MAŁE JEST PIĘKNE: Jak garnek z kijokiem pomagały w nauce
Budynek z czerwonej cegły pamięta wiele pokoleń mieszkańców Łańc, którzy chodzili tu do polskiej lub niemieckiej szkoły. Dziś wciąż rozbrzmiewa śmiechem przedszkolaków, a dzięki usytuowanej w nim kuchni centralnej dzieci z Kornowaca, Kobyli, Łańc, Pogrzebienia i Rzuchowa dostają codziennie smaczne posiłki.
Wanda Barnabas (rocznik 1928) rozpoczęła naukę w szkole w 1935 roku, gdy Łańce należały już do II Rzeczpospolitej, a nauka odbywała się z „Elementarza” Falskiego. Dzieci nie było jednak zbyt wiele, więc do łączonej klasy chodziło jednocześnie kilka roczników uczniów. – Razem ze mną uczył się Rudolf
Dębowy, Emilia Sikora, Teodor Święty. Kierownikiem i nauczycielem był pan Zemuła, a od sprzątania i palenia w piecu była Jadwiga Norek – wymienia pani Wanda i dodaje, że gdy rozpoczęła się wojna, do Łańc przyjechał niemiecki nauczyciel z Wrocławia, który odrabiał w szkole służbę wojskową. – Pamiętam jak mama poszła mnie do niej zapisać. Ona dobrze mówiła po niemiecku, bo kończyła szkołę niemiecką, ale ja i inne dzieci nic nie umieliliśmy. Porozmawiał z nią, zapisał mnie i kazał mi wziąć na drugi raz garnek z kijokiem. Myślałyśmy z mamą, co to będzie, ale wszystko co kazał wzięłam. Ta pierwsza lekcja to była taka, że on do nas mówił po niemiecku, a my do niego po polsku. Nikt nic nie rozumiał i w końcu zaczął nas uczyć niemieckiej piosenki: Ich bin ein Musikante und komm’ aus Schwabenland Ich kann spielen Du kannst spielen, Er kann spielen, wir können spielen... Musieliśmy to powtarzać i trzaskać w ten garnek kijokiem. I potem już się nauczyliśmy że ja to ich, ty to du, on to er a wir to my wszyscy. Ten nasz nauczyciel to był bardzo dobry człowiek – podsumowuje pani Wanda.
Ponieważ urząd landrata nakładał na każdego jakieś prace, po ukończeniu szkoły w Łańcach i Kornowacu Wanda Barnabas trafiła do niemieckiej szkoły dla dziewcząt w Krzyżkowicach. – To była bardzo dobra szkoła, bo wszystkiego nas tam nauczyli: gotować, prać, piec, podawać do stołu, okna pucować, a nawet kartofle sadzić. Chodziły do niej dziewczyny z Łańc, Dzimierza, Pstrążnej i Rzuchowa. Na koniec w pałacu w Rzuchowie zrobili nam egzamin. Każdy losował zadanie. Ja miałam ugotować zupę fasolową, okno wypucować, kanę umyć i kartofle do sadzenia nakluć – tłumaczy pani Wanda i dodaje, że jak wyszła za mąż to wszystkie te umiejętności się przydały.
Emil Mandera (rocznik 1943) rozpoczynał naukę w szkole w Łańcach w 1950 roku, za czasów pierwszego powojennego kierownika Józefa Doleżycha. – Pamiętam, że na początku to jeszcze tabliczki i rysik się nosiło, a pan Doleżych uczył nas wszystkich przedmiotów. Rano zawsze czyścił buty i jak wbiegaliśmy do szkoły i zamiast czekać grzecznie w sali ganialiśmy, to on wpadał z tym butem w ręce, przekładał nas przez ławkę i po dwa klapsy się dostawało. Mieszkał w szkole na piętrze z żoną i dziećmi: Mirosławem, Danutą i Barbarą. Oni dostali kawałek pola i myśmy tam chodzili stonkę zbierać, albo chwasty wyrywać, a w budynku gospodarczym, który stoi jeszcze za szkołą, kierownik Doleżych trzymał świnie i kozy, a Smołowie trzymali tam barany. Lekcje przyrody to były u nich na ogródku i czegoś pożytecznego można się było zawsze nauczyć – wspomina pan Emil i dodaje, że do jego klasy chodziły dzieci z różnych roczników i oprócz Mirka Doleżycha, syna nauczyciela, byli jeszcze Jerzy Cieślik, Bronisław Knura, Gabriel Lotar, Ginter Knura i Maria Niczek.
