A jednak koniec...
Daniel Gryt
My, ludzie dwudziestego pierwszego wieku pozamykani w klatkach wolności, bijemy głową w betonowe domy. Spijamy krew spływającą po zardzewiałej rynnie czasu. Czy na tym właśnie polega życie? Wolność? Kolejna gafa zapisała się w moim cv czerwonymi, drukowanymi literami. Jak w cyrografie. Dokonałem wyboru. Słusznego wyboru? Ściągam ochronne okulary i okazuje się, że czarodziej już kolejny raz zmienił adres. Pozostawił zgwałconą przez sąsiada (katolika) żonę i dzieci - maszyny, które lubią zabijać. Miał odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania, ale pozostawił mnie samego po środku pola minowego. Czarodziejskie trzewiczki nie pomogą. Każdy krok to śmierć. Beznamiętna śmierć.
Stoję więc nieruchomo. Czekam, aż przyjdzie noc. Wyzywam od kłamców deszcz prawdy. Pozwalam by po mnie tylko spływał. Nie zapomnę ostatniej lekcji mego mistrza. „Nie pomagaj" i „nie przyjmuj pomocy, bo nie ma bezinteresowności". Sterczę pewnie jak tysiące innych. Zatykam uszy. Wkładam w nie głęboko serdeczne palce. Dlaczego? Dźwięk boli. Doprowadza do krwawej rewolucji. To cena wiecznego spokoju. Nie sumienia. Ciała. Pozostaje tylko jałowa modlitwa. Spod betonu żaden krokus już nie wyrośnie. Odeszła wiara. Zdradzona kochanka.
Nawet tych z tytułami przed nazwiskiem dosięgnie ona. Śmierć. Brutalnie wyrwie Cię z korzeniami. Nie będzie ją nic interesowało. Gotowy czy też nie. Bez trudnego pytania. Kochałeś czy też nie. Miałeś czas na podróż. Niech nikt nie płacze. Lecz drogi pilnuje. Nekrolog wywieszą. Deszcz zmyje. Wiatr zerwie. Miasto zapomni w błogim śnie.
Na nic się zda krzyk na pustyni. Skorpionom wskaże ofiarę. To twoja wina. Byłeś nijaki. Letni. To w końcu musiało się stać. Zbyt niski. Ambicja zbyt wysoka. Para bez przyszłości? Przegrałeś. Odwróceni odeszli. Prowadzeni przez natchnienie. Kolejna ofiara zbyt szybkiego czytania książek. Pytanie padło. Cisza. Nadchodzą wygłodniałe skorpiony.
Nadszedł czas na rachunek. Sumienia? Żałujesz? Noc coraz bliżej. Coraz mniej czasu. Odpowiedz. Nie później. Teraz. Jesteś gotowy? Mów. Cisza zabija. Bezszelestny morderca. Na ostatnią chwilę niczego się nie nauczysz. Bez ściąg. Bez podpowiedzi. Bez kropek w kajecie. Staniesz przed katedrą. Jesteś gotowy?
Oceniony. Zasiądziesz w ciemnym kinie. Puszczą film z twojego życia. Najważniejsze fragmenty. Komedia. Melodramat. Horror. Co to będzie? Nic. Czarna plansza oślepi widza. Ostatnia scena. Twarz bohatera. A za nim bilbord. Na nim recepta życiowa. I szybka myśl. „Wystarczyło się odwrócić". Szkoda. Prędzej była ona. Śmierć. Nie pierwszy popełniłeś ten błąd. Nie ostatni.
Zabrakło twojej decyzji. Przegrałeś nie biorąc udziału w grze. Boli? Krew zalewa. Jedna zła decyzja. Czar pryska. Fatum wypełniło się. Stojąc w miejscu. Zgrzeszyłeś? Kolejny ząb wyrwany. Chodzi z wybrakowanym ironicznie uśmiechem. Świat.
Już kurtyna opada. Czarna dziura powiększa się. Zapomnienie. Jeszcze jedno pytanie. Na zakończenie. Dlaczego? Niesłyszalne brawa. To ci, których spotkałeś w swoim życiu. Nieobecni. A jednak. Sakramentalny koniec.