Prezes milczy
Osiedlem na ulicy Ściegiennego administruje Spółdzielnia Mieszkaniowa Marcel. Można tutaj dojechać tylko jedną drogą. Problem w tym, że jej właścicielem nie jest ani spółdzielnia ani Urząd Miasta.
Droga prowadzi przez prywatną parcelę, na której postawiony jest obiekt handlowy. Mieszkańcy i urzędnicy martwią się, co się stanie kiedy właściciel terenu zamknie drogę. Martwią się także władze miasta. Chcą się dogadać ze spółdzielnią i zrobić tutaj porządek. Najwyraźniej nie chce tego prezes SM Marcel Bronisław Kutnyj. Od miesięcy milczy i na pisma urzędników nie reaguje, choć problem jest poważny.
– Tu czasami rozgrywają się dantejskie sceny. Szczególnie wieczorami. Droga jest wąska, a naokoło ustawiają się samochody dostawcze, z których rozładowywany jest towar. Ludzie nie mają jak dojechać do swoich mieszkań. Z kolei trudno dziwić się właścicielowi sklepu, który chce normalnie handlować – mówi Róża Szczyrba, mieszkanka bloku na Ściegiennego.
Może dojść do tragedii
Problem nie sprowadza się tylko do ewentualnego braku dojazdu dla samochodów prywatnych. Ten dojazd, który na razie jeszcze istnieje, nie spełnia wymogów przewidzianych dla drogi przeciwpożarowej. Potwierdziła to ekspertyza rzeczoznawcy ds. zabezpieczeń przeciwpożarowych Antoniego Jureczka. Została ona przeprowadzona w maju 2006 roku na zlecenie Urzędu Miasta, który jest właścicielem dróg wewnętrznych i parkingów na osiedlu Ściegiennego. – Drogi i parkingi przekazała nam w 2005 roku spółdzielnia. Nie mieliśmy nic do gadania. Wtedy po prostu obowiązywała ustawa, która zezwalała na tego typu ruchy – wyjaśnia Piotr Śmieja, zastępca burmistrza. Obecnie trudno podjąć jakiekolwiek działania bez zaangażowania administratora osiedla – spółdzielni Marcel.
– My chcemy się dogadać ze spółdzielnią. Nie chcemy jej jednak niczego narzucać. To władze spółdzielni muszą się najpierw określić, czego od nas oczekują – mówi Grażyna Kołdyka, inspektor w Wydziale Gospodarki Komunalnej i Ekologii Urzędu Miasta.
Miasto ma już wstępne plany rozwiązania patowej sytuacji. Chce połączyć ulicę Ściegiennego z parkingami na osiedlu przy ulicy Damrota. Bez akceptacji spółdzielni nic z tego nie wyjdzie. – Sprawa drogi pożarowej musi przecież zostać rozwiązana. Gdyby teraz doszło na tym osiedlu do jakiegoś pożaru, to byłby kataklizm – dodaje Kołdyka.
Prezes milczy
Burmistrz Barbara Magiera zwróciła się do prezesa spółdzielni o wyjaśnienie kwestii dojazdu na osiedle Ściegiennego. – Pisma wysyłaliśmy kilkakrotnie, przecież trzeba porozmawiać o tym problemie. Niestety do dziś prezes Bronisław Kutnyj na żadne nie raczył odpowiedzieć – wyjaśnia Magiera. Cała sytuacja irytuje urzędników i radnych. – Dziwię się prezesowi spółdzielni, że tak lekceważy bezpieczeństwo mieszkańców – mówi radny Andrzej Menżyk. Inni radni są bardziej dosadni. – Co to jest? Czy prezes Kutnyj jest tak arogancki, że nic go nie interesuje? Przecież on kpi sobie z ludzi i z Urzędu Miasta – grzmi Henryk Rduch.
Na te pytanie nie poznaliśmy odpowiedzi, bo Bronisław Kutnyj jest w ostatnim czasie nieuchwytny.
Spychoterapia i bolszewizm
Tymczasem sprawą zmęczeni są mieszkańcy osiedla. – Wie pan, to jest najzwyklejsza w świecie spychoterapia. Urząd chce sprawę zepchnąć na spółdzielnię, spółdzielnia zaś zachowuje się jakby problem w ogóle jej nie dotyczył. A w końcu dojdzie do tego, że właściciel drogi dojazdowej zamknie ją dla ruchu. Przecież jego prawo, o tym co zrobi ze swoją własnością ma prawo decydować – mówi poirytowany mieszkaniec osiedla.
Właściciel drogi dojazdowej na osiedle Joachim Koczor nie kryje oburzenia. – To, co wyprawia prezes spółdzielni to bolszewizm w najczystszej postaci. Czuję się jak za komuny, kiedy w ogóle nie szanowano własności prywatnej – denerwuje się mężczyzna. Zapytany o to, czy zamierza zamknąć drogę zaprzeczył. – Ale też nie może być tak, że przez nieudolność prezesa spółdzielni, ja znajduję się pod ciągłym pręgierzem tutejszych mieszkańców. To on odpowiada za ten bałagan – dodaje Koczor.
Artur Marcisz