Uratowała go od śmierci
Jeszcze mieszkając z rodzicami na os. Dąbrówki w Wodzisławiu, osiem lat temu, miałam okazję przez chwilę pojeździć na koniu, właśnie tutaj w kokoszyckim ośrodku - wspomina Marta. Po kilku latach, gdy zamieszkaliśmy w nowym miejscu, poszłam na spacer i ku swojemu zdziwieniu dostrzegłam, że miejsce, które na długo zapadło w mojej pamięci, znajduje się niecałe trzysta metrów od mojego domu.
To były początki, a Martę czekała jeszcze ciężka praca i sporo nauki, aby dojść do poziomu, który dzisiaj prezentuje. Najpierw, po konsultacji z rodzicami i po przeprowadzeniu badań lekarskich zapisała się do szkółki jeździeckiej. Tutaj spisywała się cał-kiem nieźle i po miesiącu mogła już dosiadać konia bez asekuracji instruktorów. Z biegiem czasu kokoszycki ośrodek stawał się jej drugim domem. Natomiast jej pokój w domu znajdującym się po drugiej stronie ulicy wypełniało coraz więcej gadżetów symbolizujących wszystko, co z jeździectwem jest związane.
Jej zainteresowania dostrzegali również rodzice, którzy mimo sporych nakładów finansowych z tym związanych, wspierali ją i stwarzali jej doskonałe warunki do rozwijania zainteresowań. Już po roku jeździeckiej nauki Marta otrzymała pod opiekę Karinę, która nie była wcale łatwym koniem. Kopała i gryzła, a przejażdżki na niej często kończyły się upadkiem. Dzisiaj jest zupełnie inaczej. Pod okiem Marty stała się innym zwierzęciem, jest łagodna i spokojna. Ona rozumie te konie i potrafi się nimi opiekować, nie używając przy tym bicia i zbędnego poganiania. Wie kiedy są przemęczone i co im dolega. Często przychodzi do domu oburzona zachowaniem tych osób, które wymierzają im kary cielesne - mówi mama Marty. Ona sama potwierdza te informacje. Rzeczywiście, bardzo denerwowałam się, widząc jak ktoś bije Karinę, nierzadko dochodziło do słownych utarczek, ale co miałam zrobić skoro to nie był mój prywatny koń?
Szczęśliwe książeczki
Sytuacja jednak diametralnie się zmieniła gdy dyrekcja ośrodka zadecydowała o sprzedaży Kariny na rzeź. Uznano, że klacz nie nadaje się do jazdy, ponieważ jest stara i sztywna, a za pieniądze uzyskane z jej sprzedaży ośrodek zakupi znacznie młodsze zwierzę. To był szok. Zaraz pobiegłam do domu z płaczem i o wszystkim poinformowałam rodziców. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że o kupnie Kariny nie może być mowy, ponieważ niedawno się przeprowadziliśmy a dom wymaga remontu. Tym bardziej się zdziwiłam gdy do mojego pokoju wszedł tata i powiedział, że jeśli można, to konia kupią. Jestem im za to bardzo wdzięczna - mówi Marta.
Na tym jednak cała sprawa się nie zakończyła. Okazało się, że dokonanie zakupu nie jest takie proste. Wielokrotnie w ośrodku zapewniano Martę, że żadne ze zwierząt nie będzie sprzedane, a mimo tego kilka dni później pod stajnie podjechał samochód ciężarowy. Na ten widok ja i moja koleżanka, której konia również zamierzano sprzedać, pobladłyśmy... i w płacz. Na szczęście okazało się, że na miejscu nie ma książeczek zdrowia obu koni i póki co nie można ich sprzedać. To nas uratowało! - opowiada z zadowoleniem. Po kilkudniowych negocjacjach w końcu się udało. Karina do dzisiaj jest jej własnością.
W garażu i nie tylko
Oba konie, przeznaczone do sprzedaży, umieszczono najpierw w Jedłowniku u gospodarza, który przed laty kupił Karinę jako źrebaka. Tutaj zrobiłyśmy stajnię ze starego garażu i umieściłyśmy w niej konie. To jednak nie trwało długo, bowiem właściciel gospodarstwa wyjeżdżał do Niemiec i nieuniknione było opuszczenie tego miejsca - opowiada Marta. Problem więc powrócił. W tej sytuacji po raz kolejny na wysokości zadania stanęli jej rodzice. W pomieszczeniach gospodarczych znajdujących się przy ich domu ustawiono przegrody dla zwierząt, siatki na siano i inne niezbędne sprzęty tak, aby zapewnić zwierzętom odpowiednie warunki.
To nie było jednak ostatnie miejsce Kariny. Po kilku miesiącach koń powrócił do Kokoszyc, gdzie przebywa do dzisiaj. Swoje miejsce ma w stajni udostępnionej przez dyrektora miejscowego Domu Parafialnego ks. Eugeniusza Chudka. O tym, że decyzja o sprzedaży Kariny na rzeź była, delikatnie mówiąc, nieprzemyślana świadczą osiągane przez nią wyniki sportowe. Marta, dosiadając swojego ukochanego konia, pierwszy poważny sukces osiągnęła na zawodach w Pszowie w 1999 r., stając na najwyższym stopniu podium.
Po drodze było oczywiście sporo osiągnięć, a swoją klasę potwierdziła również ostatnio, zwyciężając na zawodach zorganizowanych 27 i 28 lipca w Bukowie i Szwajcarii Czyżowickiej. Równie dobrze było w maju tego roku, również w Bukowie. Tutaj do swojej kolekcji dopisała trzecie miejsce. To głównie zasługa Kariny. Choć nie ukrywam, że przygotowania do zawodów wiele kosztują. Wraz z kolegami i koleżankami trenujemy najczęściej wieczorem. Obserwujemy się nawzajem i wskazujemy ewentualne błędy. Trening jednak to nie wszystko, równie ważne jest odżywianie konia. Każdy z zawodników szuka recepty na sukces. Ja najczęściej częstuję Karinę bananami i pomarańczami - ona to uwielbia - dodaje Marta.
Rafał Jabłoński