MAŁE JEST PIĘKNE: O kobylankach z KoFaMiotu i ich dzielnych chłopach
Jedni mówią, że Kobyla zasługuje na miano najpiękniejszej wioski w regionie, a inni, że jej bogactwo bierze się z pracowitości mieszkańców. A ja myślę, że największym skarbem są tu ludzie, którzy nie zapominają o swoich korzeniach i od lat pielęgnują pamięć o przodkach.
Domowe muzeum przy Kościelnej
Pan Lucjan mówi o swojej żonie, że to „chodząca encyklopedia” i na dowód rzuca kilka pytań o daty, imiona albo nazwiska i w ciągu kilku sekund otrzymuje od niej gotowe odpowiedzi. Właściwie z encyklopedią byłoby o wiele dłużej, nie mówiąc już o tym, że pani Krystyna każdej postaci od razu przyporządkowuje archiwalne zdjęcia. Podczas gdy ona kojarzy, że takie fotografie na pewno są w ich kolekcji, on potrafi je błyskawicznie odszukać. Razem tworzą wspaniale uzupełniający się duet, który od lat gromadzi w swym domu archiwalne zdjęcia i dokumenty. Takich zbiorów nie powstydziłoby się żadne muzeum. – Jak zaczęli odchodzić nasi dziadkowie, a potem rodzice to zostało po nich sporo pamiątek. Pomyślałam sobie, że pewnie w innych domach też jest ich dużo i tak się zaczęło nasze archiwizowanie. Ale najbardziej pomógł nam ks. proboszcz, który powiedział o tym z ambony. I dodał jeszcze, że wszystkie przyniesione nam zdjęcia, czy dokumenty zostaną zeskanowane i zwrócone właścicielom – tłumaczy Krystyna Zielonka (rocznik 1954). Jej mąż zadbał o to, by każdy eksponat miał przypisany swój numer i nazwisko osoby, od której pochodzi. Teraz każda pamiątka po wielu pokoleniach kobylan zostanie ocalona od zapomnienia.
Część rodzinnych zdjęć państwo Zielonkowie zachowali w formie książkowej, a wiele strojów babci pani Krystyny – Heleny trafiło do muzeum na Zamku Piastowskim w Raciborzu. Oglądamy je w albumie, na ślubnych fotografiach. – Moje babcie: mama mamy Helena i mama taty Franciszka, ubrane były po chłopsku. Zamiast welonu kobylanki zakładały na czubek głowy taki malutki wianek, a sukienkę zastępowała spódnica z zapaską, jupa i w chłodniejsze dni chusta. Przekazaliśmy na zamek chyba jedenaście kompletów takich strojów. Jak byliśmy zwiedzać muzeum to wisiała tam na manekinie ślubna halka babci Heleny z haftem z dziurkami, a pod nią stały jej buty. Panowie nie mieli takich charakterystycznych regionalnych strojów, ale do marynarki przypinali wstążkę z mirtą z wianka żony. Pradziadkowie to mieli jedną dyżurną koszulę ale nie całą bo to był tylko ten śliniaczek i mankiety – opowiada pani Zielonka, która z dziadkami od strony mamy mieszkała.
Babcia z miotłą i dziadek co się słuchał
Jednym z pierwszych wspomnień z dzieciństwa pani Krystyny jest wyprawa z babcią Heleną do Raciborza. Wycieczka odbyła się autobusem, który w Kobyli zaczął kursować w 1958 roku. – Miałam może 6 lat gdy pierwszy raz pojechałam do miasta. Babcia kupiła sobie wiaderko, a mnie fundowała to, na co miałam ochotę, czyli lody, ciastka i inne łakocie. W drodze powrotnej, jak byłyśmy już na Dębiczu to zaczęłam tak wymiotować, że się to wiaderko przydało – opowiada ze śmiechem Krystyna Zielonka.
Helena Chrobok, (po mężu Filip) była jedną z tych kobylanek, które zasłynęły jeszcze przed wojną z wyrobu mioteł. – Babcię nauczyła tego jej kuzynka Franciszka Trybisz. O tych wszystkich kobietach, które potrafiły robić miotły mówiło się KoFaMiot czyli Kobylska Fabryka Mioteł. Każda z nich miała warsztat w stodole, gdzie składowano brzozowe witki, które się potem moczyło w mydlinach i odpowiednio owijało. Potem te miotły sprzedawały, dzięki czemu podczas wojny mogły jakoś utrzymać rodziny, gdy ich mężowie walczyli na froncie – tłumaczy pani Krystyna. Jej dziadkowie mieszkali w niewielkim domu krytym strzechą przy ul. Głównej, więc zawsze marzyli o wybudowaniu nowego, murowanego. Gdy Józefa Filipa wysłano na front, marzenia trzeba było odłożyć na później. Walczył w Holandii i trafił do niewoli we Francji. – Dziadek był raczej powolny, ale pracowity i zadaniowy. Robił to, co mu kazała babcia, bo jak lubiła powtarzać, „chłopu trzeba kozać”… Ona była bardzo energiczną i zaradną kobietą. Pod jego nieobecność ciężko pracowała i odkładała na ten dom, który w końcu wybudowali – opowiada pani Krystyna.
