Przejazd, na którym czyha śmierć
Około godz. 13.40 lokomotywa ST 44, ciągnąca kilkadziesiąt wagonów wypełnionych węglem, uderzyła w ciężarówkę wiozącą żwir. Samochód został zepchnięty do rowu przy nasypie. Kabina kierowcy kompletnie rozbita. On sam, na co dzień mieszkaniec Radlina, na szczęście przeżył. Strażacy wyciągali go z wraku blisko dwie godziny. Przytomnego odwieziono do szpitala, gdzie został poddany badaniom. Do godz. 17.00 trwało usuwanie przyczepy ciężarówki tarasującej przejazd. Strażacy najpierw musieli usunąć żwir z torowiska i dopiero gdy pociąg odjechał, fadroma przesunęła wrak przyczepy na pobocze jezdni. Maszynista relacjonował, że gdy nadjeżdżał do przejazdu, nadał długi sygnał. Ciężarówka zamiast stanąć przy znaku STOP, nagle przyśpieszyła. Lokomotywa uderzyła wprost w kabinę. Przyczyny wypadku wyjaśni policja. Niewykluczone, że tym razem nie zadziałały hamulce.
Nad przejazdem w Brzeziu ciąży fatum. Do podobnych zdarzeń dochodziło tu wiele razy, ostatnio kilka miesięcy temu. Kolejarze twierdzą, że kierowcy jeżdżą brawurowo i nie respektują znaku. Nieraz dochodzi do sytuacji, że ciężarówka ściga się z pociągiem na tzw. trasie lubomskiej, po czym ostro skręca na żwirownie i hamuje tuż przed lokomotywą. Jeżdżę tu dwanaście lat. Jak tak robią, to ciśnienie zawsze mi rośnie - powiedział maszynista, który 16 maja prowadził ST 44.
(waw)