Bez dachu nad głową
Nagle zrobiło się ciemno i pojawił się dym. Do akcji ruszyli strażacy i miejscowa ludność. Urszula Pałuczak sama wychowująca czworo dzieci straciła prawie cały swój dobytek. W pożarze domu przy ul. Skrzyszowskiej spłonął dach i poddasze. Starty oszacowano na 50 tys. zł.
Ogień pojawił się 5 lutego kilkanaście minut po godz. 17.00, zaraz po tym jak w domu wybiło bezpieczniki. „Próbowaliśmy ustalić co się dzieje bo wszystko przestało działać i zrobiło się ciemno. Po chwili zauważyliśmy ogień i natychmiast rozpoczęliśmy gaszenie” - mówi Urszula Pałuczak, właścicielka domu. Strażaków poinformowała jej dwudziestoletnia córka Katarzyna. Na miejscu pojawiło się dziewięć jednostek straży pożarnej (3 PSP i 6 OSP) - łącznie 38 strażaków. Na miejscu byli również pracownicy pogotowia energetycznego oraz wójt Mszany Jerzy Grzegoszczyk. Akcja była skomplikowana, ponieważ okazało się, że pobliskie hydranty są niesprawne. Po wyczerpaniu wody z wozów bojowych musieliśmy ją dowozić. Zorganizowano pobór przy boisku w Mszanie i strażacy z OSP transportowali ją na miejsce - mówi Marek Misiura, zastępca komendanta Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Wodzisławiu Śl. Gaszenie pożaru trwało ponad cztery godziny. Zużyto 30 m3 wody. Spalił się dach oraz poddasze. Starty oszacowano na 50 tys. zł. Najgorszy był ten mróz. Dzieci wyglądały jak ogromne sople lodu, woda natychmiast na nich zamarzała - wspomina pani Urszula.
Pomoc ruszyła
Oczywiście działanie strażaków wspierali sąsiedzi, którzy nie bacząc na zagrożenie brali udział w gaszeniu ognia. Trzeba pomagać i tyle, tym bardziej gdy kobieta sama wychowuje czworo dzieci. Prawdę mówiąc to miejscowi mieszkańcy wykonali największą robotę - mówi sąsiad Robert Drzazgowski. Właśnie w jego domu pierwszą noc po tym tragicznym wydarzeniu spędziło dwoje pogorzelców. Dziewiętnastoletni Michał z wujkiem pozostał w spalonym domu, natomiast jego matka z siostrą nocowały u sąsiadów.
Już z samego rana 6 lutego mieszkańcy okolicznych domów wzięli się ostro do pracy. Ścięliśmy spalony szczyt, a gdy sąsiad załatwił plandekę z tira przykryliśmy dach. Pomogli nam miejscowi strażacy. Trzeba przyznać, że mocno w pomoc zaangażował się sam wójt. Na trzeci dzień po pożarze na parterze działało już centralne ogrzewanie - relacjonuje R. Drzazgowski. Szybka reakcja nadeszła także ze strony pracodawcy Urszuli Pałuczak - właściciela firmy „Summer-cha”. Na spotkaniu w Urzędzie Gminy ustalono, że wójt wygospodaruje pieniądze na materiały budowlane niezbędne do remontu budynku, natomiast wodzisławski zakład odzieżowy opłaci pracowników wykonujących prace budowlane. Poza tym władze gminy przekazały poszkodowanym opał.
Rafał Jabłoński