Moda na duchy
Wielu z nas pamięta zapewne czytane masowo w latach 70. i 80. „Życie po śmierci” - książkę w zręczny, aczkolwiek hochsztaplerski sposób objaśniającą wszystko, co jest związane z duchami. Lektura zaspokajała mocną do dziś żądzę poznania tego, co z natury jest niepoznawalne, obcowania z materią, która skutecznie opiera się nauce. Mało kto wie, że w XIX wieku mieszkańcy ziemi wodzisławskiej i rybnickiej byli opętani spirytyzmem.
Na XIX-wiecznym Górnym Śląsku była to nowość. Wśród prostego ludu od dawna krążyły co prawda opowieści o tu i ówdzie spotykanych duchach zbójców, niewdzięczników, tajemniczych nocnych mszach w kościołach, czy zjawach na zamkach i w pałacach, ale możliwość kontaktu z istotą nie z tego świata jak nic dotąd wzbudzała ciekawość. Głównym założeniem spirytyzmu (z łacińskiego dokładnie wiara w duchy) była możliwość kontaktów duchów zmarłych ze światem rzeczywistym i żyjącymi. Pomostem takich rzekomych spotkań byli ludzie określani mianem medium. Najlepszem sposobem wywołania zjawy był tak zwany wirujący stolik.
Nauka potraktowała spirytyzm poważnie, ale wynikało to tylko i wyłącznie z XIX-wiecznego, znacznie mniejszego niż obecnie stopnia rozwoju poszczególnych dziedziń empirycznych dociekań. W końcu uznano, że żadna metoda nie jest w stanie potwierdzić zjawiska, które potraktowano jako świadome kuglarstwo. Pozostały jedynie znane niegdyś prace Matuszewskiego (Czarnoksięstwo i medjunizm) i Ochorowicza (Nowy dział zjawisk), czy wychodzący w Krakowie „Świat duchów” oraz warszawskie „Dziwy życia”.
Nic dziwnego, że zakusy naukowców, często zwykłych hochsztaplerów, spaliły na panewce. Popularna przed wojną na ziemiach polskich Encyklopedia Powszechna, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Gutenberga, pod hasłem „duch” podaje aż dziewięć znaczeń tego słowa. Z łacińskiego i greckiego duch (odpowiednio spiritus i pneuma) „oznaczają oddech, tchnienie, powiew, jako symbol i znak życia i duchowych funkcyj”. Pierwsze, podane w „Encyklopedii” znaczenie określa „ducha” jako: „duszę, samoistną istotę, od ciała niezależną, także jako widmo”. Te koncepcje bliższe były sięgającemu już starożytnej Grecji spirytualizmowi, który zakładał, iż dusza jest niezależna od ciała i tyle. Grecy, w tym Platon, nic nie wspominali o kontaktach ze zjawami.
Ten swoisty racjonalizm starożytnych w podejściu do spraw metafizycznych ponad 150 lat temu obcy był mieszkańcom ziemi wodzisławskiej i rybnickiej. Spirytyzm stał się elementem spotkań towarzyskich, głównie elit miejskich, żądnych wrażeń w ramach spotkań z zaświatami. Napisano szereg książek, zarówno hochsztaplerskich jak i próbujących naukowo ocenić zjawisko i doniesienia o kontaktach żyjących z duchami. Co rusz pojawiały się wiadomości o przesłaniach, przekazanych przez zmarłe osoby. Wywoływanie duchów znalazło się w scenariuszach przedstawień obwoźnych teatrów, potem filmów grozy.#nowastrona#
Także tutaj wielu wierzyło w tego rodzaju zabobonne objawienia się duchów i starało się w ten sposób zaspokoić swoją ciekawość, dowiedzieć się tajemnych rzeczy albo zbadać świat duchów - pisze w swojej Kronice Wodzisławia Franz Ignatz Henke (1797-1891). Pochodzący spod raciborskich Łubowic autor skądinąd cenionej monografii mias-ta nie stronił od wzmiankowania rzeczy - mówiąc oględnie - dziwnych. Skrupulatnie odnotowywał wszystkie pojawiające się na przes-trzeni wieków komety i to zawsze w parze z z innymi klęskami elementarnymi, jakby to ciało niebieskie miało bezsprzeczny wpływ na powodzie czy klęski głodu. W tej sytuacji nie można się dziwić, iż zaintrygowało go wywoływanie duchów, choć odniósł się do tego z należytą rezerwą.
