Nic już nie powstrzyma upadku Ramety
Spółdzielnia meblarska z Ostroga czeka, aż sąd ogłosi jej upadłość. W dramatycznej sytuacji znaleźli się pracownicy firmy. Wciąż nie otrzymali całej wypłaty za marzec. I choć wiadomo, że zakład nie wróci już do produkcji, to nikt nie chce ich zwolnić. Jeśli zwolnią się sami, nie będą mogli ubiegać się o zasiłek dla osób bezrobotnych.
Załoga Ramety pod bramą zakładu
– Gdyby mieli do mnie minimum szacunku, to by mnie zwolnili. Dostałabym „kuroniówkę” i byłoby za co chleb kupić. Mam 47 lat, złożyłam 7 CV, nigdzie mnie nie chcą. W „Eko” powiedzieli mi wprost, że jestem za stara* – mówi pani Monika (imię i nazwisko do wiadomości redakcji), szwaczka z Ramety.
Pani Monika była jedną z kilkudziesięciu pracowników Ramety, którzy w środę 28 kwietnia przyszli pod bramę zakładu, aby dowiedzieć się co dalej z firmą oraz nimi. Przedsiębiorstwo, które przez lata słynęło z produkcji dobrych jakościowo mebli, upada. Obecnie większość załogi przebywa na tzw. postojowym. Choć przysługuje im pensja w wysokości 80% minimalnego wynagrodzenia, to nie mają pewności, czy kiedykolwiek zobaczą te pieniądze. Wciąż jeszcze nie dostali całej wypłaty za marzec, a gdzie postojowe.
Po co ciągnąć to w taki sposób?
Rameta miewała wzloty i upadki. Z tych drugich zawsze potrafiła się podnieść. Wielka była w tym zasługa oddanej załogi. – Gdy trzeba było, przychodziliśmy na nocki, pracowaliśmy po dziesięć – dwanaście godzin, w soboty, w święta – wspomina pani Ewa (nazwisko do wiadomości redakcji).
– Nigdy nie zarabiałyśmy kokosów. Szycie takich mebli to ciężka praca. Jakbym tego nie lubiła, to bym tego nie robiła. Ale teraz oni nam mówią, że to wszystko przez nas – dodaje pani Ewelina (nazwisko do wiadomości redakcji).
– Pracuję tu 17 lat. Został mi rok do emerytury. Pani prezes powiedziała mi, żebym się zwolniła i poszła do Biedronki, bo tam też mogę siedzieć. To było po prostu chamskie – dodaje z pani Ewa.
Pracownicy Ramety, z którymi rozmawialiśmy, w większości są już pogodzeni z utratą pracy. Chcą jednak, aby ich zwolniono, bo wtedy przysługuje im prawo do zasiłku dla osób bezrobotnych oraz odprawa.
– Gdyby to było prywatne (a nie spółdzielnia – dop. red.), nie doprowadziliby do takiej sytuacji. Teraz zrobili z nas dziadów – żalą się pracowniczki szwalni.
Dziękujemy, zakład jest zamknięty
Po upływie ponad dwóch godzin kończy się zgromadzenie udziałowców Ramety. Prezes Aleksandra Mikoś godzi się na spotkanie z załogą. Przekazuje, że 19 marca złożono do sądu wniosek o ogłoszenie upadłości Ramety. Jednak spraw tego typu jest w tym roku wyjątkowo dużo, dlatego też postanowienie sądu wciąż nie zostało wydane. Do czasu ogłoszenia upadłości Rameta i jej pracownicy trwają w zawieszeniu.
– Jeśli chodzi o wynagrodzenia, konto bankowe jest zajęte przez komornika. Kwota windykacji to jest ponad 1 mln zł – mówi A. Mikoś. Pani prezes dodaje, że do komornika zostały wysłane pisma o zwolnienie środków na wynagrodzenia oraz listy wynagrodzeń, jednak procedury trwają. Gdy zabezpieczone przez komornika środki zostaną zwolnione, pracownicy Ramety mają otrzymać część zaległej pensji – 680 zł na głowę.
