Koniec pracy – początek problemów
Pani Jolanta pracowała przez dwa miesiące w jednym ze sklepów mięsnych Stania w Wodzisławiu. Została tam zatrudniona 21 listopada ubiegłego roku na dwumiesięczny okres próbny. Starała się solidnie wypełniać swoje obowiązki, bo zależało jej na przedłużeniu umowy. Praca do lekkich nie należała. Pani Jolanta jednak nigdy się nie uskarżała ani na to, że musi dźwigać ważące kilkadziesiąt kilogramów skrzynki z mięsem, ani na to, że czas pracy zamiast ośmiu godzin zapisanych w umowie często liczył o wiele więcej. Nawet, kiedy chorowała przychodziła do sklepu.
– Najgorzej było w okresie przedświątecznym, ale chciałam się pokazać z jak najlepszej strony, więc zaciskałam zęby i pracowałam – wspomina.
Liczyła, że pracodawca doceni jej wysiłek. W styczniu starała się dowiedzieć czy umowa z nią będzie przedłużona, ale nikt jej takiej informacji nie chciał udzielić.
– Miałam pracować do 21 stycznia. Chciałam wiedzieć jakie plany ma wobec mnie szefostwo dodaje.
Zasiłek wstrzymany
O tym, że jednak oczekiwań nie spełnia, została zawiadomiona przez jednego z pracowników 19 stycznia tuż przed zamknięciem sklepu.
– 21 stycznia zgłosiłam się do lekarza, bo miałam problemy ginekologiczne spowodowane m.in. dźwiganiem ciężarów. L4 wysłałam do pracodawcy, bo tego dnia przecież jeszcze obowiązywała mnie umowa – mówi kobieta.
Myślała, że podreperuje zdrowie i zacznie szukać nowej pracy. W drugiej połowie lutego firma jednak odesłała jej L4 twierdząc, że nie musi już chorobowego za ten jeden dzień wypłacać. Tę pigułkę pani Jolanta pewnie by przełknęła, gdyby nie to, że wkrótce otrzymała pismo z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, który miał wypłacić zasiłek chorobowy za resztę zwolnienia.
– Dostałam informację, że firma nie przesłała kompletu dokumentów i do czasu wyjaśnienia sprawy zasiłek zostanie wstrzymany. No i się zaczęło. Interweniowałam ja i ZUS. Był kwiecień, a ja nadal nie miałam wypłaconego zasiłku. Chodzi o kilkaset złotych – tłumaczy.
ZUS prosi o dokumenty
Joanna Stania, szefowa firmy nie kryje zdziwienia pretensjami byłej pracownicy i twierdzi, że z jej strony zaniedbań nie było.
– Dokumentacja do ZUS–u była przesyłana. Pisaliśmy wyjaśnienia. Ta sprawa dotyczy już tylko byłej sprzedawczyni i ZUS–u – odpiera zarzuty pracodawca.
Z dokumentacji zgromadzonej przez ZUS wynika jednak co innego. Zakład kilkakrotnie wysyłał do firmy pisma z prośbą o uzupełnienie dokumentacji, urzędnicy próbowali także dzwonić w tej sprawie. Dokumentacja została uzupełniona dopiero 8 kwietnia. Pani Jola otrzymała świadczenie pod koniec kwietnia.
– Nie spodziewałam się takiego traktowania przez tak renomowaną firmę. Mam męża, szybko znalazłam pracę, więc miałam za co żyć przez te kilka miesięcy, ale jak by sobie poradziła w takiej sytuacji samotna kobieta? – pyta wodzisławianka.
Pan Stania grozi sądem
We wtorek 15 kwietnia skontaktował się z nami Andrzej Stania, mąż pani Joanny, z którą prowadzi firmę. Choć nie czytał przygotowanego przez nas tekstu sugerował, że został on napisany jednostronnie, bez zapoznania się z dokumentami. Groził nawet, że jeśli materiał zostanie opublikowany, wytoczy proces byłej pracownicy o zniszczenie wizerunku firmy. Zgodnie z prawem prasowym zaoferowaliśmy autoryzację wypowiedzi małżonki, której udzieliła w piątek 11 kwietnia. W środę ponownie skontaktował się z nami Andrzej Stania twierdząc, że żona nic takiego nie powiedziała. Zaproponowaliśmy więc, aby wysłali do nas nową wersję wyjaśniającą całą sytuację. Otrzymaliśmy jedynie maila z prośbą o przesłanie oficjalnego pisma z redakcji „Nowin Wodzisławskich” o autoryzację wypowiedzi. Wyszło więc na to, że dziennikarze muszą „błagać” bogatego przedsiębiorcę, by ten zechciał się wypowiedzieć. Odmówiliśmy.
Justyna Pasierb