W roku 1853 przeniósł się z Ameryki Północnej do Niemiec i innych krajów pewien rodzaj zabobonu, który ogarnął nawet osoby wykształcone i który polegał na tym, że wierzono, iż można kontaktować się z duchami za pomocą pewnych znaków - pisze Henke. Ten swoisty import spirytyzmu trafił na podatny grunt i przygotowaną do tego świadomość ludzką. Jak wspomniano we wstępie opowieści o duchach w zamkach i karczmach, zatopionych lub zapadłych pod ziemię miastach oraz zjawach pokutujących i szukających wśród żywych wybawienia były na Śląsku, w tym w regionie rybnicko-wodzisławskim, bardzo powszechne. Klasycznym przykładem jest duch Bordenowskiej Pani z Grabówki oraz zapadłe miasto pod wczesnośredniowiecznym grodziskiem w Lubomi. Różnica polegała jedynie na tym, że dotychczas jedynie „szczęśliwcy” - bohaterzy ludowych podań widywali zjawy. Teraz mogli je ujrzeć ci, którzy uwierzyli w przesłanie spirytyzmu.
Oddajmy kolejny raz głos Henkemu. Kilka osób ustawiło się wokół małego stołu, położyło na jego brzegu rozstawione palce obu rąk tak, że mały palec jednej ręki dotykał palcy ręki sąsiada i w ten sposób utworzono zamknięte koło palcy osób stojących dookoła stołu. Tak czekano w głębokiej ciszy, aż stół sam od siebie (jak mniemano) zaczął się kręcić i tańczyć po izbie albo przesuwać się. Teraz zadawano rzekomemu duchowi stołu pytania i czekano z napiętą uwagą na odpowiedź, którą ten objawiał przez stukanie, mianowicie przez łagodne podnoszenie i opuszczanie jednej nogi stołowej i to przez tyle stuknięć, ile mu podano na oznaczenie „tak” lub „nie”.
Taką samą relację, i to słowo w słowo, w swojej Kronice Rybnika, przetłumaczonej w 1925 roku na język polski i wydanej drukiem jako Dzieje miasta Rybnika i dawniejszego Państwa Rybnickiego na Górnym Śląsku, podał w 1861 roku Franciszek Idzikowski. Czerpał prawdopodobnie informacje o spirytyzmie z opracowania wodzisławskiego dziejopisarza, które wyszło spod prasy drukarskiej już w 1860 roku. Oboje pisali, kiedy wywoływanie duchów było już prawdopodobnie zanikającą modą. Wirowanie i stukanie stołu nie każdy potrafi sobie wytłumaczyć i dlatego uważał, że trzeba je przypisać oddziaływaniu siły niewidzialnej. Obecnie, chwalić Boga, to błazeństwo prawie zupełnie zanikło - zapewnia Henke.
Nauka potraktowała spirytyzm poważnie, ale wynikało to tylko i wyłącznie z XIX-wiecznego, znacznie mniejszego niż obecnie stopnia rozwoju poszczególnych dziedziń empirycznych dociekań. W końcu uznano, że żadna metoda nie jest w stanie potwierdzić zjawiska, które potraktowano jako świadome kuglarstwo. Pozostały jedynie znane niegdyś prace Matuszewskiego (Czarnoksięstwo i medjunizm) i Ochorowicza (Nowy dział zjawisk), czy wychodzący w Krakowie „Świat duchów” oraz warszawskie „Dziwy życia”.
Nic dziwnego, że zakusy naukowców, często zwykłych hochsztaplerów, spaliły na panewce. Popularna przed wojną na ziemiach polskich Encyklopedia Powszechna, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Gutenberga, pod hasłem „duch” podaje aż dziewięć znaczeń tego słowa. Z łacińskiego i greckiego duch (odpowiednio spiritus i pneuma) „oznaczają oddech, tchnienie, powiew, jako symbol i znak życia i duchowych funkcyj”. Pierwsze, podane w „Encyklopedii” znaczenie określa „ducha” jako: „duszę, samoistną istotę, od ciała niezależną, także jako widmo”. Te koncepcje bliższe były sięgającemu już starożytnej Grecji spirytualizmowi, który zakładał, iż dusza jest niezależna od ciała i tyle. Grecy, w tym Platon, nic nie wspominali o kontaktach ze zjawami.
