Jak Mongołowie dostali łupnia
Z trupów swoich ofiar, które hersztowie pożerają, jak my chleb, pozostawiają sępom jedynie kości. Stare i brzydkie niewiasty mają ci ludożercy jako codzienne pożywienie, natomiast przystojnych nie pożerają, zamęczając je nieustannym gwał-tem, wcale nie zważając na ich krzyki i jęki. Dziewczęta zaś wykorzystują w ten sposób aż do śmiertelnego wyczerpania, w końcu obcinają im piersi, by dać je hersztom jako przysmaki i pożerają ciała dziewcząt jako smakowity kąsek - pisał o Mongołach niejaki Iwon z Narbony.
Wydarzenia, które w 1241 r. rozegrały się na Śląsku można dziś przyrównać do wojny trzydziestoletniej (1618-1648) oraz II wojny światowej. Najazd Mongołów, zwanych Tatarami, którego najbardziej znanym epizodem była klęska wojsk śląskich pod Legnicą i śmierć księcia Henryka Pobożnego, spowodowały ogromne straty w ludności, spalenie wielu miast (np. Rybnika), klasztorów (np. w Woszczycach) oraz kościołów. Była to niewyobrażalna klęska, ówczesnym kojarząca się z zapowiadaną apokalipsą. W tej czarze goryczy dwa epizody, ku pokrzepieniu serc, okryły chwałą lud śląski. Najeźdźcy doznali bowiem w okolicach Raciborza i Wodzisławia udokumentowanej porażki. Ale po kolei.
Bóg wie, kim są
Strach przez Mongołami był ogromny. Wspomniany Iwon z Narbony pisał: gdy Tatarzy zwyciężają, nie zostawiają przy życiu ani dzieci, ani dorosłych, a ciężarnym kobietom rozcinają brzuchy i odcinają głowy płodów od tułowia. Skryba jak tylko potrafił, swoimi opisami starał się pobudzić wyobraźnię, choć jego wiedza była podobna do tej, którą prezentował autor najstarszej kroniki nowogrodzkiej. Kronikarz ruski pisał: Bóg jedynie wie, kim są i skąd wpadli do nas.
Kronikarze demonizowali ich wygląd zewnętrzny. Pisano, iż odstęp miedzy oczyma a kośćmi policzkowymi jest większy niż u innych ludzi. Kości te miały daleko odstawać od szczęk. Ich nosy były małe i płaskie, niewielkie były oczy z powiekami podciągniętymi do brwi. Pawie wszyscy mieli słabo rozwinięty zarost. Tylko niektórzy mogli się pochwalić większym zarostem na górnej wardze i brodzie, której nigdy nie golili.
W tej konwencji opisywał ich również Karol Gromann, zamiłowany w historii wikary z podraciborskiego Tworkowa. W Powszechnych doniesieniach… (Allgemeiner Anzeiger der oberschlesichen patriotischen Institut für Landwirthe, Kaufleute, Fabrikanten und Künstler) opublikował krótki szkic o najazdach Tatarów na Racibórz, w którym pisze wprost: ci szkaradni ludzie mieli spożywać nawet surowe mięso koni, kotów i psów. Nowiny Raciborskie z 1889 roku, korzystając zapewne z Geschichte der Stadt und Herrschaft Ratibor (1881) ks. Augustyna Weltzla, mocno akcentowały, że byli to: ludzie małego wzrostu, o śniadej cerze, którą szpeciły maleńkie ukoś-nie osadzone oczy i płaskie nosy.
Jan de Plano Carpini, w latach 1245-1247 posłaniec papieża Innocentego IV na dwór wielkiego chana relacjonował, że Mongołowie na co dzień zajmowali się koczowniczym trybem życia. Żyli w jałowym stepie z pasterstwa oraz hodowli: bydła, owiec, koni, wielbłądów i rogacizny. Szczególne znaczenie miały dla nich konie. Ze sfermentowanego mleka klaczy wyrabiali kumys. Carpini dziwił się im, że piją to cuchnące obrzydlistwo w olbrzymich ilościach. Kuchnia mongolska była wprost przekleństwem papieskich legatów, bo goszcząc często na poczęstunkach przekonali się, że, jak relacjonował Carpinii, jedzą psy, wilki, lisy i konie, a gdy zachodzi konieczność spożywają ludzkie ciała. Jedno z miast chińskich Mongołowie oblegali ponoć tak długo, aż obrońcom zabrakło pożywienia, a później spośród pokonanych brali co dziesiątą osobę i pożerali. Carpiniego wzburzyło także spożywanie posoki wydostające się z klaczy wraz ze źrebięciem oraz wszy.