Rzecz o zanikający zawodach
Ojciec Heleny – Józef Chrobok był kowalem, miał czternaścioro dzieci i jak rodzinna wieść niesie, za kołnierz nie lubił wylewać. Z kolei jej mąż, też Józef, przed wojną był bezrobotny a za PRL– u pracował najpierw w „Kościarni” (późniejszej Emie Brzezie) a potem na kopalni Anna. Drugi dziadek pani Krystyny – pochodzący z Adamowic Ludwik Orzyszek, w Kobylę się wżenił, bo stąd pochodziła jego żona Franciszka zd. Rumpel. Ich syn Jan zajmował się po wojnie nieistniejącą już profesją lutowania garnków.
Najbardziej znanym przedwojennym murarzem był Franciszek Urbas, który budował kościół w Kobyli. Naprzeciw sklepu stoi jeszcze dom, w którym mieszkali właściciele dużej, wybudowanej również przed wojną sali weselnej u Durczoka, ciągnącej się aż do szkoły. Stary Durczok miał syna Maksa, który zginął na wojnie, Alojzego, który był krawcem, córkę Wilhelminę, która wyszła za mąż za właściciela zakładu masarskiego Kostkę i Marię, która wyszła za Mecę. Jej mąż przejął potem po teściu salę, którą w końcu w latach 90. wyburzono. Pani Krystyna pamięta z opowiadań dziadków, że za zakładem masarskim Kostki były stawy, z których zimą pozyskiwano lód trzymany w piwnicach do chłodzenia wędlin.
Jest też historia o dzielnych kobylanach, którą mieszkańcy przekazują sobie z pokolenia na pokolenie. Gdy Niemcy zaczęli wcielać Ślązaków do Wehrmachtu, mieszkańcy Kobyli, którzy czuli się Polakami odmówili służby w niemieckiej armii. Przewodził im Józef Chudek, który za ten czyn trafił do obozu w Mauthausen i tam zginął w 1940 roku. Wśród śmiałków, którzy postawili się okupantom byli: Maciej Mandrysz, Józef Cyfka i jego syn Joachim, Robert Kijok, Izydor Gawron (ojciec Heleny Kubicy), Alojzy Filip (ojciec Reginy Knury) i Nikodem Kocur. Trafili do więzień a potem wysłano ich do kopania okopów dla frontu. Koniec wojny zastał ich w Czechach. Wszyscy powrócili do domów.
Zanim w 1979 roku powstał dom kultury, w którym skupiły się wszystkie aktywności Kobylan, podczas żniw Koło Gospodyń Wiejskich prowadzone najpierw przez Barbarę Szłapkę, a potem przez Reginę Knurę prowadziło we wsi tak zwane dziecińce. Panie w swoich prywatnych domach od 8.00 do 15.00 opiekowały się dziećmi, których rodzice pracowali w polu.
Przedwojenny sklep we wsi prowadził Carl Kotzur, po nim mąż jego pasierbicy Lukoszek. W domu Bolesława Cyfki był kiosk Ruchu, w domu Dudka kiosk z piwem, a pierwszy pawilon GS– u, powstał w latach 80. Pracowały w nim Gertruda Lepiarczyk, Justyna Rogowska i Edyltrauda Hercog. Kobylskimi piekarzami byli: Robert Kloska (przed wojną), Robert Zając, Józef Dzierżawa, Mikołaj Szymiel i Teodor Antoniuk.
W powojennej Kobyli było też mnóstwo rzemieślników, o których można już tylko przeczytać w książkach. Robert Kałus wyplatał koszyki, Wincenty Kijok, a potem jego syn Józef szyli laćki, Józef Konopka był szewcem, Alojzy Bracha szył czapki i sprzedawał je jeżdżąc po wsiach na rowerze, a Franciszka Konopka, Franciszka Mika, Eryka Moskwa oraz małżeństwo Łucja i Alfons Burdowie zajmowali się krawiectwem. Jak się coś zepsuło, to każdy wiedział że najlepiej się zgłosić do Augustyna Dudka albo Józefa Wijasa, bo oni potrafili wszystko naprawić. Pan Józef świetnie radził sobie z maszynami do szycia, ale miał też amatorski aparat fotograficzny, którym robił zdjęcia. Wiele z nich trafiło do archiwum państwa Zielonków, podobnie jak fotografie kobylan, opowiadające o ich codziennym życiu.
Katarzyna Gruchot