Najważniejsze to umieć się dogadać z innymi
Najważniejsze to umieć się dogadać z innymi
Krowiarki ponad wszystko
Niewielka miejscowość, oddalona od Raciborza o 14 kilometrów, do dziś kojarzy się wszystkim z pałacem. I właśnie do pracy w tym pałacu trafiła pochodząca z Radlina 16-letnia Bronisława Drąg. A ponieważ Krowiarki były rodzinną miejscowością Huberta Pietrzyka, ich drogi wkrótce skrzyżowały się. Ona pracowała w przypałacowym gospodarstwie, on budował kolej, ale ostatnie 3 miesiące wojny spędził walcząc pod Stalingradem. Jako jeden z niewielu wrócił do domu. W 1945 roku młodzi pobrali się, a rok później pojawił się ich pierwszy syn Jan. W 1950 roku przyszedł na świat Emil, który dostał imię po dziadku, a dwa lata później jego siostra Teresa.
Po powrocie z wojny pan Hubert prowadził własne gospodarstwo i pracował jako strażnik łowiecki w lesie. W latach 50. był też wójtem gminy. – Ojciec znał biegle niemiecki i polski, ale w domu nigdy nie mówiło się po niemiecku, więc żadne z dzieci nie znało tego języka. Rodzice uczyli nas samodzielności. Mama pracowała w sklepie, a tata w lesie. Jak przychodziłem ze szkoły to była kartka, na której było napisane co trzeba przygotować i my naprawdę wszystko potrafiliśmy zrobić. Jak się miało gospodarstwo to nie było ani wolnych weekendów, ani wakacji. Raz w roku jechaliśmy na kilka dni na odpust do Radlina i to była jedyna rozrywka – opowiada pan Emil.
Siedmioklasową szkołę podstawową skończył w Krowiarkach. – W jednej klasie było nas ponad trzydziestu. Miałem wielu kolegów z domu dziecka, który mieścił się w pałacu. Od małego miałem smykałkę do leśnictwa. Tato zabierał mnie nieraz do lasu więc po podstawówce chciałem iść do szkoły leśnej – tłumaczy. Okazało się jednak, że żadnej nie ma w pobliżu a mieszkanie w internacie, gdy każda para rąk w gospodarstwie jest ważna, nie wchodziło w grę. Zamiast natury wybór padł na klasę murarską w Zespole Szkół Zawodowych w Raciborzu. Naukę chciał kontynuować w 3-letnim technikum budowlanym, ale ponieważ nie było miejsc w klasie ogólnobudowlanej, trafił do takiej, która specjalizowała się w instalacji sanitarnej. Doświadczenie zdobywał podczas praktyk szkolnych w Nysie i Otmuchowie.
Poligon z manewrami miłosnymi
Rok 1970 okazał się w życiu pana Emila przełomowy, bo we wrześniu rozpoczął pierwszą pracę w Przedsiębiorstwie Robót Budowlanych, a 18 października dostał powołanie do wojska. – Wzięli mnie do piechoty w Stargardzie Szczecińskim. Pół roku spędziłem na kursie pomocników dowódców plutonów w Szczecinie, a potem to już był tylko poligon, ale podobało mi się tam. W Okonku, gdzie budowaliśmy schrony, poznałem Teresę. Pochodziła z Białej Podlaskiej i po pół roku spotkań wiedziałem, że zostanie moją żoną – opowiada pan Emil. Kiedy dziewczyna pierwszy raz przyjechała do Krowiarek, pani Bronisława przyjęła przyszłą synową z otwartymi ramionami, ale jej mąż Hubert nie chciał jej zaakceptować. – Dla ojca ważna była tradycja i miał do mnie żal, że nie wziąłem sobie jakiejś dziewczyny stąd. Przez długi czas mówił do mojej żony „pani Tereso”. Pobraliśmy się w 1973 roku i później się jakoś dogadali – podsumowuje pan Emil i dodaje, że jego syn Artur podtrzymał tradycję i też poznał przyszłą żonę podczas służby w wojsku.
Z początku młodzi mieli zamiar zamieszkać w rodzinnym mieście żony, ale rodzice pana Emila zaproponowali, że podarują im działkę, na której będą się mogli wybudować. Propozycja była na tyle kusząca, że wrócili do Krowiarek, a pan Emil rozpoczął pracę w opolskim przedsiębiorstwie budowlanym, które budowało stację uzdatniania wody przy basenie miejskim w Raciborzu. – Cały czas dojeżdżałem do pracy autobusem, ale w wakacje rwałem dodatkowo czereśnie i zarobiłem na swój pierwszy motor WSK 125 – wspomina po latach. Wkrótce rodzina powiększyła się. W styczniu 1975 roku przyszła na świat córka Pietrzyków – Sylwia, a dwa lata później w październiku – syn Artur, który w ślady ojca nie poszedł, ale przez pewien czas pracował w raciborskich Wodociągach jako mechanik.
Wiedza, która nieraz nie popłaca
2 marca 1980 roku Emil Pietrzyk rozpoczął pracę w Wodociągach jako mistrz produkcji wody. Do pracy przyjmował go dyrektor Jan Wilk, jego były nauczyciel z technikum budowlanego. – Jak zaczynałem, to nie mieliśmy jeszcze ujęcia wody w Strzybniku. Było tylko to przy Bogumińskiej, stacja uzdatniania wody i pompownia. Brygada pracowała na trzy zmiany w każdy dzień, niezależnie od świąt czy weekendów od 6.00 do 14.00, od 14.00 do 22.00 i od 22.00 do 6.00. Mieliśmy żuka i nyskę, nie było telefonów komórkowych i większość prac wykonywaliśmy ręcznie, przy pomocy prostych narzędzi, ale najważniejsze było to, że potrafiliśmy się dogadać – mówi pan Pietrzyk.
