Nie mam nic do stracenia
Leszek Blanik, polski gimnastyk sportowy, mieszkaniec Gdańska pochodzący z Radlina, już niebawem przed kolejną szansą wywalczenia medalu olimpijskiego. Taką szansę już miał w 2000 roku i w pełni ją wykorzystał. Zdobył wtedy brązowy medal w skoku przez konia. Igrzyska Olimpijskie w Pekinie rozpoczynają się 8 sierpnia. W minionym tygodniu Leszek Blanik, świeżo upieczony Mistrz Europy z Lozanny, odwiedził rodzinne strony i znalazł chwilkę czasu na rozmowę z nami.
Nowiny Wodzisławskie: Kim jest dzisiaj Leszek Blanik, oprócz tego, że jest gimnastykiem sportowym?
Leszek Blanik:
Zajmuję się trenowaniem w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Gdańsku przy Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu. Jest to ośrodek, który szkoli kadrę narodową mężczyzn w gimnastyce sportowej. Ale poza tym jestem asystentem w katedrze gimnastyki AWFiS Gdańsk i prowadzę tam zajęcia ze studentami. Są to zajęcia dydaktyczne, aczkolwiek jestem pracownikiem naukowo-dydaktycznym. Uczę ich teorii, ale przede wszystkim dydaktyki z zakresu gimnastyki sportowej.
– Jest Pan także szczęśliwym mężem i ojcem...
– Dokładnie, od 7 lat jestem szczęśliwym mężem Magdy, gdańszczanki z urodzenia, ze słynnej Zaspy. I także szczęśliwym ojcem. Arturek w czerwcu skończy 3 lata.
– Złoty medal Mistrzostw Świata w Stuttgarcie dał Panu eliminację olimpijską. Co Pan wtedy czuł wiedząc, że już na pewno pojedzie Pan do Pekinu?
– Był to wspaniały moment, bo wywalczyłem medal mistrzostw świata, którego mi brakowało w kolekcji i do tego doszła jeszcze bezpośrednia eliminacja olimpijska. Cieszyłem się z niej tak samo, jak z tego medalu – radość była podwójna. Już wtedy wybiegałem myślami do igrzysk w Pekinie.
– Na igrzyska do Aten Pan nie pojechał. Wszystko na skutek systemu kwalifikacji, a był to okres Pana największych szans na dobry wynik. Żałuje Pan?
– Teraz z perspektywy czasu już nie. To, że nie pojechałem do Aten było dla mnie niewątpliwie porażką i wtedy bardzo to przeżywałem. Nie wierzyłem już wtedy w żadną dużą karierę.
– Był Pan wtedy w wysokiej formie...
– W bardzo wysokiej formie. Wtedy na cztery puchary świata wygrywałem trzy, a raz zająłem drugie miejsce. Wtedy moja forma była naprawdę wysoka. Myślę jednak, że gdybym wtedy pojechał na igrzyska do Aten, to już bym nie startował i nie zdobył tytułu mistrza Europy i świata. Teraz z perspektywy czasu można powiedzieć, że tak po prostu musiało być i jeśli zdrowie dopisze, to już niedługo stanę przed kolejną szansą zdobycia medalu olimpijskiego.
– Czy to sprawiedliwe, że gimnastyk sportowy, który wielokrotnie pokazał już to, na co go stać, osiąga rok za rokiem znakomite wyniki, ma problemy z uzyskaniem przepustki na igrzyska?
– Tym bardziej, że ja w tym czasie zajmowałem pierwsze miejsce na liście rankingowej. Na pewno jest to przykre. W Polsce jest problem z gimnastyką sportową, trudno jest złożyć dobrą drużynę gimnastyczną na miarę oczekiwań. Na razie jesteśmy średniakami, a podnosiliśmy się od zera. To jest ciągle za mało, aby zdobyć kwalifikację olimpijską poprzez drużynę. W moim przypadku zabrakło mi wtedy niewiele w wieloboju i zawaliłem poprzez własne błędy i zdenerwowanie. Kolejną rzeczą jest sprawa przyznawania tzw. dzikich kart. Coraz częściej są one przyznawane zawodnikom, którzy nie prezentują wysokich umiejętności sportowych, ale mają na celu popularyzację danej dyscypliny w danym kraju.
– Które z dotychczasowych osiągnięć jest dla Pana najcenniejsze?
– Na pierwszym miejscu stawiam brązowy medal Igrzysk Olimpijskich z Sydney. Kolejne to tytuł mistrza świata, a później mistrzostwo Europy. Złote medale trzeba traktować wyjątkowo, ale w moim przypadku brąz olimpijski jest najważniejszy.
– Zrobił Pan naprawdę dużo dla polskiej gimnastyki sportowej. Medale z czasem pójdą w zapomnienie, ale jest coś, co pozostanie w tej dyscyplinie na zawsze. Chodzi mi o skok nazwany Pana nazwiskiem: skok „blanik”. O co tu chodzi?
– Trudno to opisać, bo jest to bardzo skomplikowane dla kibiców, którzy gimnastyką się nie interesują. Chodzi o to, że konkurencja skoku to jest 25 metrów rozbiegu, odbicie z odskoczni z nóg, naskok na ramiona stołu gimnastycznego i po odbiciu z ramion wykonujemy dwa i pół salta w przód w pozycji łamanej tzn. o nogach wyprostowanych i lądujemy na nogi plecami do stołu gimnastycznego. Ta właśnie ewolucja nazwana jest moim nazwiskiem i myślę, że jest to ogromna promocja dla naszego kraju, bo jeśli Japończycy czy Koreańczycy uczą się tego skoku, to wiedzą, że uczą się skoku Polaka. Dla mnie to taki rodzynek i jestem z tego bardzo dumny. Jest to coś, co pozostanie na zawsze w gimnastyce.
– Wróćmy do Pana przygotowań do Pekinu. Jak spędzi Pan najbliższe trzy miesiące?
– Teraz właśnie nastąpi najgorętszy okres przygotowań. Najwięcej pracy będzie w czerwcu. Niedługo wyjeżdżam na zabiegi wodne. Kawał roboty przede mną. Myślę, że brakuje mi jakieś 30% do osiągnięcia wysokiej formy.
– Czym się różnią przygotowania do olimpiady od przygotowań do zawodów niższej rangi?
– Na pewno większą motywacją – mimo wszystko. Igrzyska olimpijskie to perełka w życiu każdego sportowca. Człowiek czuje się jak ktoś wybrany. W Polsce mamy prawie 40 milionów ludzi, a na igrzyska pojedzie ok. 200. Wtedy na szalę rzuca się wszystkie swoje możliwości, aby walczyć o ten olimpijski medal i o swoją przyszłość.
– Proszę dokończyć zdanie: marzy mi się...
– ...zdobyć złoty medal olimpijski. Nie mam nic do stracenia. Moim celem jest zdobycie tam medalu olimpijskiego. Aby zdobyć medal olimpijski, trzeba walczyć o złoto. W 2009 roku kariera dla mnie będzie się kończyła. Wtedy będę już tylko startował w zawodach pucharu świata.
– 32 lata to odpowiedni wiek na kończenie kariery gimnastyka sportowego?
– To jest bardzo dobry wiek, w sam raz. Gimnastycy sportowi kończą karierę w wieku 27-28 lat. Na palcach jednej ręki można policzyć zawodników z czołówki światowej, którzy są w moim lub starszym wieku. Ja z mojego wieku w gimnastyce jestem bardzo dumny i może dlatego jestem szanowany w tym środowisku.
– Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał: Marcin Macha