Prawie – robi wielką różnicę
Pod białymi obrusami na złączonych stołach znajdzie się sianko. Pensjonariusze i obsługa ośrodka podzielą się opłatkiem, ci którzy będą mogli, o północy pójdą na Pasterkę. Niczego nie zabraknie. Święta prawie jak w domu, ale prawie, jak głosi slogan reklamowy, robi wielką różnicę.
Psychiczny kokon
Olek Kowalski trafił do DPS-u cztery lata temu. W 1984 roku lekarze stwierdzili u niego stwardnienie rozsiane. Miał wtedy tylko 35 lat. Był młody, pełen planów na przyszłość, miał żonę i dwóch synów. Każdą chwilę wykorzystywał bardzo aktywnie. Pływał, uprawiał kajakarstwo. Zachłystywał się życiem. Dziś jeździ już na wózku inwalidzkim. Jak mówi to los zdecydował, że znalazł się w takim miejscu. Najbliżsi nie byli w stanie mu pomóc w walce z chorobą. Odeszła od niego żona. Kiedy został sam, miał jeszcze nadzieję, że jakoś sobie poradzi. Zorganizuje wszystko tak, żeby móc zostać w domu. Ludzie obiecywali pomoc, ale na tym się skończyło. W końcu zdesperowany zaczął szukać miejsca w domu opieki. Przyjechał do Gorzyc. Pierwsze święta pamięta doskonale.
– Otoczyłem się takim kokonem psychicznym, żeby łatwiej mi było to znieść. Uczestniczyłem ciałem w kolacji wigilijnej na świetlicy, ale duchem byłem zupełnie gdzie indziej – wspomina Olek Kowalski.
Namiastkę domowej atmosfery dało mu dopiero spotkanie w pokoju małżeństwa, które także spędzało święta w DPS-ie. W końcu było intymnie i nastrojowo. Dziś już nie jest samotny. Święta pomaga mu przetrwać medytacja. Ucieka wtedy myślami do swoich przyjaciół i miejsc bliskich sercu. Czasem zadzwoni starszy syn ze Szwajcarii. Młodszy z chorym ojcem kontaktuje się sporadycznie. Sens życiu na nowo nadała Małgosia, przyjedzie do niego w drugi dzień świąt.
Szczęściarze
W pokoju pani Heleny na razie nie ma jeszcze świątecznego wystroju. Uśmiechnięta starsza pani dzierga właśnie serwetkę, którą chce ofiarować jako prezent pod choinkę. Nazywa siebie szczęściarą, bo prawie każde Boże Narodzenie spędza u córki.
– To fantastyczne móc być z najbliższymi w tym czasie. Tylko raz spędziłam tutaj święta. Było miło, ale to nigdy nie odda domowej atmosfery – mówi.
Pani Helenka wyjeżdża z Gorzyc już w połowie grudnia. Może wtedy pomóc córce w przygotowaniach, choć jak mówi, wiele się zmieniło od czasów, kiedy ona byłą gospodynią.
– Zawsze robiłam zupę rybną, karpie w galarecie i smażone, obowiązkowo był kompot z suszonych owoców własnych, a nie kupionych w sklepie. Piekłam strudel i makowiec. Opłatek smarowaliśmy miodem na słodkie życie. A prezenty były praktyczne, a nie tak wymyślne jak teraz – opowiada.
Na wyjazd do rodziny nie może się już doczekać także czterdziestoletni Edek.
- Uwielbiam te święta, bo zawsze zjeżdża się cała rodzina. I jest zawsze tak nastrojowo – mówi.
Justyna Pasierb