Bolesne wspomnienia o Mongołach żywe były jeszcze pod koniec XIX w. Nawiedziło całą zachodnią Europę wielkie nieszczęście. Z głębi puszcz azyatyckich wyroiło się bowiem mrowię nieznanego dotąd dzikiego ludu, który zalał w szalonym zapędzie wielkie i żyzne ziemie słowiańskie, Ruś i Polskę. Byli to Mongołowie później Tatarami zwani. (…) Nie mieszkali oni w domach, lecz pod namiotami zeszytemi ze skór bydlęcych. Pracy nie znali, nie trudnili się rolnictwem i żyli jedynie z łupiestwa i rabunków - piszą Nowiny Raciborskie z 1889 roku.
Strach przez Mongołami był ogromny. Wspomniany Iwon z Narbony pisał: gdy Tatarzy zwyciężają, nie zostawiają przy życiu ani dzieci, ani dorosłych, a ciężarnym kobietom rozcinają brzuchy i odcinają głowy płodów od tułowia. Skryba jak tylko potrafił, swoimi opisami starał się pobudzić wyobraźnię, choć jego wiedza była podobna do tej, którą prezentował autor najstarszej kroniki nowogrodzkiej. Kronikarz ruski pisał: Bóg jedynie wie, kim są i skąd wpadli do nas.
Kronikarze demonizowali ich wygląd zewnętrzny. Pisano, iż odstęp miedzy oczyma a kośćmi policzkowymi jest większy niż u innych ludzi. Kości te miały daleko odstawać od szczęk. Ich nosy były małe i płaskie, niewielkie były oczy z powiekami podciągniętymi do brwi. Pawie wszyscy mieli słabo rozwinięty zarost. Tylko niektórzy mogli się pochwalić większym zarostem na górnej wardze i brodzie, której nigdy nie golili.
W tej konwencji opisywał ich również Karol Gromann, zamiłowany w historii wikary z podraciborskiego Tworkowa. W Powszechnych doniesieniach… (Allgemeiner Anzeiger der oberschlesichen patriotischen Institut für Landwirthe, Kaufleute, Fabrikanten und Künstler) opublikował krótki szkic o najazdach Tatarów na Racibórz, w którym pisze wprost: ci szkaradni ludzie mieli spożywać nawet surowe mięso koni, kotów i psów. Nowiny Raciborskie z 1889 roku, korzystając zapewne z Geschichte der Stadt und Herrschaft Ratibor (1881) ks. Augustyna Weltzla, mocno akcentowały, że byli to: ludzie małego wzrostu, o śniadej cerze, którą szpeciły maleńkie ukoś-nie osadzone oczy i płaskie nosy.
Jan de Plano Carpini, w latach 1245-1247 posłaniec papieża Innocentego IV na dwór wielkiego chana relacjonował, że Mongołowie na co dzień zajmowali się koczowniczym trybem życia. Żyli w jałowym stepie z pasterstwa oraz hodowli: bydła, owiec, koni, wielbłądów i rogacizny. Szczególne znaczenie miały dla nich konie. Ze sfermentowanego mleka klaczy wyrabiali kumys. Carpini dziwił się im, że piją to cuchnące obrzydlistwo w olbrzymich ilościach. Kuchnia mongolska była wprost przekleństwem papieskich legatów, bo goszcząc często na poczęstunkach przekonali się, że, jak relacjonował Carpinii, jedzą psy, wilki, lisy i konie, a gdy zachodzi konieczność spożywają ludzkie ciała. Jedno z miast chińskich Mongołowie oblegali ponoć tak długo, aż obrońcom zabrakło pożywienia, a później spośród pokonanych brali co dziesiątą osobę i pożerali. Carpiniego wzburzyło także spożywanie posoki wydostające się z klaczy wraz ze źrebięciem oraz wszy.