Po siedmiu miesiącach pracy zdarzył się jednak pewien epizod, który nie pozostał bez wpływu na dalszą przyszłość zawodową pana Emila. – Posłali nas na szkolenie BHP do Głuchołaz i tam się dowiedzieliśmy, że każdy pracownik, który otrzymuje odzież roboczą powinien dostawać do wypłaty dodatek na pranie. Myśmy to dostawali, ale jak ktoś miał chorobowe to mu te stawki od razu obcinali i okazało się, że to było niezgodne z przepisami. Co więcej, szkolący powiedział, że oni powinni nam to wyrównać za trzy lata wstecz. Po powrocie poszedłem z tym do kadrowej, ona do dyrektora, a dyrektor zadzwonił do urzędu miasta, któremu podlegały Wodociągi. Okazało się, że dotyczy to 150 ludzi, więc od razu miałem z dyrekcją na pieńku. Po jakimś czasie ze starszego mistrza produkcji wody przenieśli mnie na dyspozytora. Jak Henryk Szamara poszedł na emeryturę to zostałem mistrzem sieci wodno-kanalizacyjnej – podsumowuje pan Pietrzyk i dodaje, że miał wtedy więcej ludzi, więcej sprzętu i więcej możliwości. – Starałem się jak najwięcej poprawić na sieci. Jak wcześniej była awaria na Odrzańskiej albo na osiedlu domków jednorodzinnych na Ostrogu to musieliśmy ją w nocy usuwać, bo trzeba było zamknąć jedną zasuwę i całe osiedle zostawało bez wody. Dzięki naszej pracy tak to usprawniliśmy, że zamykało się już tylko pewne odcinki, a po kilku latach już każda ulica miała swoje zasuwy.
Na kolejne szkolenia już się nie palił, ale kurs komputerowy w technikum mechanicznym pamięta do dziś. Tym razem obyło się bez epizodów kadrowych, ale pozyskaną wtedy wiedzę można było wykorzystać do ćwiczeń „suchego pedalarzu”, bo komputery do Wodociągów dotarły sześć lat później.
Jak woda z Ostroga podniosła wszystkim ciśnienie
Kiedy pan Emil byłem dzieckiem to najbardziej smakowała mu herbata z Rybnika. Wtedy nie wiedział, że to nie herbata była ważna, tylko woda, która pochodziła z ujęć powierzchniowych w Goczałkowicach i była ozonowana. Dziś nie ma wątpliwości, że najlepsza jest „Raciborzanka”, ale o jej jakość trzeba dbać. – Przyszły kiedyś do naszego laboratorium uczennice na praktyki. Miały za zadanie przynieść z domu wodę w butelce i ją przebadać. I nagle okazało się, że na Ostrogu, gdzie mieszkały, w wodzie jest bakteria coli. Zaczął się cyrk z chlorowaniem, a potem się okazało, że to jeden z mieszkańców wywiercił sobie studnię, z której miał brać wodę do podlewania ogródka, ale podłączył ją do sieci i używał do picia. Jego hydrofor pompował wodę o ciśnieniu sześciu atmosfer, a ciśnienie w naszej sieci miało cztery atmosfery, więc woda ze studni dostawała się do sieci wodociągów. Nie było zaworu zwrotnego. Musieliśmy wszystkim na Ostrogu założyć przed wodomierzami zawory antyskażeniowe, które zapobiegały dostawaniu się zanieczyszczeń do sieci – tłumaczy pan Emil, który najpierw był zastępcą a potem przez cztery lata przewodniczącym związków zawodowych. – Pamiętam, że walczyłem na przykład o to, żeby nie likwidowali nam posiłków regeneracyjnych na koszt dopłat do pensji. Myśmy wtedy naprawdę ciężko pracowali, nieraz w wodzie, nieraz w mrozie, bez pomocy specjalistycznych maszyn i gorące posiłki były potrzebne. Ja to mam taki donośny głos, że jak pracowaliśmy nieraz na ulicy, gdzie w bloku na ósmym piętrze mieszkał mój siostrzeniec to on mówił: o, słyszę, że wujek już w pracy! A ja nie dość, że mówię głośno, to jeszcze zawsze prosto z mostu, to co myślę. Nie zawsze wychodziło mi to na dobre, ale z ludźmi zawsze miałem dobre relacje. W tej robocie to była najważniejsza rzecz – umieć się dogadać – podsumowuje Emil Pietrzyk.
W lipcu 2016 roku przeszedł na emeryturę, ale jego współpracownicy jeszcze przez wiele lat korzystali z wiedzy i doświadczenia kolegi, do którego w kryzysowej sytuacji zawsze można było zadzwonić. A ponieważ po 36 latach pracy w Wodociągach trudno nie myśleć o wodzie, pan Emil powrócił do wędkowania, zaś odwiedzając syna w Niemczech ogląda tamtejsze hydranty.
Katarzyna Gruchot
Emil Pietrzyk, 36 lat pracy
Zatrudniony w Wodociągach od 1 marca 1980 roku do 8 lipca 2016 roku
starszy mistrz produkcji wody, starszy dyspozytor, mistrz w dziale sieci wodociągowej