Dla boćka ta kiełbasa
Rodzina Glenców z Bluszczowa zaopiekowała się małym boćkiem, który wypadł z gniazda. Łowią dla niego ryby i kupują karmę dla psów. Długonogi ptak niepewnym krokiem przechadza się po okolicy i uważnie obserwuje rodzinne gniazdo. „Poleci do Afryki, czy nie poleci” - zastanawiają się jego opiekunowie.
W Bluszczowie niejeden gospodarz marzył o tym, aby bociany zadomowiły się w pobliżu jego domu. Wielu przygotowywało im specjalne miejsca na gniazda, zachęcając do pozostania. Jednak kapryśne ptaki kręciły nosami. Miały swoje wybrane terytoria i nic sobie nie robiły z ludzkich starań. Mieszkały tam, gdzie im się podobało. Do ulubionych przez bocianów miejsc w Bluszczowie od wielu lat należą okolice miejscowego młyna. To ustronne miejsce na skraju wsi, w oddaleniu od ruchliwych ulic i zakładów pracy. Wokół rozciągają się pola. „Bociany są tutaj od około czterdziestu lat, a może nawet i więcej” - oblicza Damian Klimanek, bluszczowianin zasiadający w Radzie Gminy Gorzyce.
Kiedyś jednak gniazdo znajdowało się tuż przy zabudowaniach młynarza. Do czasu aż zniszczyła je burza. Wtedy to Franciszek Glenc, gospodarz z Bluszczowa, z pomocą innych mieszkańców, przygotował im miejsce na pobliskim drzewie. O dziwo, bociany bez ceregieli zaakceptowały wysoką olchę. Od kilkunastu lat przylatują tutaj, żeby wychować młode. Zawsze na wiosnę wypatrujemy, czy już lecą. Czekamy na nie co roku i cieszymy się z ich powrotu - mówi Aniela, żona pana Franciszka.
Kajtek, fruń!
Gospodarze opowiadają o zachowaniach ptaków. Obserwują je codziennie. Nie akceptują innych bocianów. Zawzięcie walczą o swoje terytorium - mówi pan Franciszek. Dodaje, że w ubiegłym roku wychowały aż pięcioro młodych. Z pewnością był to bociani rekord. Wszystkie boćki opuściły jednak wtedy rodzinne pielesze i na zimę udały się w stronę ciepłych krajów. W tym roku jednak jest inaczej. Na wysokim drzewie wykluły się cztery osobniki, niestety, jeden z nich nie sprostał twardym warunkom życia w przyrodzie. Kilka dni temu, podczas próby latania, zamachał bezradnie skrzydłami i wypadł z gniazda. Wezwaliśmy na pomoc straż pożarną, która natychmiast pośpieszyła z pomocą. Dziękujemy za to strażakom zarówno z Wodzisławia, a za wcześniejszą pomoc także pożarnikom z naszej gminy - mówi Damian Klimanek. Niestety, interwencja ratowników nie nauczyła boćka fruwać. Zaraz po ich wyjeździe znów wypadł z gniazda. I tak już został na podwórku u gospodarzy i swoich opiekunów. Spaceruje tutaj razem z kurami i gołębiami. Czasem wypuszcza się w stronę pobliskiego potoku.
Ma tutaj idealne warunki. Ludzie troszczą się o niego, podsuwając mu pod długi, czerwony dziób smakołyki. Nie je byle czego - śmieje się pan Franciszek. Kupujemy mu karmę dla psów i kiełbasę. Czasem dajemy też po kawałku mięsa - mówi gospodarz z Bluszczowa. Jego syn, Zbigniew, często łowi dla młodego bociana małe, srebrne ryby w pobliskim potoku. Często też umieszcza go na dachu stodoły i zachęca do lotu. Kajtek, fruń - wołają wnuczki pana Franciszka. Ptak macha jednak bezradnie skrzydłami i zsuwa się z dachówek. Niewiele już mu czasu zostało na nauczenie się latania - martwią się Glencowie. W sierpniu wszystkie boćki odlecą, a co z nim będzie? - pytają.