Bolesne wspomnienia o Mongołach żywe były jeszcze pod koniec XIX w. Nawiedziło całą zachodnią Europę wielkie nieszczęście. Z głębi puszcz azyatyckich wyroiło się bowiem mrowię nieznanego dotąd dzikiego ludu, który zalał w szalonym zapędzie wielkie i żyzne ziemie słowiańskie, Ruś i Polskę. Byli to Mongołowie później Tatarami zwani. (…) Nie mieszkali oni w domach, lecz pod namiotami zeszytemi ze skór bydlęcych. Pracy nie znali, nie trudnili się rolnictwem i żyli jedynie z łupiestwa i rabunków - piszą Nowiny Raciborskie z 1889 roku.
Fortel radlińskich chłopów
Ci straszni Mongołowie, jak się okazuje, byli jednak do pokonania na polu bitwy. Wśród mieszkańców ziemi wodzisławskiej żywa jest legenda o pewnym wydarzeniu, które rozegrało się pod Grodziskiem. Mniejsze oddziały mongolskie, pozostałe w tyle za głównymi siłami, które podążyły pod Legnicę, gdzie 9 kwietnia starły się ze śląskimi hufcami, dokonywały w naszych okolicach grabieży. Ich celem stało się także Grodzisko, przed którym rozciągał się bagnisty teren. Tu niespodziewanie Mongołów zaatakowali chłopi radlińscy na swoich klaczach. Widząc, że na pewno nie wygrają w walce wręcz, radliniane postanowili zastosować fortel. Ustawili swoje klacze przed bagnem. Wiatr wiejący w stronę oddziałów mongolskich sprawił, że zapach klaczy dotarł do ich koników stepowych, które nagle poniosły swoich jeźdźców na bagno, gdzie większość z nich potonęła. Reszta Mongołów uciekła ponoć w zalesione doliny niedaleko dzisiejszej Mszany, gdzie się skryła. Grupa ta nigdy już nie wróciła na mongolskie stepy. Zasymilowała się z miejscową ludnością, a kilkaset lat później o właściwym pochodzeniu niektórych mieszkańców Mszany mówiły ich nazwiska „Tatarczyk” oraz mongoidalne rysy twarzy.
Franz Ignatz Henke, autor Kroniki czyli opisu topograficzno-historyczno-statystycznego miasta i wolnego mniejszego państwa stanowego Wodzisław na Górnym Śląsku wydanej w latach 1860 i 1864, przy okazji opisów dziejów Radlina pisze: Tutejsi chłopi chwalą się, że są potomkami szlacheckich rodów i starają się uzasadnić to pochodzenie podaniem bardzo podobnym do bajki, według którego ich przodkowie, kiedy gród wodzisławski (Grodzisko) był oblegany przez Mongołów przyszli z pomocą księciu będącemu w bardzo ciężkim położeniu i uwolnili go fortelem, za co im wszystkim jako nagroda przypadł stan szlachecki. Dalej Henke przytacza treść legendy, która jest zbieżna z przedstawioną wyżej legendą o Mszanie.
Podanie czy legenda, jakkolwiek w powszechnej opinii wszystko tłumaczące, nie są jednak źródłami historycznymi. Z badań archeologicznych wiadomo, że w I połowie XIII w. na Grodzisku nie było żadnej budowli obronnej. Piszą o tym Mirosław Furmanek oraz Sławomir Kulpa w wydanej niedawno monografii wodzisławskiego zamku. W pełni wiarygodnymi nie są również przekazy o najeździe z 1241 roku, powstałe kilkaset lat później, których autorzy nie byli świadkami tego wydarzenia, czerpali z tradycji lub zagionionych kronik, zazwyczaj bez krytycznej oceny ich treści. #nowastrona#
Ci straszni Mongołowie, jak się okazuje, byli jednak do pokonania na polu bitwy. Wśród mieszkańców ziemi wodzisławskiej żywa jest legenda o pewnym wydarzeniu, które rozegrało się pod Grodziskiem. Mniejsze oddziały mongolskie, pozostałe w tyle za głównymi siłami, które podążyły pod Legnicę, gdzie 9 kwietnia starły się ze śląskimi hufcami, dokonywały w naszych okolicach grabieży. Ich celem stało się także Grodzisko, przed którym rozciągał się bagnisty teren. Tu niespodziewanie Mongołów zaatakowali chłopi radlińscy na swoich klaczach. Widząc, że na pewno nie wygrają w walce wręcz, radliniane postanowili zastosować fortel. Ustawili swoje klacze przed bagnem. Wiatr wiejący w stronę oddziałów mongolskich sprawił, że zapach klaczy dotarł do ich koników stepowych, które nagle poniosły swoich jeźdźców na bagno, gdzie większość z nich potonęła. Reszta Mongołów uciekła ponoć w zalesione doliny niedaleko dzisiejszej Mszany, gdzie się skryła. Grupa ta nigdy już nie wróciła na mongolskie stepy. Zasymilowała się z miejscową ludnością, a kilkaset lat później o właściwym pochodzeniu niektórych mieszkańców Mszany mówiły ich nazwiska „Tatarczyk” oraz mongoidalne rysy twarzy.
