Zapłacił za życie
„Aż boję się myśleć co by się stało gdybym w kieszeni nie znalazł pieniędzy. Mogło zdarzyć się najgorsze” - mówi pan Franciszek. Na szczęście skończyło się dobrze, ale tragedia było blisko. Wszystko rozegrało się w kilka minut 27 lipca ok. godz. 21.30.
Dwumiesięczny wnuczek pana Franciszka zaczął sinieć i stracił przytomność, najprawdopodobniej po zachłyśnięciu się mlekiem.
Do szpitala mamy niedaleko, więc kiedy przerażony syn zbiegł z wnukiem na rękach, nie zastanawiałem się ani chwili. Żona zabrała wnuka i natychmiast pojechaliśmy do szpitala. Zanim byśmy zadzwonili, zanim przyjechałaby karetka mogłoby być za późno. Dosłownie za chwilę byliśmy pod szpitalem. Szlaban był zamknięty, więc zacząłem trąbić, ale nikt nie otwierał. Wyskoczyłem z samochodu i krzyczałem by ktoś otworzył szlaban, bo z tyłu mam nieprzytomnego wnuka. Usłyszałem jedynie: 2 zł poproszę! Ręce mi się trzęsły, szukając pieniędzy prosiłem, że zapłacę jak będę wracał, lecz jedyne co znów usłyszałem to: 2 zł poproszę. Jeszcze chwilę i bym chyba ten szlaban przewrócił. Na szczęście znalazłem pieniądze i został otwarty. Co by się jednak stało - gdybym wcale nie miał pieniędzy? Przecież nawet przez myśl mi nie przeszło, by zabierać cokolwiek z domu prócz wnuka i kluczyków do samochodu. Jestem zbulwersowany postawą tej osoby. Nie mam pojęcia, może wykonywała właściwie swoje obowiązki, ale przecież liczy się też serce. Prosiłem by otworzyć ten szlaban, dwumiesięczny wnuk ma problemy z sercem. Byliśmy przerażeni i bezradni, bo staliśmy pod szpitalem, a dziecko mogło umrzeć. Mówię to tylko dlatego, by po raz drugi nie miało to miejsca, bo finał może być tragiczniejszy w skutkach. Kto by odpowiadał, gdyby wnuk umarł tam pod bramą? - opowiada zdenerwowany pan Franciszek.
Dwumiesięczny Paweł został na obserwacji w szpitalu. Stwierdzono, że najprawdopodobniej to skutek zachłyśnięcia mlekiem.
O komentarz poprosiliśmy dyrektora szpitala, Romana Kubka. Szlaban jest po to, by ograniczyć wjazd odwiedzających, bo samochody mogłyby tarasować drogę karetce. Inaczej jest w przypadku takich spraw, to oczywiste i logiczne, że reakcja portierki miała być natychmiastowa. O tym mówi się na szkoleniach. Jeśli wszystko się potwierdzi, wyciągnę daleko idące konsekwencje. Pracownik odpowiedzialny za ten czyn najprawdopodobniej straci pracę. Według mnie to zła interpretacja swoich obowiązków, czyn naganny, wręcz patologia - powiedział nam dyrektor R. Kubek.
(amk)
Do szpitala mamy niedaleko, więc kiedy przerażony syn zbiegł z wnukiem na rękach, nie zastanawiałem się ani chwili. Żona zabrała wnuka i natychmiast pojechaliśmy do szpitala. Zanim byśmy zadzwonili, zanim przyjechałaby karetka mogłoby być za późno. Dosłownie za chwilę byliśmy pod szpitalem. Szlaban był zamknięty, więc zacząłem trąbić, ale nikt nie otwierał. Wyskoczyłem z samochodu i krzyczałem by ktoś otworzył szlaban, bo z tyłu mam nieprzytomnego wnuka. Usłyszałem jedynie: 2 zł poproszę! Ręce mi się trzęsły, szukając pieniędzy prosiłem, że zapłacę jak będę wracał, lecz jedyne co znów usłyszałem to: 2 zł poproszę. Jeszcze chwilę i bym chyba ten szlaban przewrócił. Na szczęście znalazłem pieniądze i został otwarty. Co by się jednak stało - gdybym wcale nie miał pieniędzy? Przecież nawet przez myśl mi nie przeszło, by zabierać cokolwiek z domu prócz wnuka i kluczyków do samochodu. Jestem zbulwersowany postawą tej osoby. Nie mam pojęcia, może wykonywała właściwie swoje obowiązki, ale przecież liczy się też serce. Prosiłem by otworzyć ten szlaban, dwumiesięczny wnuk ma problemy z sercem. Byliśmy przerażeni i bezradni, bo staliśmy pod szpitalem, a dziecko mogło umrzeć. Mówię to tylko dlatego, by po raz drugi nie miało to miejsca, bo finał może być tragiczniejszy w skutkach. Kto by odpowiadał, gdyby wnuk umarł tam pod bramą? - opowiada zdenerwowany pan Franciszek.
Dwumiesięczny Paweł został na obserwacji w szpitalu. Stwierdzono, że najprawdopodobniej to skutek zachłyśnięcia mlekiem.
O komentarz poprosiliśmy dyrektora szpitala, Romana Kubka. Szlaban jest po to, by ograniczyć wjazd odwiedzających, bo samochody mogłyby tarasować drogę karetce. Inaczej jest w przypadku takich spraw, to oczywiste i logiczne, że reakcja portierki miała być natychmiastowa. O tym mówi się na szkoleniach. Jeśli wszystko się potwierdzi, wyciągnę daleko idące konsekwencje. Pracownik odpowiedzialny za ten czyn najprawdopodobniej straci pracę. Według mnie to zła interpretacja swoich obowiązków, czyn naganny, wręcz patologia - powiedział nam dyrektor R. Kubek.
(amk)