Czeska prochazka
Nocny „ryhlik” czyli pociąg pośpieszny z Pragi do Bohumina jedzie znacznie dłużej niż ….zwykły, osobowy, z Bohumina do Pragi. Na dodatek trzeba bardzo uważać, do jakiego wagonu się wsiada, bo rano można się obudzić w Bratysławie albo w Brnie - w środku nocy część składu przepinana jest do pociągu jadącego w przeciwną stronę. Co jeszcze? Na to samo piwo, za które w Bohuminie płaci się 16 koron, w Pradze trzeba wydać nawet 60 koron.
Nocny „ryhlik” czyli pociąg pośpieszny z Pragi do Bohumina jedzie znacznie dłużej niż ….zwykły, osobowy, z Bohumina do Pragi. Na dodatek trzeba bardzo uważać, do jakiego wagonu się wsiada, bo rano można się obudzić w Bratysławie albo w Brnie - w środku nocy część składu przepinana jest do pociągu jadącego w przeciwną stronę. Co jeszcze? Na to samo piwo, za które w Bohuminie płaci się 16 koron, w Pradze trzeba wydać nawet 60 koron. W każdej praskiej restauracji jest podawana tradycyjna czeska zupa czosnkowa, robiona według innego przepisu, każda smakuje inaczej, inaczej kosztuje. No i co nie umknie niczyjej uwadze: wszechobecne są narodowe symbole Czechów: dobry wojak Szwejk, sympatyczny Krecik z bajki dla dzieci, no i knedliczki. To kilka spostrzeżeń z jednodniowej wyprawy do Pragi, w której uczestniczyła reporterka Nowin Wodzisławskich.
Cesnekova polevka
Nie chcemy zrywać się skoro świt. Wybieramy więc pociąg o „ludzkiej” porze, czyli o godzinie 8.00. Zbieramy się około godziny 7.00 w Turzy Śląskiej, skąd mąż jednej z podróżniczek zawozi nas samochodem na dworzec w czes-kim Bohuminie. Budynek kolei jest okazały i, jak się okazuje, znacznie ładniejszy, nic w samej Pradze. Przed podróżą wypijamy kawę z dworcowego automatu i już po chwili siedzimy w przedziale składu wyruszającego do stolicy Czech. Z porannego niedospania wyrywa nas megafon. Donośny, dziarski głos zwraca się do podróżnych „Witejte dame a pani!”. Po czym następuje półgodzinny opis trasy podróży, oczywiście po czesku. Wyciągamy swoje kanapki i napoje, słuchamy w milczeniu rozumiejąc co dziesiąte słowo. A wiecie jak jest po czesku Terminator? - pyta ktoś po chwili i od razu humory wszystkim się poprawiają. Nie ma jak to pożartować z zabawnego dla Polaków języka czeskiego.
Po którejś godzinie podróży postanawiamy odwiedzić wagon restauracyjny. Zasiadamy przy stolikach, studiujemy karty. Można tu zamówić kawę po wiedeńsku, turecku, irlandzku, opiekane „brambory”, no i różne „polewki”, czyli zupy. Wybieramy czosnkową - najbardziej ulubioną przez Czechów. Pani w kolejowym bufecie kręci jednak głową: Nie ma czosnku. Ale za to może brokułowa? - proponuje prędko. Przystajemy i już po chwili mamy dymiące miseczki przed sobą, do tego kminkowy chleb. Smaczne. Ale trzeba troszkę doprawić. Plastikowe naczynie jest jednak mocno zużyte, z pękniętego słoika cały pieprz wysypuje się na nie pierwszej czystości stół. Pani z bufetu podbiega i zgarnia go reką….z powrotem do naczyńka. A wite jaki drohi pieprz? - pyta z przymrużeniem oka i wszyscy się śmiejemy.
Nie chcemy zrywać się skoro świt. Wybieramy więc pociąg o „ludzkiej” porze, czyli o godzinie 8.00. Zbieramy się około godziny 7.00 w Turzy Śląskiej, skąd mąż jednej z podróżniczek zawozi nas samochodem na dworzec w czes-kim Bohuminie. Budynek kolei jest okazały i, jak się okazuje, znacznie ładniejszy, nic w samej Pradze. Przed podróżą wypijamy kawę z dworcowego automatu i już po chwili siedzimy w przedziale składu wyruszającego do stolicy Czech. Z porannego niedospania wyrywa nas megafon. Donośny, dziarski głos zwraca się do podróżnych „Witejte dame a pani!”. Po czym następuje półgodzinny opis trasy podróży, oczywiście po czesku. Wyciągamy swoje kanapki i napoje, słuchamy w milczeniu rozumiejąc co dziesiąte słowo. A wiecie jak jest po czesku Terminator? - pyta ktoś po chwili i od razu humory wszystkim się poprawiają. Nie ma jak to pożartować z zabawnego dla Polaków języka czeskiego.