Franz Ignatz Henke, autor Kroniki czyli opisu topograficzno-historyczno-statystycznego miasta i wolnego mniejszego państwa stanowego Wodzisław na Górnym Śląsku wydanej w latach 1860 i 1864, przy okazji opisów dziejów Radlina pisze: Tutejsi chłopi chwalą się, że są potomkami szlacheckich rodów i starają się uzasadnić to pochodzenie podaniem bardzo podobnym do bajki, według którego ich przodkowie, kiedy gród wodzisławski (Grodzisko) był oblegany przez Mongołów przyszli z pomocą księciu będącemu w bardzo ciężkim położeniu i uwolnili go fortelem, za co im wszystkim jako nagroda przypadł stan szlachecki. Dalej Henke przytacza treść legendy, która jest zbieżna z przedstawioną wyżej legendą o Mszanie.
Podanie czy legenda, jakkolwiek w powszechnej opinii wszystko tłumaczące, nie są jednak źródłami historycznymi. Z badań archeologicznych wiadomo, że w I połowie XIII w. na Grodzisku nie było żadnej budowli obronnej. Piszą o tym Mirosław Furmanek oraz Sławomir Kulpa w wydanej niedawno monografii wodzisławskiego zamku. W pełni wiarygodnymi nie są również przekazy o najeździe z 1241 roku, powstałe kilkaset lat później, których autorzy nie byli świadkami tego wydarzenia, czerpali z tradycji lub zagionionych kronik, zazwyczaj bez krytycznej oceny ich treści. #nowastrona#
Co pisze Długosz?
Przyjrzyjmy się wiarygodnej i fundamentalnej dla poznania ataku Mongołów relacji Jana Długosza z jego Historiae Polonicae, czyli pochodzących z połowy XV wieku Roczników czyli kronik sławnego Królestwa Polskiego (tekst po dokonaniu odpowiednich redakcji). Po spaleniu i spustoszeniu miasta Krakowa, chan tatarski podąża ze swoim wojskiem w kierunku Wrocławia. Prowadząc wojska przez miasto Racibórz, rzekę Odrę przeszedł w bród lub przepłynął. Jeden zaś oddział tatarski, który przekroczył Odrę i czynił zbyt nieoględne wypady w celu grabieży, książę opolski Mieczysław Kazimierzowic podjąwszy z nim walkę pokonał i kompletnie zniszczył. Ale kiedy z ogromnym pośpiechem nadciągnęło całe wojsko tatarskie, by pomścić klęskę swoich, książę opolski Mieczysław wzmocniwszy załogę na zamku zbiegł do swojego brata, księcia wrocławskiego Henryka, do Legnicy, gdzie ten gromadził swoje wojsko, zamierzając razem z Henrykiem walczyć z Tatarami, niż własnymi tylko siłami.
Bez wnikania w szczegółową analizę informacji źródłowych o najeździe z 1241 roku, można przyjąć za większością opracowań, że do pojawienia się Mongołów w okolicach Raciborza doszło w marcu 1241 roku. Niestety nie znamy lokalizacji miejsca bitwy. Najprawdopodobniej doszło do niej w pobliżu Odry, wzdłuż której Mongołowie ciągnęli pod Legnicę. Być może było to w okolicach Wodzisławia. Legenda o chłopach radlińskich byłaby wtedy echem tamtych wydarzeń.
