Zmarł Andrzej Brzozowski – były komendant straży pożarnej w Raciborzu
Starszy brygadier w stanie spoczynku – Andrzej Brzozowski zmarł w sobotę 4 listopada w wieku 71 lat. O jego śmierci poinformował na swoim Facebooku Piotr Buk, którego Brzozowski był szefem w czasie pamiętnej Powodzi Tysiąclecia w 1997 roku. Do redakcji Nowin ta smutna wieść dotarła za pośrednictwem innego podwładnego śp. Brzozowskiego – Jana Krolika.
– Dostałem bardzo smutną informację o śmierci mojego serdecznego kolegi, st. bryg. w st. spcz. Andrzeja Brzozowskiego (71l.), absolwenta Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej w Warszawie, wicekomendanta wodzisławskich strażaków i długoletniego komendanta powiatowego PSP w Raciborzu w latach 1993 – 2008, wspaniałego oficera, świetnego organizatora, wieloletniego współorganizatora Memoriału im. A. Kaczyny i A. Malinowskiego w Raciborzu. Smutek i żal. Spoczywaj w pokoju – napisał na swoim profilu nadbrygadier Piotr Buk, w przeszłości śląski komendant wojewódzki PSP, a w 2005 – komendant główny PSP.
Gdy Brzozowski odchodził na strażacką emeryturę w 2008 roku, Nowiny napisały o jego karierze zawodowej. Zaczął służbę od powodzi pod Olzą. Inna powódź – kataklizm z 1997 roku – była najważniejszym wydarzeniem w jego 15-letniej karierze. Pan Andrzej pochodził z Białegostoku. W młodości był sportowcem, grał w piłkę ręczną jako bramkarz drugoligowego klubu. – Zniechęciłem się, jak dostałem piłką w dziób. Później miałem taki odruch, że głowę chroniłem przy strzałach – wspominał. Nie myślał, że zostanie strażakiem. – Wyszło tak trochę przypadkiem. Jako tokarz – frezer ukończyłem technikum mechaniczne. Chciałem iść na studia. Przeczytałem, że jest Wyższa Szkoła Oficerska Pożarnictwa w Warszawie. 7 kandydatów starało się tam o jedno miejsce. Dostałem się. Nauka zaczęła się od obozu w Puszczy Kampinoskiej, gdzie zapoznano nas z podstawami, np. co to jest drabina i jak wygląda wąż strażacki. Później przysięga i jako podchorąży uczyłem się matematyki, fizyki, chemii itd. Normalne studia… Po 4 latach zostałem podporucznikiem inżynierem ze specjalizacją operacyjno-taktyczną – opowiadał strażak Nowinom.
Po szkole skierowano go do Katowic, a stamtąd do Wodzisławia. Został tam 13 lat. Był oficerem ds. operacyjnych, później zastępcą komendanta i dowódcą oddziału w Rydułtowach (odpowiadał za zabezpieczenie obiektów na powierzchni). – Jakiś czas łączyłem te funkcje. Do południa w jednej pracy i następnie w drugiej – wspominał. Jedną z pierwszych akcji w wodzisławskiej straży była powódź. Zalało miejscowość Kamień obok Olzy. Żywioł przerwał wał. – Widziałem, jak solidne drzewa wyrywane są przez wodę jakby były patykami, w ciągu sekund – przywołuje obraz z przeszłości. Choć ten kataklizm był zupełnie inny niż ten, z którym zetknął się w 1997 roku, to doświadczenie bardzo się przydało. Z Wodzisławia trafił jako kierownik na 6 lat do oddziału przeciwpożarowego w kopalni Pniówek.
Do Raciborza przyszedł, by zastąpić odchodzącego na emeryturę komendanta Franciszka Olchawę. Służbę zaczął 3 stycznia 1993 roku.
Najważniejszą akcją, w jakiej uczestniczył w Raciborzu, była powódź stulecia w 1997 roku. – Byłem pełen podziwu dla wszystkich, którzy zaangażowali się w usuwanie skutków kataklizmu. Trzeba było się spieszyć, bo im dłużej to trwało, tym gorsze następstwa – wspomina.
– Będąc strażakiem, robi się wszystko, co tylko można, by pokonać trudności. Nigdy nie miałem dość, nie poddałem się – podkreślał.
(ma.w)