Pomagam bo mam zdrowe dzieci
Z Michałem Wiśniewskim, ambasadorem akcji „Szafowanie”, rozmawia Katarzyna Gruchot.
– Pamięta pan moment, w którym zapadła decyzja, że będzie pan pomagać innym?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale pamiętam że w 1997 roku, już jako osoba znana, pojechałem pierwszy raz do domu dziecka w Dąbrowie Rusieckiej. Wcześniej brałem udział w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. To jest największa akcja charytatywna na świecie i ona najlepiej pokazuje jak my Polacy potrafimy się zmobilizować i jak w potrzebie trzymamy się razem. Akcję „Wiśnia dzieciom” robię od 24 lat. Zawsze zastanawiam się nad tym komu powinienem pomagać w pierwszej kolejności, bo z jednej strony są dzieci z domów dziecka, które walczą o przyszłość, a z drugiej te, które walczą o życie. To są dylematy, z którymi muszę się mierzyć, bo nie mogę być wszędzie.
– Czy dzieci z domów dziecka mają dziś inne oczekiwania, od tych, które miał pan, będąc w takiej placówce?
– Problemy są te samy, tylko czasy są inne. Rodzice piją tak samo jak kiedyś, albo chorują tak samo jak kiedyś. Do takich placówek trafiają nie tylko dzieci z rodzin patologicznych, choć w moim przypadku to akurat była patologia, czasami to jest brak pieniędzy, albo śmierć najbliższych. Dzisiejsze dzieciaki mają trochę inne spojrzenie na świat, a nam trudno jest je nieraz zrozumieć, bo za mało z nimi rozmawiamy.
– Jakiego marzenia z dzieciństwa nie udało się panu zrealizować?
– Tego, żeby mieć rodzinę. Za każdym razem staram się ją stworzyć i w sensie stricte ją mam, ale czy mam prawdziwy dom? Chciałbym go mieć, ale z tym jest trochę jak z miłością. Czy ona jest, okazuje się dopiero na końcu, gdy będzie ktoś, kto trzyma panią za rękę gdy pani odchodzi.
– Zastanawiał się pan nad tym, dlaczego pan pomaga?
– Bo mam zdrowe dzieci i oddaję odrobinę szczęścia innym. Kiedy widzę, jak rodzice walczą o życie dziecka i potrzebują na jego leczenie 10 milionów złotych, to jest to kwota niewyobrażalna nawet dla ludzi zamożnych. Adelka nie jest jedyna. Pomagamy innym chorym dzieciom i pierwsze z nich już dostało lekarstwo. Sam wierzę w profilaktykę i ufam lekarzom, zaszczepiłem się i chciałem, by zrobiły to też moje dzieci, ale dwójka z nich nie chciała. Zaakceptowałem to, choć myślę że to jakiś rodzaj buntu.
– A pan też się jeszcze buntuje?
– Przez cały czas. Lincz i hejt to jest coś trudnego do wytrzymania nawet dla silnego faceta.