Dobra Przyszłość
Piotr Sowisz przez dwadzieścia lat związany był z Odrą Wodzisław. Trenował tutaj od małego chłopca, potem z pierwszą drużyną wywalczył historyczny awans do pierwszej ligi. Teraz za każdym razem, kiedy przejeżdża koło wodzisławskiego stadionu, serce bije mu mocniej. Wie, że obecnie nie ma już tutaj dla niego miejsca.
Gdzie się podział Piotr Sowisz z Odry Wodzisław? - pytają kibice. Wielu ma w pamięci jego wyjazd do japońskiego klubu, potem na krótko powrót do Odry i nieudaną tułaczkę po kilku polskich klubach w poszukiwaniu swojego miejsca: Tłoki Gorzyce, Lukullus Świt Nowy Dwór Mazowiecki. Piłkarz zagrał jeszcze w pamiętnym meczu, który stał się przyczyną nagłośnionej przez media afery barażowej Świtu i po tym incydencie na jakiś czas zupełnie odsunął się od sportu. Zniknął ze składów pierwszo i drugoligowych drużyn. Miałem wszystkiego dość. Po tych wszystkich perypetiach odechciało mi się piłki. Nie mogłem nawet patrzeć na nic, co było związane z futbolem, nie oglądałem żadnych meczów - wspomina dzisiaj 33-letni obrońca. Minęły jednak dwa miesiące i odezwała się w nim stara pasja. Wówczas pomocną dłoń wyciągnął do niego Jan Adamczyk, ówczesny trener Przyszłości Rogów.
Od ponad roku Piotr Sowisz gra w czwartoligowym, wiejskim klubie i nie narzeka. A wręcz sobie chwalę, bo atmosfera w Rogowie jest bardzo dobra. Nie ma zazdrości, podchodów, jest normalna, sportowa rywalizacja. Cieszę się też, bo prezentujemy dobrą formę i przynosimy kibicom wiele radości - dodaje piłkarz, który w rogowskiej ekipie jest kapitanem.
Korki z Cieszyna
Piotr Sowisz pochodzi z wodzisławskich Wilchw. Tutaj założył swoją rodzinę i mieszka do dziś. W piłkę gra, odkąd pamięta. Moje dzieciństwo to były czasy, kiedy nie było gier komputerowych, nie siedzieliśmy w domu, ale każdą wolną chwilę spędzaliśmy na boisku. Tam było nasze życie. Przychodzili grać wszyscy, starsi i młodsi, kogo tylko rodzice puścili - wspomina piłkarz.
Pamięta, jak jego rodzice kupili mu w Cieszynie pierwsze korkotrampki. Pamięta też dzień, kiedy do szkoły przyszli trenerzy z Odry Wodzisław, którzy szukali utalentowanych chłopców. Chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 8 i byłem w czwartej klasie. Zalazłem się w grupie wybranych dzieci i wkrótce zacząłem regularnie trenować, najpierw na szkolnym boisku w SP 8 i 9, a potem już na stadionie Odry - wspomina Piotr Sowisz. Skończył Technikum Górnicze w Wodzisławiu. Z boiska w pamięci pozostały mu chwile, kiedy podczas meczów ligowych podawał piłki. Dla młodziutkich piłkarzy to było prawdziwe wyróżnienie. W pierwszym zespole grali wtedy Franciszek Krótki, Marek Cudnowski, Mirek Karwot, Józef Kwiek, Janusz Należyty i Józef Szczepaniak - wymienia wodzisławianin.
W drugiej lidze zadebiutował w 1989 roku, w meczu Odry Wodzisław z Szombierkami Bytom. W następnych latach wraz z pierwszym zespołem wywalczyli awans do ekstraklasy, w pierwszej lidze zdebiutował w meczu inauguracyjnym z Polonią Warszawa. Strzelił wtedy od razu bramkę. W sumie ma na swoim koncie 109 meczów ligowych i osiem bramek.
Japońska przygoda
Przed świętami Bożego Narodzenia 2000 roku zadzwonił do niego Jan Losza, niegdyś działacz Górnika Zabrze, obecnie mieszkający na stałe w Niemczech. Zaproponował mu wyjazd do japońskiego klubu Kyoto Purple Sanga. Mówił, że w tym klubie pracuje jego kolega, Niemiec polskiego pochodzenia. Drużyna spadła do drugiej ligi i poszukiwała akurat skutecznych piłkarzy, którzy powalczą o awans - opowiada wodzisławski piłkarz. Po wielu latach gry w tym samym klubie, marzyła mu się odmiana. Ze śmiechem przyznaje jednak, że nie traktował tej propozycji poważnie. Japonia? Przecież to jest koniec świata. Pojechaliśmy wraz z żoną na narty na Słowację. I kiedy wychodziliśmy akurat z hotelu, zadzwonił telefon. Okazało się, że wszystko jest już gotowe do wyjazdu - wspomina Piotr Sowisz.
Podczas Świąt Bożego Narodzenia Sowiszowie żartowali między sobą, ile „umieją mówić” po japońsku. Na początku lutego 2001 roku pan Piotr poleciał do Japonii. Wstępnie było powiedziane, że lecę tylko na dwutygodniowe testy. Kluby się miały dopiero między sobą dogadać. Ale już po sprawdzianie Japończycy byli gotowi mnie kupić, tak więc wkrótce umowa została sfinalizowana, przystałem na warunki i zostałem w Japonii na rok - opowiada piłkarz.