Aleksandra Mikoś dodaje, że pieniądze, które nie trafią w terminie na konta pracowników (reszta zaległego wynagrodzenia za marzec, postojowe), zostaną dodane do masy upadłościowej i wypłacone przez syndyka.
Głos zabiera starszy mężczyzna. Mówi, że we wrześniu powinien przejść na emeryturę. – Ani samemu się zwolnić, ani wy nie zwalniacie, ani na świadczenia przedemerytalne nie ma jak iść. Co robić? – pyta. – Każdy musi zdecydować indywidualnie – odpowiada krótko prezes. – Nie zrobiliście zwolnień zbiorowych – wyrzuca mężczyzna. – Bo nie mieliśmy pieniędzy na zwolnienia zbiorowe. Jakbyśmy zrobili zwolnienia zbiorowe, to musielibyśmy wszystkim wypłacić odprawy. Co ja panu na to poradzę? Musi pan zdecydować sobie sam: jak chce pan czekać do emerytury, to niech pan czeka, proszę bardzo, nikt pana nie wygania – mówi prezes Mikoś.
Jedna z kobiet zauważa, że Rameta nie opłaca też składek zusowskich. – Jeśli chodzi o ochronę ubezpieczeniową, macie ją zapewnioną dopóki nie zostaniecie zwolnieni. Jeśli chodzi o wypłatę świadczeń chorobowych, takie pismo zostało wysłane do ZUS, ale mają 30 dni na wydanie decyzji – wyjaśnia A. Mikoś. Kobieta zauważa, że zrobiono to dopiero dzisiaj. – Tak, dzisiaj – odpowiada prezes. Rozlega się wrzawa. Gdy padają słowa prezes Mikoś „Ja też nie mam pieniędzy na życie”, załoga Ramety wybucha śmiechem.
– Dziękujemy, zakład jest zamknięty – kończy prezes Mikoś.
Niegodna alternatywa
Kłopoty Ramety zaczęły się w 2019 roku. Spółdzielnia meblarska straciła zagranicznego klienta, dla którego produkowano większość mebli. Droga wyjścia z kryzysu obrana przez ówczesnego prezesa Stefana Fichnę do dziś budzi kontrowersje i jest przedmiotem postępowania sądowego. Ludzie, którzy przepracowali w firmie po kilkadziesiąt lat, byli stawiani przed wyborem: albo zgodzisz się na rozwiązanie umowy o pracę w drodze porozumienia stron, albo zostaniesz zwolniony dyscyplinarnie.
Problem został nagłośniony przez „Nowiny Raciborskie”. Zainteresowała się tym również posłanka Gabriela Lenartowicz, która zaoferowała zwolnionym w ten sposób byłym pracownikom Ramety pomoc prawną.
Państwowa Inspekcja Pracy wszczęła kontrolę w firmie. W efekcie tych działań Stefan Fichna został pozwany przez tę instytucję przed sąd. Postępowania w tych sprawach wciąż się toczą.
– W wyniku kontroli potwierdziły się wszystkie okoliczności i zarzuty ze strony pracowników, którzy zostali potraktowani w sposób bezprawny i nieludzki. Z punktu widzenia prawnego, naruszenia te miały miejsce – stwierdziła posłanka Lenartowicz na jednej z konferencji prasowych, a zachowanie byłego prezesa Ramety określiła jako „niegodne”.
Dwa głosowania nad upadłością
Tymczasem kondycja finansowa Ramety wciąż pogarszała się. Już w maju 2020 roku udziałowcy dopuścili możliwość postawienia przedsiębiorstwa w stan upadłości. – Musieliśmy poinformować udziałowców o fatalnym stanie finansowym zakładu i zagrożeniu ewentualną upadłością. Ich zgoda była wymogiem formalnym, ale zaznaczam, że obecnie nie musimy, a nawet nie możemy skorzystać z tego rozwiązania – mówiła Nowinom nowa prezes Ramety Aleksandra Mikoś w czerwcu 2020 roku.
