Placebo „Sleeping with ghosts”
Kasia Gęborys
Placebo jest nowym, dopiero co raczkującym zespołem, lecz to właśnie o nich ostatnimi czasy zrobiło się naprawdę głośno. Czy jest to zasługa ich talentu, zmiany stylistyki na bardziej powiązaną z elektroniką, czy po prostu zapotrzebowania na takie zespoły? Na listach przebojów święcą triumfy: Evenescence, Good Charlotte, The Rasmus... Ciągle popularny jest H.I.M. Estetyka tych zespołów przypomina trochę zaczynającego karierę Marylina Mansona - ostre makijaże, przesadnie wystylizowane fryzury. Czy jest ona pociągająca - jak dla mnie niekoniecznie, ale to nie na wyglądzie powinniśmy się skupiać, lecz na muzyce. „Butterproof Cupid” pokazuje pazurki zespołu, mimo iż jest to wersja tylko instrumentalna. „English summer rain” jest spokojniejsza, słychać w niej wyraźnie fascynacje elektroniką w stylu Depeche Mode. „This picture” jest zręcznym połączeniem dobrego gitarowego grania ze specyficznym głosem wokalisty (ma w sobie zalążek przeboju). Rozczarowaniem po tej piosence jest balladowa „Sleeping with ghosts”, nieco wymuszona i zrobiona na siłę. „The bitter end” już zasłużył na miano przeboju, a „Something rotten” jest zupełnie inny - psychodeliczny, spokojny... „Plasicine” obnaża rockowe korzenie zespołu. „Second sight” jest prawie tak samo przebojowy jak „The bitter end”, jedynie refren nieco kuleje. Podsumowując: całkiem niezła płyta, jednak brakuje jej tego „czegoś”, co uczyniłoby ją czymś wyjątkowym, jakimś kamieniem milowym. Jednakże w teraźniejszych czasach trudno oczekiwać rewolucji na miarę Nirvany czy Beatlesów, więc płytkę polecam!
Placebo jest nowym, dopiero co raczkującym zespołem, lecz to właśnie o nich ostatnimi czasy zrobiło się naprawdę głośno. Czy jest to zasługa ich talentu, zmiany stylistyki na bardziej powiązaną z elektroniką, czy po prostu zapotrzebowania na takie zespoły? Na listach przebojów święcą triumfy: Evenescence, Good Charlotte, The Rasmus... Ciągle popularny jest H.I.M. Estetyka tych zespołów przypomina trochę zaczynającego karierę Marylina Mansona - ostre makijaże, przesadnie wystylizowane fryzury. Czy jest ona pociągająca - jak dla mnie niekoniecznie, ale to nie na wyglądzie powinniśmy się skupiać, lecz na muzyce. „Butterproof Cupid” pokazuje pazurki zespołu, mimo iż jest to wersja tylko instrumentalna. „English summer rain” jest spokojniejsza, słychać w niej wyraźnie fascynacje elektroniką w stylu Depeche Mode. „This picture” jest zręcznym połączeniem dobrego gitarowego grania ze specyficznym głosem wokalisty (ma w sobie zalążek przeboju). Rozczarowaniem po tej piosence jest balladowa „Sleeping with ghosts”, nieco wymuszona i zrobiona na siłę. „The bitter end” już zasłużył na miano przeboju, a „Something rotten” jest zupełnie inny - psychodeliczny, spokojny... „Plasicine” obnaża rockowe korzenie zespołu. „Second sight” jest prawie tak samo przebojowy jak „The bitter end”, jedynie refren nieco kuleje. Podsumowując: całkiem niezła płyta, jednak brakuje jej tego „czegoś”, co uczyniłoby ją czymś wyjątkowym, jakimś kamieniem milowym. Jednakże w teraźniejszych czasach trudno oczekiwać rewolucji na miarę Nirvany czy Beatlesów, więc płytkę polecam!