Wygrał z bólem
Andrzej Sudoł pokonał pieszo 1700 km z Wodzisławia do Rzymu. Podczas morderczej wyprawy walczył ze zmęczeniem i chorobą. Wszystko zaczęło się od pielgrzymki do Częstochowy, potem decyzja o wyprawie do Rzymu, a następnie intensywne przygotowania. Swoistym treningiem było pokonanie drogi do Lichenia. To jedynie przedsmak tego, co wydarzyło się podczas 40-dniowego marszu.
Andrzej Sudoł ruszył z samego rana 13 czerwca. Oprócz plecaka i namiotu zabrał ze sobą listy referencyjne autorstwa wodzisławskiego dziekana ks. Bogusława Płonki. Jak się później okazało, trzy egzemplarze, każdy napisany w innym języku (polskim, niemieckim i włoskim), „otwierały” często drzwi niejednego domu. Decyzja o tak poważnej wyprawie zapadła przed trzema laty. Głównym jej celem było dotarcie do stolicy Kościoła Rzymskokatolickiego oraz spotkanie z Janem Pawłem II. Zawsze o tym marzyłem. W 1999 r. pojechałem na spotkanie z Ojcem Świętym do Gliwic, jednak z powodu choroby się tam nie pojawił. Kiedy papież zmarł miałem chwilę zastanowienia, czy wyprawa do Rzymu ma teraz sens. Nie zrezygnowałem, ponieważ zdałem sobie sprawę, że przez lata, mimo wielu okazji, tego nie zrobiłem. Trzecim powodem podjęcia przeze mnie tego wyzwania była oczywiście chęć spotkania się z obecnym papieżem Benedyktem XVI – niestety przebywał w tym czasie na letnim wypoczynku – mówi Andrzej Sudoł.
Pielgrzymka do Częstochowy sprzed trzech lat była jedynie zasmakowaniem wysiłku fizycznego, który pokonywany w konkretnym celu ma ogromny sens.
Pielgrzymka do Częstochowy sprzed trzech lat była jedynie zasmakowaniem wysiłku fizycznego, który pokonywany w konkretnym celu ma ogromny sens.
W ubiegłym roku ruszyłem do Lichenia, aby sprawdzić samego siebie i dokładnie przygotować się do największej wyprawy. Wtedy już wiedziałem co mogę zabrać do plecaka, a co jest zbędne. Wiedziałem także na ile wytrzymały jest mój organizm – podkreśla mężczyzna.
W parku i pod kościołem
Przygotowania odbywały się z iście szwajcarską precyzją. Dokładnie wyliczona trasa i określenie tolerancji odstępstw, które są możliwe by 1700 km pokonać w 40 dni. Oczywiście nie bez znaczenia było materialne zabezpieczenie wyprawy. Wodzisławianin przeznaczył na nią 3 tys. zł. Ostatecznie wydał 1,6 tys. Obciążenia nie wytrzymał plecak i buty, które trzeba byo wymienić na nowe.
Pierwsze dni wędrówki to przemierzanie dróg Republiki Czeskiej, korzystanie z gościnności księży oraz nocleg pod kościołem. Czasem luksusem okazywał się park. Tak było przez większą część trasy, jednak najmilej wodzisławianin wspomina pobyt w Austrii, mimo tego, że początki były niezbyt przyjemne. Pamiętam przypadek, gdy w jednym z domów mnie nie przyjęto. Schronienie dali mi pracujący tutaj Albańczycy z Kosowa. Ci muzułmanie okazali mi wiele ciepła. Kilka dni później w miejscowości Feldkirchen podobnie zachowali się Rumuni. Przy jednym z kościołów, w którym się zatrzymałem, założyli grupę modlitewną. Pod wieczór dowiedzieli się, że jestem pielgrzymem i przynieśli mi posiłek – dali co mieli najlepszego. To było bardzo miłe – wspomina wodzisławianin.