Zwycięstwo, do którego doszło gdzieś w okolicach Raciborza i Wodzisławia nie miało dużego znaczenia militarnego. Książę Mieszko Otyły zaraz po nim wycofał się pod Legnicę. Zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie stawić czoła nadciągającym głównym siłom. Pokonanie wroga mogło jednak wpłynąć na morale śląskiego rycerstwa. Przekonało się ono, że Mongołowie nie są niezwyciężeni. Wysyłanie przez Tatarów małego oddziału zwiadowczego przed głównymi siłami było stałym elementem ich kampanii wojennej. Zwiady te czyniły duże spustoszenia. Z relacji wspomnianego Carpiniego wynika: Jeśli zamierzają udać się na wojnę , posyłają przodem przednią straż, która nie zabiera ze sobą nic poza jurtami, końmi i bronią. Ta straż nie plądruje, nie podpala domów, a także nie zabija zwierząt, a tylko rani i zabija ludzi. A jeśli nie może tego uczynić to przynajmniej zmusza ich do ucieczki. Chętniej oczywiście zabija niż zmusza do ucieczki. Za tą przednią strażą posuwają się główne siły, które zabierają wszystko na co się natkną. Również ludzi, jeśli ich napotkają, biorą w niewolę lub zabijają.
Przyjrzyjmy się wiarygodnej i fundamentalnej dla poznania ataku Mongołów relacji Jana Długosza z jego Historiae Polonicae, czyli pochodzących z połowy XV wieku Roczników czyli kronik sławnego Królestwa Polskiego (tekst po dokonaniu odpowiednich redakcji). Po spaleniu i spustoszeniu miasta Krakowa, chan tatarski podąża ze swoim wojskiem w kierunku Wrocławia. Prowadząc wojska przez miasto Racibórz, rzekę Odrę przeszedł w bród lub przepłynął. Jeden zaś oddział tatarski, który przekroczył Odrę i czynił zbyt nieoględne wypady w celu grabieży, książę opolski Mieczysław Kazimierzowic podjąwszy z nim walkę pokonał i kompletnie zniszczył. Ale kiedy z ogromnym pośpiechem nadciągnęło całe wojsko tatarskie, by pomścić klęskę swoich, książę opolski Mieczysław wzmocniwszy załogę na zamku zbiegł do swojego brata, księcia wrocławskiego Henryka, do Legnicy, gdzie ten gromadził swoje wojsko, zamierzając razem z Henrykiem walczyć z Tatarami, niż własnymi tylko siłami.
Bez wnikania w szczegółową analizę informacji źródłowych o najeździe z 1241 roku, można przyjąć za większością opracowań, że do pojawienia się Mongołów w okolicach Raciborza doszło w marcu 1241 roku. Niestety nie znamy lokalizacji miejsca bitwy. Najprawdopodobniej doszło do niej w pobliżu Odry, wzdłuż której Mongołowie ciągnęli pod Legnicę. Być może było to w okolicach Wodzisławia. Legenda o chłopach radlińskich byłaby wtedy echem tamtych wydarzeń.
Zwycięstwo, do którego doszło gdzieś w okolicach Raciborza i Wodzisławia nie miało dużego znaczenia militarnego. Książę Mieszko Otyły zaraz po nim wycofał się pod Legnicę. Zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie stawić czoła nadciągającym głównym siłom. Pokonanie wroga mogło jednak wpłynąć na morale śląskiego rycerstwa. Przekonało się ono, że Mongołowie nie są niezwyciężeni. Wysyłanie przez Tatarów małego oddziału zwiadowczego przed głównymi siłami było stałym elementem ich kampanii wojennej. Zwiady te czyniły duże spustoszenia. Z relacji wspomnianego Carpiniego wynika: Jeśli zamierzają udać się na wojnę , posyłają przodem przednią straż, która nie zabiera ze sobą nic poza jurtami, końmi i bronią. Ta straż nie plądruje, nie podpala domów, a także nie zabija zwierząt, a tylko rani i zabija ludzi. A jeśli nie może tego uczynić to przynajmniej zmusza ich do ucieczki. Chętniej oczywiście zabija niż zmusza do ucieczki. Za tą przednią strażą posuwają się główne siły, które zabierają wszystko na co się natkną. Również ludzi, jeśli ich napotkają, biorą w niewolę lub zabijają.