Na rękach go noszą
Póki co, okazały ptak ma u nich, jak u Pana Boga za piecem. Żyje sobie z dala od ruchliwych ulic, spaceruje polnymi drogami. Pan Zbyszek nieraz na rękach przynosi go na podwórko, żeby mu się nie stała krzywda. Wszyscy domownicy dobrotliwie odnoszą się do boćka. Wśród licznych, gospodarskich obowiązków, znajdują czas, żeby otoczyć go troskliwą opieką. Pilnują, żeby nie zaatakowały go psy, żeby się nie zawieruszył w polu. Na początku był bardzo przestraszony, ale teraz rozpoznaje nas i jest o wiele spokojniejszy - mówi Zbigniew Glenc. Długonogi ptak często spogląda w stronę rodzinnego gniazda, gdzie jego rodzeństwo z zapałem przygotowuje się do lotu w stronę Afryki. Poleci z nimi, czy nie poleci - zastanawiają się Glencowie. A jeśli nie poleci? Coś wymyślimy, żeby nie było mu źle. Zostanie u nas na zimę i tyle - dodają.
Iza Salamon
Kiedyś jednak gniazdo znajdowało się tuż przy zabudowaniach młynarza. Do czasu aż zniszczyła je burza. Wtedy to Franciszek Glenc, gospodarz z Bluszczowa, z pomocą innych mieszkańców, przygotował im miejsce na pobliskim drzewie. O dziwo, bociany bez ceregieli zaakceptowały wysoką olchę. Od kilkunastu lat przylatują tutaj, żeby wychować młode. Zawsze na wiosnę wypatrujemy, czy już lecą. Czekamy na nie co roku i cieszymy się z ich powrotu - mówi Aniela, żona pana Franciszka.
Kajtek, fruń!
Gospodarze opowiadają o zachowaniach ptaków. Obserwują je codziennie. Nie akceptują innych bocianów. Zawzięcie walczą o swoje terytorium - mówi pan Franciszek. Dodaje, że w ubiegłym roku wychowały aż pięcioro młodych. Z pewnością był to bociani rekord. Wszystkie boćki opuściły jednak wtedy rodzinne pielesze i na zimę udały się w stronę ciepłych krajów. W tym roku jednak jest inaczej. Na wysokim drzewie wykluły się cztery osobniki, niestety, jeden z nich nie sprostał twardym warunkom życia w przyrodzie. Kilka dni temu, podczas próby latania, zamachał bezradnie skrzydłami i wypadł z gniazda. Wezwaliśmy na pomoc straż pożarną, która natychmiast pośpieszyła z pomocą. Dziękujemy za to strażakom zarówno z Wodzisławia, a za wcześniejszą pomoc także pożarnikom z naszej gminy - mówi Damian Klimanek. Niestety, interwencja ratowników nie nauczyła boćka fruwać. Zaraz po ich wyjeździe znów wypadł z gniazda. I tak już został na podwórku u gospodarzy i swoich opiekunów. Spaceruje tutaj razem z kurami i gołębiami. Czasem wypuszcza się w stronę pobliskiego potoku.
Ma tutaj idealne warunki. Ludzie troszczą się o niego, podsuwając mu pod długi, czerwony dziób smakołyki. Nie je byle czego - śmieje się pan Franciszek. Kupujemy mu karmę dla psów i kiełbasę. Czasem dajemy też po kawałku mięsa - mówi gospodarz z Bluszczowa. Jego syn, Zbigniew, często łowi dla młodego bociana małe, srebrne ryby w pobliskim potoku. Często też umieszcza go na dachu stodoły i zachęca do lotu. Kajtek, fruń - wołają wnuczki pana Franciszka. Ptak macha jednak bezradnie skrzydłami i zsuwa się z dachówek. Niewiele już mu czasu zostało na nauczenie się latania - martwią się Glencowie. W sierpniu wszystkie boćki odlecą, a co z nim będzie? - pytają.
Na rękach go noszą
Póki co, okazały ptak ma u nich, jak u Pana Boga za piecem. Żyje sobie z dala od ruchliwych ulic, spaceruje polnymi drogami. Pan Zbyszek nieraz na rękach przynosi go na podwórko, żeby mu się nie stała krzywda. Wszyscy domownicy dobrotliwie odnoszą się do boćka. Wśród licznych, gospodarskich obowiązków, znajdują czas, żeby otoczyć go troskliwą opieką. Pilnują, żeby nie zaatakowały go psy, żeby się nie zawieruszył w polu. Na początku był bardzo przestraszony, ale teraz rozpoznaje nas i jest o wiele spokojniejszy - mówi Zbigniew Glenc. Długonogi ptak często spogląda w stronę rodzinnego gniazda, gdzie jego rodzeństwo z zapałem przygotowuje się do lotu w stronę Afryki. Poleci z nimi, czy nie poleci - zastanawiają się Glencowie. A jeśli nie poleci? Coś wymyślimy, żeby nie było mu źle. Zostanie u nas na zimę i tyle - dodają.
Iza Salamon