Po którejś godzinie podróży postanawiamy odwiedzić wagon restauracyjny. Zasiadamy przy stolikach, studiujemy karty. Można tu zamówić kawę po wiedeńsku, turecku, irlandzku, opiekane „brambory”, no i różne „polewki”, czyli zupy. Wybieramy czosnkową - najbardziej ulubioną przez Czechów. Pani w kolejowym bufecie kręci jednak głową: Nie ma czosnku. Ale za to może brokułowa? - proponuje prędko. Przystajemy i już po chwili mamy dymiące miseczki przed sobą, do tego kminkowy chleb. Smaczne. Ale trzeba troszkę doprawić. Plastikowe naczynie jest jednak mocno zużyte, z pękniętego słoika cały pieprz wysypuje się na nie pierwszej czystości stół. Pani z bufetu podbiega i zgarnia go reką….z powrotem do naczyńka. A wite jaki drohi pieprz? - pyta z przymrużeniem oka i wszyscy się śmiejemy.
Gdzie te knedliczki?
Na dworcu głównym w Pradze jesteśmy około godziny 13.00. Akurat pora na obiad, więc od razu postanawiamy poszukać odpowiedniego lokalu gastronomicznego. Kierujemy się w stronę starego miasta, po drodze mijamy plac św. Wacława. Wszędzie sporo turystów, ale tłumów nie ma. Przed pomnikiem świętego stoi współczesna, metalowa rzeźba. Kobiece nogi w szpilkach, z których opadają….metalowe stringi. No to święty ma tutaj niezły widok - śmiejemy się z niefortunnego zestawienia. Wchodzimy do pierwszej z restauracji, której nazwa brzmi zachęcająco: „Czeska kuchnia”. Ale już po chwili wychodzimy. Ceny bardzo wysokie (od 200 koron), a w karcie ani śladu knedliczków czy zupy czosnkowej. Są za to pieczenie z truflami na bananowych liściach, zupy z żółwia i inne podobne specjały. Następny lokal również jest drogi, ale przynajmniej w karcie jest parę czeskich dań, no i przygrywa czeska orkiestra. Za miseczkę zupy płacimy 50 koron, ale… wciąż jesteśmy głodni. Wreszcie kilka domów dalej, przy głównej ulicy prowadzącej z placu Wacława do rynku, natykamy się na obiekt naszych marzeń. Porządna czeska kuchnia. Są knedliczki, pierogi, nadziewane kluski i majonezowe sałatki. To się nazywa praski obiad! Porządne danie, do tego z czeskim piwem, kosztuje około 120 koron.
Na dworcu głównym w Pradze jesteśmy około godziny 13.00. Akurat pora na obiad, więc od razu postanawiamy poszukać odpowiedniego lokalu gastronomicznego. Kierujemy się w stronę starego miasta, po drodze mijamy plac św. Wacława. Wszędzie sporo turystów, ale tłumów nie ma. Przed pomnikiem świętego stoi współczesna, metalowa rzeźba. Kobiece nogi w szpilkach, z których opadają….metalowe stringi. No to święty ma tutaj niezły widok - śmiejemy się z niefortunnego zestawienia. Wchodzimy do pierwszej z restauracji, której nazwa brzmi zachęcająco: „Czeska kuchnia”. Ale już po chwili wychodzimy. Ceny bardzo wysokie (od 200 koron), a w karcie ani śladu knedliczków czy zupy czosnkowej. Są za to pieczenie z truflami na bananowych liściach, zupy z żółwia i inne podobne specjały. Następny lokal również jest drogi, ale przynajmniej w karcie jest parę czeskich dań, no i przygrywa czeska orkiestra. Za miseczkę zupy płacimy 50 koron, ale… wciąż jesteśmy głodni. Wreszcie kilka domów dalej, przy głównej ulicy prowadzącej z placu Wacława do rynku, natykamy się na obiekt naszych marzeń. Porządna czeska kuchnia. Są knedliczki, pierogi, nadziewane kluski i majonezowe sałatki. To się nazywa praski obiad! Porządne danie, do tego z czeskim piwem, kosztuje około 120 koron.