Zdarzało się, że gospodarze częstowali go posiłkiem a na drogę wręczali 20 euro na obiad. Bardzo często drzwi kościołów, plebanii otwierały wspomniane listy. Niestety nieco gorzej było z tym w turystycznym regionie Italii. Nie tylko Włosi często reagowali negatywnie, ale także Polacy mieszkający w tym kraju. Choć nie wiedzieli co to jest, nie chcieli nawet tego czytać. Jakby te listy oznaczały jakiś wyrok. Jedna z Polek opiekująca się chorym księdzem nawet nie chciała otworzyć drzwi probostwa. Rzucała pojedyncze słowa przez domofon, a potem powiedziała jedno zdanie uchylając okno– relacjonuje podróżnik. Dodaje jednocześnie, że były to sytuacje marginalne, a chwil miłych i wzruszających było znacznie więcej.
#nowastrona#
Dokuczliwe świerszcze
Od samego początku było wiadomo, że 40-dniowy marsz to codzienne pokonywanie ludzkich słabości. Andrzej Sudoł twierdzi, że z tym nie było najgorzej. Tylko raz leżąc w łóżku marzyłem o tym, jak dobrze byłoby odpoczywać w domu. Nie miałem poważnej chwili zwątpienia. Do końca byłem przekonany i pewny, że muszę iść dalej. Obawiałem się jedynie tego czy wytrzyma to mój organizm. Poważnie choruję na kręgosłup, jestem rencistą. Często, gdy bolał mnie coraz bardziej, a nogi odmawiały posłuszeństwa, przed oczyma stawał mi ten młody człowiek Jan Mela, który mimo swojego kalectwa wraz z Markiem Kamińskim dotarł na biegun – twierdzi mężczyzna. Trudnych chwil nie brakowało. Mordercze było m.in. pokonanie drogi do Asyżu. Na szczęście na miejscu był pewny wypoczynek. Andrzej Sudoł był gościem ks. Rafała Krosnego, który przed laty był wikarym w kościele pw. Wniebowzięcia NMP w Wodzisławiu - macierzystej parafii podróżnika. Dzisiaj ksiądz Rafał pracuje w Basti. Upał, przeraźliwy hałas samochodów i straszliwe cykanie świerszczy to z kolei dolegliwości pojawiające się co rusz na trasie z Wenecji do Ravenny. Kiedy po dotarciu do celu w kościele usłyszałem głos wróbla, myślałem, że to jakiś koncert. Te świerszcze to naprawdę nieprzyjemna sprawa – wspomina wodzisławianin.
Nie poddał się
Nie poddał się
Były także poważne chwile próby. Nierzadko na terenie Austrii czy Włoch zatrzymywały się samochody i proponowały podwiezienie do celu. Pan Andrzej konsekwentnie odmawiał. Mimo niezłej orientacji w terenie zdarzyła się również pomyłka. Przed miejscowością Gubbio we Włoszech wszedłem do tunelu przekonany, że jest tam wyznaczone miejsce dla pieszych. Niestety się myliłem. Wówczas miałem do wyboru – przejechać tunel samochodem lub wrócić się trzy kilometry i iść przez góry. Pomyślałem, że jeżeli trzy kolejno przejeżdżające auta zatrzymają się przy mnie to nie odmówię, jeśli będzie inaczej, idę przez góry. Tak też się stało i do Gubbio dotarłem późnym wieczorem – mówi podróżnik.
Najpiękniejszą chwilą było oczywiście dotarcie do Rzymu. 22 lipca na długo pozostanie w pamięci wodzisławianina. Wkroczył tam trzymając w ręku polską flagę, a swoje odczucia, podobnie jak wydarzenia każdego dnia marszu, zapisał w notatniku. Już godzinę później stanął nad grobem Jana Pawła II i uczestniczył we mszy św. W Rzymie zamieszkał w Domu Polskim, gdzie spotkał się z arcybiskupem Stanisławem Dziwiszem.
Rafał Jabłoński