Ten swoisty racjonalizm starożytnych w podejściu do spraw metafizycznych ponad 150 lat temu obcy był mieszkańcom ziemi wodzisławskiej i rybnickiej. Spirytyzm stał się elementem spotkań towarzyskich, głównie elit miejskich, żądnych wrażeń w ramach spotkań z zaświatami. Napisano szereg książek, zarówno hochsztaplerskich jak i próbujących naukowo ocenić zjawisko i doniesienia o kontaktach żyjących z duchami. Co rusz pojawiały się wiadomości o przesłaniach, przekazanych przez zmarłe osoby. Wywoływanie duchów znalazło się w scenariuszach przedstawień obwoźnych teatrów, potem filmów grozy.#nowastrona#
Także tutaj wielu wierzyło w tego rodzaju zabobonne objawienia się duchów i starało się w ten sposób zaspokoić swoją ciekawość, dowiedzieć się tajemnych rzeczy albo zbadać świat duchów - pisze w swojej Kronice Wodzisławia Franz Ignatz Henke (1797-1891). Pochodzący spod raciborskich Łubowic autor skądinąd cenionej monografii mias-ta nie stronił od wzmiankowania rzeczy - mówiąc oględnie - dziwnych. Skrupulatnie odnotowywał wszystkie pojawiające się na przes-trzeni wieków komety i to zawsze w parze z z innymi klęskami elementarnymi, jakby to ciało niebieskie miało bezsprzeczny wpływ na powodzie czy klęski głodu. W tej sytuacji nie można się dziwić, iż zaintrygowało go wywoływanie duchów, choć odniósł się do tego z należytą rezerwą.
W roku 1853 przeniósł się z Ameryki Północnej do Niemiec i innych krajów pewien rodzaj zabobonu, który ogarnął nawet osoby wykształcone i który polegał na tym, że wierzono, iż można kontaktować się z duchami za pomocą pewnych znaków - pisze Henke. Ten swoisty import spirytyzmu trafił na podatny grunt i przygotowaną do tego świadomość ludzką. Jak wspomniano we wstępie opowieści o duchach w zamkach i karczmach, zatopionych lub zapadłych pod ziemię miastach oraz zjawach pokutujących i szukających wśród żywych wybawienia były na Śląsku, w tym w regionie rybnicko-wodzisławskim, bardzo powszechne. Klasycznym przykładem jest duch Bordenowskiej Pani z Grabówki oraz zapadłe miasto pod wczesnośredniowiecznym grodziskiem w Lubomi. Różnica polegała jedynie na tym, że dotychczas jedynie „szczęśliwcy” - bohaterzy ludowych podań widywali zjawy. Teraz mogli je ujrzeć ci, którzy uwierzyli w przesłanie spirytyzmu.
Oddajmy kolejny raz głos Henkemu. Kilka osób ustawiło się wokół małego stołu, położyło na jego brzegu rozstawione palce obu rąk tak, że mały palec jednej ręki dotykał palcy ręki sąsiada i w ten sposób utworzono zamknięte koło palcy osób stojących dookoła stołu. Tak czekano w głębokiej ciszy, aż stół sam od siebie (jak mniemano) zaczął się kręcić i tańczyć po izbie albo przesuwać się. Teraz zadawano rzekomemu duchowi stołu pytania i czekano z napiętą uwagą na odpowiedź, którą ten objawiał przez stukanie, mianowicie przez łagodne podnoszenie i opuszczanie jednej nogi stołowej i to przez tyle stuknięć, ile mu podano na oznaczenie „tak” lub „nie”.
Taką samą relację, i to słowo w słowo, w swojej Kronice Rybnika, przetłumaczonej w 1925 roku na język polski i wydanej drukiem jako Dzieje miasta Rybnika i dawniejszego Państwa Rybnickiego na Górnym Śląsku, podał w 1861 roku Franciszek Idzikowski. Czerpał prawdopodobnie informacje o spirytyzmie z opracowania wodzisławskiego dziejopisarza, które wyszło spod prasy drukarskiej już w 1860 roku. Oboje pisali, kiedy wywoływanie duchów było już prawdopodobnie zanikającą modą. Wirowanie i stukanie stołu nie każdy potrafi sobie wytłumaczyć i dlatego uważał, że trzeba je przypisać oddziaływaniu siły niewidzialnej. Obecnie, chwalić Boga, to błazeństwo prawie zupełnie zanikło - zapewnia Henke.
Grzegorz Wawoczny