Sytuacja poprawiła się, bo firmie udało się sprzedać nieruchomości przy ul. Królewskiej i przeprowadzić do hali przy ul. Gospodarczej (strefa ekonomiczna na Ostrogu). Zaczęto też pozyskiwać nowe zlecenia.
– Motywuje nas, że widać w ludziach wiarę. Oni chcą walczyć o swoje miejsca pracy, wspierają nas. Dzięki nim czujemy wiatr w plecy. Wcześniejsza utrata zaufania dołowała cały zakład. Dotychczas panowała nieufność wobec zarządzających, co po części wynikało z kiepskiego kontaktu z załogą. Teraz ludzie widzą, że zarządzanie to prawdziwe wyzwanie zwłaszcza w czasach pandemii – mówił ówczesny wiceprezes Marek Wyrostek. Dziś na jego byłym przełożonym – Stefanie Fichnie – ciążą zarzuty prokuratorskie.
Wiara załogi i (deklarowana) motywacja zarządu nie wystarczyły, aby sprostać wymaganiom rynku. Wyniki finansowe nadal były fatalne. W marcu 2021 roku udziałowcy zgodzili się na postawienie firmy w stan upadłości. Formalnie upadłość ogłasza sąd. Póki co, wciąż nie wydano postanowienia w tej sprawie.
Wojciech Żołneczko
Na stole dzierżawa lub sprzedać firmy
Prezes Aleksandra Mikoś podczas spotkania z pracownikami przyznała, że prowadzone są jeszcze rozmowy odnośnie sprzedaży lub dzierżawy majątku Ramety. Dwóch potencjalnych inwestorów ma deklarować chęć nabycia zakładu, jednocześnie określając wielkość zatrudnienia na około 50 osób. Ewentualna sprzedaż zostałaby przeprowadzona w oparciu o sąd.
W grę wchodzi również dzierżawa przedsiębiorstwa lub jego części. Taki obrót spraw pozwoliłby na szybki powrót do produkcji. Dzierżawca dostarczyłby materiał, byłoby więc na czym pracować.
A. Mikoś wyjaśnia, że w przypadku dzierżawy przedsiębiorstwa pracownicy otrzymaliby polecenie wykonywania pracy u dzierżawcy na takich samych warunkach jak w Ramecie. W przypadku przeniesienia pracowników w ramach sprzedaży majątku Ramety, po dwóch miesiącach mogliby zrezygnować z pracy w nowym miejscu i wrócić do Ramety. To byłaby ścieżka dla tych, którzy liczyliby na zwolnienie przez syndyka i wypłatę przez niego odprawy. – Jeśli uda się przeprowadzić dzierżawę, to musicie iść. Jeśli dojdzie do sprzedaży, to też się zgadzacie, ale macie możliwość zwolnić się i nie stracić odprawy – wyjaśnia A. Mikoś.
W tym mieście nie ma pracy dla kobiet
W wyjątkowo trudnej sytuacji znalazły się pracowniczki Ramety. Te, które wciąż są zatrudnione w spółdzielni, boją się zwolnić, bo wtedy nie będzie im przysługiwać prawo do zasiłku dla bezrobotnych. Większość z nich to starsze, schorowane kobiety. Nie mają pewności, że szybko znajdą nową pracę. Tym bardziej, że doświadczenia ich byłych koleżanek z pracy nie napawają optymizmem.
W tym mieście nie ma roboty dla kobiet. Ile ja się podań naskładałam? Próbowałam też do Biedronki, ale jak ja mam dźwigać ciężary z takim kręgosłupem? W zeszłym roku dostałam pracę jako sprzątaczka w PWSZ. Ale zaczęła się pandemia i nie przedłużyli mi umowy – mówi jedna z byłych pracownic Ramety. Kobieta została zwolniona w 2019 roku. Do dziś dochodzi swoich praw w sądzie pracy.