim doktor Konzal, który odwrócił się do niej i spokojnym tonem powiedział: proszę pani, za moich czasów też w taki sposób się porozumiewaliśmy. Na sali zawsze czuliśmy, że jesteśmy jedną drużyną. Tam panowała taka specyficzna atmosfera, jakiej nigdzie indziej się nie spotykało. Dawaliśmy z siebie wszystko i po skończonym zabiegu czuliśmy ogromną satysfakcję. Po dwóch latach już nie myślałam o tym, by stamtąd odejść, bo tam było to „coś” – podsumowuje pani Ewa, która od 1974 roku nazywała się już nie Konieczna a Malinowska.
Rok później przyszła na świat jej córka Bożena, a trzy lata po niej syn Maciej. W obu przypadkach pani Ewa wracała do pracy po 3-miesięcznym urlopie macierzyńskim, a jej zaangażowanie i doświadczenie dostrzeżono w 1986 roku, gdy objęła funkcję oddziałowej. – Pamiętam jak zaraz po szkole wrzucono mnie na głęboką wodę i jaki to był stres, dlatego wyznaczyłam jedną starszą pielęgniarkę, która przygotowywała do pracy na naszym oddziale każdą nową koleżankę. Do zespołu dołączyła Dorota Jędrzejowska, Wioletta Płaszewska, Bożena Duda, Dorota Jędrzejczyk, Urszula Andrzejko-Hernas, Mariola Ćwik i Kornelia Machowska – tłumaczy pani Ewa. W raciborskim szpitalu pracowała do 30 listopada 2003 roku, gdy na skutek restrukturyzacji została zwolniona. Choć lata spędzone w raciborskim szpitalu wspomina bardzo miło, do pracy pielęgniarki już nigdy nie wróciła. Dziś najlepiej odpoczywa zajmując się kwiatami w ogrodzie domu, który jej rodzice zbudowali przy ulicy Szczęśliwej. Ma w końcu czas na lekturę książek i spotkania z wnuczkami Hanią i Natalią, które uczy szydełkowania.
Katarzyna Gruchot