W 1955 roku edukację w szkole rozpoczął Lucjan Zielonka. – To była szkoła tylko 3-letnia z jedną nauczycielką, która była jednocześnie kierowniczką. Przez pierwszy rok była nią Beata Szota, a po niej Irena Smoła. W klasie było nas trzech chłopaków: Stefan Bujok, Bronisław Wojak i ja oraz trzy dziewczyny: Jadwiga Szlezak, Krystyna Fila i Krystyna Wojak. Mieliśmy tylko jedną salę lekcyjną, ogrzewaną piecem, w którym paliła woźna Maria Wyszkoń. Był też taki mały pokoik, który nazywaliśmy kurnikiem. Beata Szota mieszkała w budynku szkoły tylko rok, a po niej przyszła pani Smoła. Zamieszkała z mężem Franciszkiem, który był matematykiem i dwoma córkami: Danutą i Lidią. Ta młodsza była jeszcze całkiem malutka, więc spała w wózku w klasie, jak mieliśmy lekcje – opowiada pan Lucjan. Ponieważ szkoła w Łańcach była filią szkoły w Kornowacu, dzieci z obu placówek jeździły na wspólne wycieczki do Pszczyny, Szczyrku, czy Bielska-Białej.
Do tej samej szkoły chodził też młodszy brat pana Lucjana – Janusz Zielonka, który rozpoczął naukę w 1964 roku. Jego wychowawczynią była Irena Smoła, a roczniki dzieci wciąż łączono w jedną klasę. – Razem ze mną uczył się Tadeusz Drozd, Henryk Rumpel, Joachim Michalak, Lucjan Sikora, Bolesław Wróblewski, Longin Gabriel, Franciszek Grzyb, Lucjan Barnabas, Antoni Bojak, Leszek Szłapka, Renata Hajduczek, Jadwiga Sikora, Jadwiga Nitner, Genowefa Achtelik, Dorota Cieślik i Bernadeta Szewczyk. Ja miałem takie szczęście, że do podstawówki chodziłem w trzech miejscach. Pierwsze cztery lata w Łańcach, dwa lata w starej szkole w Kornowacu i dwa lata do nowej szkole w Kornowacu i do wszystkich chodziłem na piechotę – podsumowuje pan Janusz.
Dziś w budynku szkoły mieści się przedszkole i centralna kuchnia, w której przygotowywane są posiłki dla około 400 dzieci ze szkół i przedszkoli w Łańcach, Kobyli, Pogrzebieniu, Rzuchowie i Kornowacu. Uruchomiono ją w 2011 roku, a wcześniej budynek wyremontowano i przystosowano do nowego zadania. W pierwszej ekipie obsługi kuchni znaleźli się intendentka Lidia Wallach, kucharki Pelagia Stukator, Joanna Nowak, Gabriela Basista i kierowca Artur Domański, który pracuje do dziś. Od trzech lat nową intendentką jest Maria Twardowska, szefową kuchni Agata Folek a kucharkami Sabina Kasperek i Dorota Krzystkowska. Panie mają do dyspozycji nowoczesny piec konwekcyjno-parowy, w którym można przygotowywać kasze i ryże oraz piec mięsa bez dodatku tłuszczu. Ale dzieci najbardziej lubią tradycyjne kotlety drobiowe i zupy – kremy, które serwowane są z grzankami. Jeśli dodamy do tego deser w postaci ciasta marchewkowego to na takiej kuchni wyrosną nam kolejne zdrowe pokolenia mieszkańców gminy Kornowac.
Katarzyna Gruchot