Potomkowie Tatarów
Wspomniany tworkowski wikary Gromann podaje, że w starciu zabitych i rannych zostało 471 Mongołów. Potomkowie tych, którzy przeżyli zamieszkali w okolicach zamku w Raciborzu. Ich obecność stwierdzono jeszcze w 1391 roku. Dowód na ich zamieszkiwanie także w innych rejonach księstwa opolsko-raciborskiego, w skład którego wchodziła ziemia wodzisławska, przytacza Norbert Mika, autor wydanego niedawno obszernego studium źródłówego pt. Racibórz w obliczu najazdów tatarskich i zagrożenia wałaskiego. Na ludność pochodzenia mongolskiego nakładano specjalny rodzaj dziesięciny zbożowej, zwanej tatarką lub poganką. Wzmiankuje ją dokument opata Piotra z klasztoru cysterskiego w Rudach, datowany na 1385 rok. W 1534 roku płacili ją mieszkańcy wioski Wilkowiczki koło Toszka.
Niewykluczone, że z Mongołami należy wiązać tak zwaną procesję pogańską. Według Henkego doszło do niej w dawnych wiekach w dzień Wniebowstąpienia. Mieszkańcy Radlina udali się w procesji pod mury Wodzisławia, zostali nas-tępnie wprowadzeni do kościoła parafialnego i uroczyście ochrzczeni. Pamiętamy legendę Henkego o chłopach radlińskich, którzy pokonali Mongołów. Być może to tych wojowników, których pojmano pod Grodziskiem, postanowiono uroczyście poddać sakramentowi chrztu. Na pamiątkę tego wydarzenia procesja pogańska odbywała się potem jeszcze przez wiele lat.
Warto też wspomnieć, że we wsi Gorzyce nad Odrą znajdują się dwa krzyże ustawione na miejscu pochówków - jak mówią mieszkańcy - tatarskich. Według miejscowego przekazu jeden z krzyży stoi na kopcu usypanym z kości poległych, zebranych na pobojowisku.
Wspomniany tworkowski wikary Gromann podaje, że w starciu zabitych i rannych zostało 471 Mongołów. Potomkowie tych, którzy przeżyli zamieszkali w okolicach zamku w Raciborzu. Ich obecność stwierdzono jeszcze w 1391 roku. Dowód na ich zamieszkiwanie także w innych rejonach księstwa opolsko-raciborskiego, w skład którego wchodziła ziemia wodzisławska, przytacza Norbert Mika, autor wydanego niedawno obszernego studium źródłówego pt. Racibórz w obliczu najazdów tatarskich i zagrożenia wałaskiego. Na ludność pochodzenia mongolskiego nakładano specjalny rodzaj dziesięciny zbożowej, zwanej tatarką lub poganką. Wzmiankuje ją dokument opata Piotra z klasztoru cysterskiego w Rudach, datowany na 1385 rok. W 1534 roku płacili ją mieszkańcy wioski Wilkowiczki koło Toszka.
Niewykluczone, że z Mongołami należy wiązać tak zwaną procesję pogańską. Według Henkego doszło do niej w dawnych wiekach w dzień Wniebowstąpienia. Mieszkańcy Radlina udali się w procesji pod mury Wodzisławia, zostali nas-tępnie wprowadzeni do kościoła parafialnego i uroczyście ochrzczeni. Pamiętamy legendę Henkego o chłopach radlińskich, którzy pokonali Mongołów. Być może to tych wojowników, których pojmano pod Grodziskiem, postanowiono uroczyście poddać sakramentowi chrztu. Na pamiątkę tego wydarzenia procesja pogańska odbywała się potem jeszcze przez wiele lat.
Warto też wspomnieć, że we wsi Gorzyce nad Odrą znajdują się dwa krzyże ustawione na miejscu pochówków - jak mówią mieszkańcy - tatarskich. Według miejscowego przekazu jeden z krzyży stoi na kopcu usypanym z kości poległych, zebranych na pobojowisku.
(waw)