Prezydentowi nie podaruję!
„Prezydent podstępem zlikwidował żłobek, ja musiałam odejść z pracy, a teraz jeszcze władza chce wyciągnąć ode mnie pieniądze” - mówi była dyrektorka żłobka w Wodzisławiu Ewa Lesiewicz. „Robiliśmy wszystko, by tej pani pomóc” - odpowiada wiceprezydent Jan Serwotka.
Była dyrektorka żłobka oskarża prezydenta miasta.
Ewa Lesiewicz po dwóch latach publicznie mówi o nadużyciach, których jej zdaniem dopuścił się prezydent. Jak twierdzi kobieta, Adam Krzyżak akceptował nielegalne poczynania swojego zastępcy Jana Serwotki. W 2004 r. wojewoda nie zgodził się na likwidację żłobka, ponieważ zgodnie z prawem gmina powinna zapewnić opiekę najmłodszym. Prezydent jednak nie poprzestał i dążył do zniknięcia tej placówki. Jan Serwotka zabronił mi przyjmowania dzieci, by potem wykazać, że zainteresowanie żłobkiem jest w mieście równe zeru. Matki przychodziły, a ja odsyłałam je z kwitkiem – tak kazano mi robić – mówi Ewa Lesiewicz.
Rewelacjom tym zaprzecza Jan Serwotka. Ta kobieta kłamie. Przecież żłobek nie miał obłożenia od lat. Nie było chętnych. Aby pomieszczenia zapełnić przyjmowano tam nawet dzieci dwuletnie – twierdzi wiceprezydent.
Prezydent prosił o podwyżkę
Była dyrektorka żłobka uważa, że od lat jest zwalczana przez władze Wodzisławia. Kiedy likwidowano jej miejsce pracy kobiecie zaproponowano zatrudnienie w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Rzeczywiście zaproponowano, ale za połowę dotychczasowej pensji – mówi zdesperowana kobieta. Miała tutaj zarabiać 1410 zł brutto (powiększone o 20% wysługi lat).
Pani Lesiewicz ze swoim wykształceniem mogła u nas pracować w terenie jako zwykły pracownik socjalny. Osoby na tym stanowisku właśnie tyle zarabiają. Prezydent poprosił mnie by tę kwotę zwiększyć o 500 zł. Nie nalegał zbyt mocno. Zgodziłam się z dużymi oporami. U nas latami ludzie pracują na taki zarobek. Niechętnie patrzą na osoby - jak to się mówi - przyniesione w teczce. W końcu jednak się zgodziłam – mówi dyrektorka MOPS w Wodzisławiu Małgorzata Porembska.
Na granicy prawa
Ewa Lesiewicz tej propozycji nie przyjęła. Nie mogłam tam pracować. Ci ludzie patrzeli na mnie jak na trędowatą - twierdzi ze łzami w oczach była dyrektorka żłobka. W końcu zrezygnowała i po 34 latach pracy (w tym 18 lat na stanowisku kierowniczym) skorzystała z zasiłku przedemerytalnego.
Wiceprezydent Jan Serwotka całą sprawę przedstawia w zupełnie innym świetle. Ta pani nie mogła się zdecydować co ma robić. Najpierw chciała odejść na emeryturę, potem pracować na umowę zlecenie, a za kilka dni na umowę o pracę. Muszę przyznać, że aby jej pomóc wielokrotnie musieliśmy działać na granicy prawa i podpisywać umowy z datą wsteczną. To był nasz błąd. Jak to mówią - nie czyń drugiemu, nie będzie ci źle – mówi wiceprezydent Serwotka.
#nowastrona#
Nie dali mi spokoju
#nowastrona#
Nie dali mi spokoju
Jeszcze w 2004 r. sprawa pani Lesiewicz trafiła do sądu pracy. Domagała się ona od prezydenta odprawy. Sąd nie przyznał jej racji, ponieważ pieniądze należą się pracownikom likwidowanych zakładów, w które zatrudniają ponad 20 osób. W żłobku było zalewie kilku pracowników. Była dyrektorka sprawę przegrała, a sąd zwolnił ją z pokrycia kosztów sądowych. Uznałam, że to koniec. Przegrałam i już. Koniec. Miałam dać sobie z tym spokój. Jednak władza spokoju mi nie dała – denerwuje się kobieta.
24 kwietnia odebrała ona wezwanie do sądu. Urząd Miasta nie poprzestał i domagał się, by kobieta pokryła koszty poniesione przez wodzisławski magistrat w sądzie. Kiedy dowiedziałam się, że prezydent chce wydrzeć ode mnie pieniądze nie wierzyła – mówi była dyrektorka żłobka.
Prezydent nic nie wiedział?
Trzy dni później Ewa Lesiewicz pojawiła się na sesji rady miejskiej i o sprawie poinformowała radnych. Większość z nich w opowiadania kobiety nie mogła uwierzyć. Zdziwiony był także prezydent, który utrzymuje, że o dalszym biegu sprawy i ściąganych pieniądzach nie wiedział. Twierdzi, że nie poinformowała go o tym prawniczka Urzędu Miasta. Adam Krzyżak jeszcze w tym samym dniu nakazał sprawę z sądu wycofać.
Do kieszeni prawniczki
Zgodnie z prawem radca prawny otrzymuje minimum 65% zasądzonej kwoty do własnej kieszeni. Czy to był powód tak dużej aktywności pani Adrianny Tatarczyk-Makówka?
Złożyłam zażalenie na wyrok, ponieważ uzasadnienie o nieobciążaniu pani Lesiewicz kosztami wydało mi się absurdalne. Sąd nie wziął pod uwagę jej sytuacji materialnej. Zawsze walczyłam o pieniądze dla Urzędu Miasta i nadal to będę robiła. Muszę jednak dodać, że w podobnych sprawach od nikogo nie ściągnęłam jeszcze złotówki. Nawet gdyby sąd uznał, że pieniądze urzędowi się należą to do ich ściągnięcia jeszcze bardzo długa droga – tłumaczy Adrianna Tatarczyk-Makówka.
O jaką kwotę chodzi? Prezydenci mówią o 200 – 300 zł. Prawniczka, która rozpętała burzę utrzymuje, że wodzisławski magistrat mógłby się wzbogacić o… ok. 150 zł
Rafał Jabłoński