Sebastianek czeka na pomoc
Ewa Pietrzela razem z mężem Jackiem wychowuje trójkę dzieci. Ich codzienność to walka o życie najmłodszej pociechy. Pozostawieni sami sobie są bez szans na poprawę swojego trudnego życia.
Sebastianek urodził się w 30. tygodniu ciąży. Lekarze ocenili jego stan jako krytyczny. Wydawało się, że mały nie przeżyje. Wykryto u niego zespół zaburzeń oddychania, wrodzone zapalenie płuc, odmę opłucnową, niedotlenienie okołoporodowe, niedokrwistość oraz przewlekłą niewydolność oddechową. W drugiej dobie życia, małemu pękło płuco. Udało się go uratować, ale prawie połowę swego 18-miesięcznego życia spędził w różnych szpitalach. Wiele wycierpiał. W szpitalu w Rabce przeszedł operację. – To, co wtedy zobaczyli lekarze, zupełnie ich przeraziło. Powiedzieli, że konieczny będzie przeszczep nie tylko płuc, ale też i serca, które jest bardzo słabe – mówi ze łzami w oczach Ewa Pietrzela. Lekarze powiedzieli jej, że przeszczep to konieczność. Chłopiec może w każdej chwili dostać ataku ostrej niewydolności oddechowej i umrzeć.
Mama Bastka, jak nazywa go starsze rodzeństwo, stara się przy pomocy rehabilitacji i leków utrzymać syna w jak najlepszej formie. Póki co efekty są mało zadowalające. Mimo tego, że ma już półtora roku, nie chodzi. Po każdym, nawet najlżejszym wysiłku ciężko oddycha. Najważniejsze jednak, że żyje, ale cierpienie ma wypisane na malutkiej twarzy?
Starszy syn Pietrzelów 5-letni Mateusz też ma problemy ze zdrowiem. Choruje na przewlekłą astmę oskrzelową. Chorowita jest takze najastarsza najstarsza Klaudia.
Leczenie nie dla biednych
Choroba najmłodszego syna zrujnowała całkowicie i tak już ubogą rodzinę. Mama Sebastiana musi dowozić syna na kosztowne badania do specjalistów. Mały potrzebuje także drogich leków. Za wszystko trzeba płacić i to słono. Aby pokryć wszystkie koszty związane z leczeniem malucha, rodzina zaciągnęła kredyty w tzw. punktach szybkich pożyczek. Bez żyrantów, zbędnych formalności, za to z wysokim oprocentowaniem. – Nie mieliśmy innej możliwości, bo normalny bank nie chciał nam udzielić kredytu ze względu na brak zdolności kredytowej. Na rodziców też nie mieliśmy co liczyć, bo sami nie mają wiele – wyjaśnia mama Sebastiana. Ewa Pietrzela próbowała prosić o pomoc biznesmenów i zwyczajnych ludzi. Odzew był nikły.
Rodzina przestała spłacać wcześniejsze zobowiązania finansowe, żeby tylko mieć środki na leczenie syna i wyżywienie pozostałych dzieci. 1000 zł z pmocy społecznej nie wystarczało na wiele. kilkaset złotych wypłaty pana Jacka też nie ratowało domowego budżetu. Wkrótce większość jego poborów zajął komornik. Zwolnił się. – Z wypłaty zostawało mi 300 zł. Jak za to miałem utrzymać rodzinę. – pyta z rezygnacją w głosie. Wyjechał za granicę, do Holandii w nadziei znalezienia jakiejś pracy. Po dwóch tygodniach wrócił, bo nigdzie zatrudnienia nie znalazł. Teraz chwyta się dorywczych prac, na czarno, byle tylko jak najwięcej zostało na utrzyamnie rodziny. za granica będzie jeszcze próbował. – Innego wyjścia nie mam. Muszę spłacić komornika. Muszę zarobić na leczenie syna – mówi pan Jacek.
Jak w slumsach
Jakby tych wszystkich problemów było mało, rodzina mieszka w fatalnych warunkach. Pojedynczy familok przy ulicy Hallera, własność miejskiego Zakładu Gospodarki Komunalnej od wielu lat nie widział remontu. Na klatkę schodową strach wejść. W całym bloku czuć wilgoć. Ściany pokrywa grzyb. – Proszę spojrzeć. Meble nam gniją, bo pleśń przenosi się na nie ze ścian – pokazuje Ewa Pietrzela. Takie warunki nie tylko utrudniają leczenie. Niweczą także trud związany z opieką nad Sebastianem. Opinia lekarska o stanie zdrowia chłopca nie pozostawia złudzeń. Konieczna jest zmiana warunków bytowych.
– Wszystkie dzieci mieszkające w bloku mają problemy z układem oddechowym. Kogo by nie spytać, odpowie, że to wszystko przez ten zawilgocony blok – mówi Jacek Pietrzela.
Do 2005 roku właścicielem budynku była Spółdzielnia Mieszkaniowa „Marcel”. Potem przejęło go miasto. Urzędnicy mówią wprost, że na gruntowny remont nie ma pieniędzy.
Pani burmistrz wie lepiej
Burmistrz miasta Barbara Magiera zapytana o możliwość pomocy dla rodziny odpowiada, że niewiele da się zrobić. – Tej rodzinie już kiedyś pomagaliśmy. A prawda jest taka, że sami też muszą coś robić w kierunku poprawy swojej sytuacji. Tymczasem głowa rodziny, z tego co mi wiadomo, nadużywa alkoholu – twierdzi Barbara Magiera. Nie wiadomo skąd pani burmistrz ma takie informacje. Jak sama przyznaje, w domu Pietrzelów nigdy nie była. Informacji o problemach z alkoholem nie potwierdzają w Ośrodku Pomocy Społecznej. Zdecydowanie zaprzeczają też temu sąsiedzi Pietrzelów. – Tam bieda, że aż piszczy. Alkohol? Nie ma mowy – wyjaśnia jeden z nich. O zamianie mieszaknia przez Pietrzelów też nie ma mowy, bo miasto nie ma lokali. Rodzina może zapisać się jedynie do kolejki oczekujących.
Marzenia do spełnienia?
Mama Sebastiana ma kilka marzeń. Największe jest to, żeby znalazły się pieniądze na leczenie najmłodszej pociechy. Przydałoby się także nowe lokum. Bez luksusów, ale suche.
– Marzę o tym, żeby przenieść się do suchego mieszkania, w którym moje dzieci nie będą narażone na bakterie, na wilgoć. Wtedy łatwiej będzie im się żyło. Łatwiej będzie je leczyć – dodaje pani Ewa.
Rodzinie Pietrzelów można pomóc przekazując pieniądze na konto fundacji Dar serca. ING Bank Śląski, Oddział Regionalny w Bielsku-Białej, nr rachunku: 25 1050 1070 1000 0022 6906 4603 z dopiskiem „Dla Sebastiana”.
Artur Marcisz