Pierwsze tygodnie były dla niego bardzo ciężkie. Inny klimat, inna strefa czasowa (osiem godzin różnicy), no i daleko od domu i rodziny. Kiedy szliśmy o godzinie 15-16 na trening, mnie chciało się spać. Z kolei o pierwszej w nocy zrywałem się już wyspany - wspomina. Musiał czym prędzej też opanować podstawowe zwroty w języku japońskim, żeby ułatwić sobie porozumiewanie się na co dzień w klubie. Wiele słów pamiętam do dzisiaj, raczej bym się nie zgubił w Japonii - zapewnia.
Białe włosy Karoliny
Pani Gabriela, żona piłkarza, nie mogła się pogodzić z tym, że mąż jest tak daleko. Pracowałam wtedy, zaczęłam też studia, a tu moja lepsza połowa oznajmiła mi, że zostaje na dłuższy czas w Japonii - opowiada pani Gabrysia. Dodaje, że zawsze byli z mężem bardzo zżyci i nie wyobrażali sobie takiej rozłąki. Postanowiła więc też polecieć do Japonii. Zaliczyła na uczelni semestr, wzięła bezpłatny urlop i w maju wraz z córeczką Karoliną wsiadły do samolotu.
Jasnowłosa dziewczynka wzbudzała ogromną sensację w Kraju Kwitnącej Wiśni. Mieszkańcy azjatyckiej części świata zdumieni dotykali jej włosów. Mieszkaliśmy w dzielnicy, gdzie nie było Europejczyków, przeważali Azjaci. Czułem się troszkę jak małpa w zoo, bo wszyscy na mnie patrzyli - mówi pan Piotr. 11 września (dokładnie w dzień ataku terrorystycznego na World Trade Center) pani Gabrysia wróciła do Polski. Była w ciąży. Dzisiaj żartujemy, że czteroletnia Marta jest żywą pamiątką z Japonii - mówi żona piłkarza. Porządna robota, Made in Japan - dodaje ze śmiechem.
W Japonii Piotr Sowisz rozegrał w sumie 24 mecze i strzelił dwie bramki. Wywalczył z japońska drużyną awans, ale było to okupione ogromnym wysiłkiem, na dodatek w klubie Kyoto zaczęły się nieporozumienia. Przyplątała się też kontuzja stawu skokowego. To skłoniło pana Piotra do powrotu. W grudniu, czyli jeszcze przed końcem umowy, piłkarz wrócił do Polski. Miał problemy ze znalezieniem klubu, ponieważ Japończycy, zgodnie ze swoimi przepisami, nie wydali mu karty. Wtedy pomogła mi Odra Wodzisław - klub, w którym się wychowałem i w którym spędziłem przecież sporo lat - wspomina Piotr Sowisz.
Brakło szczęścia
Na wiosnę 2002 roku zaczął treningi z pierwszym zespołem Odry i wkrótce zagrał pierwszy mecz z Amiką Wronki. Nie miałem jednak szczęścia, bo przyczyniłem się do straty jednej bramki, miałem też swój udział przy stracie drugiej. W przerwie podszedłem do trenera Wieczorka i poprosiłem o zmianę. Byłem psychicznie podłamany, poza tym dawała mi się we znaki kontuzja kolana - wspomina wydarzenia sprzed dwóch lat. Po meczu musiał poddać się badaniom lekarskim, miał przerwę w trenowaniu. Groziła mu operacja. Wówczas dotarły do niego nieprzyjemne wiadomości. W klubie mówili, że ja nie chcę grać w Odrze. Byłem zszokowany. Jak
mógłbym nie chcieć, przecież ten klub mnie wychował, byłem z nim związany. Nie mam teraz słów, żeby to wszystko jeszcze raz opowiedzieć - mówi podenerwowany. Dodaje, że nie wini nikogo. Po prostu nie pasowałem do wizji, czułem, że Odra chce się mnie po prostu pozbyć - mówi piłkarz.
Piłka jest okrągła
Wkrótce, poprzez Franciszka Krótkiego, starego kolegę z boiska, trafił do Tłoków Gorzyce. Potem szukał szczęścia w Lukullusie Świt Nowy Dwór Mazowiecki. Ale trafił akurat na fatalny okres w tym klubie. Po jednym z meczów zostałem posądzony o sprzedanie meczu i na podstawie tego zarzutu, bez ceregieli, rozwiązano ze mną umowę - wspomina Piotr Sowisz. Za kilka dni zadzwonił do niego sam prezes Świtu z przeprosinami i z prośbą, żeby zagrał jeszcze w meczu barażowym. Zgodził się. To był jednak fatalny mecz, od którego zaczęła się głośna na całą Polskę afera barażowa. Odechciało mu się wtedy grać. Nie mógł nawet patrzeć na piłkę. Wkrótce jednak przez przypadek trafił do Przyszłości Rogów i został. Chciałby pograć jeszcze kilka lat. Po zakończeniu kariery marzy mu się praca szkoleniowca.
Iza Salamon