Złote miasto
Jest godzina 15.00. W stolicy dopiero rozkręca się życie. Ruszamy na spacer po mieście. Z każdym krokiem Praga staje się piękniejsza. Zachwycamy się kolorowymi kamieniczkami, mijamy na wąskich uliczkach samochody pamiętające Franza Josefa (który też lubił spacerować po Pradze), no i mnóstwo sklepów z pamiątkami. Cynamonowe mydełka, mołdawskie wina, ręcznik z Krecikiem, kufelek ze Szwejkiem - turyści głowią się, jaką pamiątkę przywieźć sobie do domu. O godzinie 16.00 na rynku gromadzi się tłum przed zegarem - sześćsetletnim Orlojem. O pełnej godzinie rusza mechanizm czasomierza. Śmierć dwoni dzwoneczkiem, skąpiec potrząsa trzosem, a w okienkach pojawiają się figury dwunastu apostołów. Trwa to wszystko jedną minutę. Chwilę poźniej ruszamy wąskimi uliczkami w strone Hradczan i Złotej Uliczki. Po drodze wypijamy popołudniową kawę (30 koron), a do tego pyszny jabłkowy strudel z rodzynkami i cynamonem, na ciepło. Na moście Karola ustawiamy się w kolejce, żeby dotknąć św. Jana Nepomucena, pomnik stojący w miejscu jego śmierci, a za chwilkę już jesteśmy na schodach prowadzących na Hradczany. Ze wzgórza rozpościera się piękny widok na zalaną słońcem Pragę, oglądamy miasto przez lunetę (10 koron). Wreszcie docieramy do Pałacu Prezydenckiego i już jesteśmy na Złotej Uliczce z kolorowymi domkami wielkości domków dla lalek. Tutaj spotykamy …przyjaciół z Polski. Jaki ten świat mały!
Jest godzina 15.00. W stolicy dopiero rozkręca się życie. Ruszamy na spacer po mieście. Z każdym krokiem Praga staje się piękniejsza. Zachwycamy się kolorowymi kamieniczkami, mijamy na wąskich uliczkach samochody pamiętające Franza Josefa (który też lubił spacerować po Pradze), no i mnóstwo sklepów z pamiątkami. Cynamonowe mydełka, mołdawskie wina, ręcznik z Krecikiem, kufelek ze Szwejkiem - turyści głowią się, jaką pamiątkę przywieźć sobie do domu. O godzinie 16.00 na rynku gromadzi się tłum przed zegarem - sześćsetletnim Orlojem. O pełnej godzinie rusza mechanizm czasomierza. Śmierć dwoni dzwoneczkiem, skąpiec potrząsa trzosem, a w okienkach pojawiają się figury dwunastu apostołów. Trwa to wszystko jedną minutę. Chwilę poźniej ruszamy wąskimi uliczkami w strone Hradczan i Złotej Uliczki. Po drodze wypijamy popołudniową kawę (30 koron), a do tego pyszny jabłkowy strudel z rodzynkami i cynamonem, na ciepło. Na moście Karola ustawiamy się w kolejce, żeby dotknąć św. Jana Nepomucena, pomnik stojący w miejscu jego śmierci, a za chwilkę już jesteśmy na schodach prowadzących na Hradczany. Ze wzgórza rozpościera się piękny widok na zalaną słońcem Pragę, oglądamy miasto przez lunetę (10 koron). Wreszcie docieramy do Pałacu Prezydenckiego i już jesteśmy na Złotej Uliczce z kolorowymi domkami wielkości domków dla lalek. Tutaj spotykamy …przyjaciół z Polski. Jaki ten świat mały!
Muzeum seksu
Nad miastem powoli zapada zmierzch. Ruszamy w drogę powrotną. Mimo późnej pory wszystkie sklepy i kawiarnie w centrum stolicy Czech są czynne, wszędzie można napić się dobrej kawy i coś zjeść. Do kolacji przygrywają muzycy. Ulicami przelewają się tłumy, mimo że stary Orloj pokazuje już 23.00. Tuż obok miłej włoskiej kawiarenki i sklepu z pamiątkami….szeroko otwiera swoje podwoje Muzeum Seksu. Ruszamy w stronę praskiego dworca, trzydzieści minut po północy mamy pociąg powrotny. O godzinie siódmej rano jesteśmy już na dworcu w Bohuminie. Wyprawa się udała.
Nad miastem powoli zapada zmierzch. Ruszamy w drogę powrotną. Mimo późnej pory wszystkie sklepy i kawiarnie w centrum stolicy Czech są czynne, wszędzie można napić się dobrej kawy i coś zjeść. Do kolacji przygrywają muzycy. Ulicami przelewają się tłumy, mimo że stary Orloj pokazuje już 23.00. Tuż obok miłej włoskiej kawiarenki i sklepu z pamiątkami….szeroko otwiera swoje podwoje Muzeum Seksu. Ruszamy w stronę praskiego dworca, trzydzieści minut po północy mamy pociąg powrotny. O godzinie siódmej rano jesteśmy już na dworcu w Bohuminie. Wyprawa się udała.
Iza Salamon