Nie zdążyła wezwać pomocy
Nie takiego początku świąt spodziewali się mieszkańcy Łazisk. W nocy z 23 na 24 grudnia o godz. 3.30 w jednym z domów jednorodzinnych przy ulicy 1 Maja (odnoga ulicy Powstańców) wybuchł pożar. Budynek całkowicie spłonął. Na miejscu zginęła kobieta. Jej mąż i córka trafili do szpitala. Ich stan poprawił się na tyle, że nie wymagają już hospitalizacji.
Rodzina na pomoc
Przyczyny tragedii, do jakiej doszło w przededniu świąt, zbada biegły z zakresu pożarnictwa, którego powoła wodzisławska prokuratura. Już teraz wiadomo, że ich ustalenie będzie niezmiernie trudne ze względu na ogrom zniszczeń. Z pięknego domu pozostały tylko mury, które straszą pustymi oknami. Z dobytku życia nie udało się prawie niczego uratować. Poszkodowanymi zajęła się rodzina.
Ogień zauważyli sąsiedzi
Mimo, że od tragedii minęło już kilka dni, trudno nawet ustalić dokładną godzinę wybuchu pożaru. Ogień, kilkanaście minut po godzinie 3 w nocy zauważyli sąsiedzi płonącego budynku. To oni włączyli syrenę alarmową w leżącej kilkadziesiąt metrów dalej strażnicy OSP. – Obudziła mnie żona, krzycząc, że płonie dom sąsiadów. To co zobaczyłem wyglądając przez okno było straszne. Dom był już prawie całkowicie ogarnięty płomieniami. Z początku myślałem nawet, że płoną już także nasze budynki gospodarcze, bo mieszkamy bardzo blisko siebie – opowiada Brunon Pyrchała, sąsiad poszkodowanych.
Pan Brunon jest strażakiem-ochotnikiem. Pobiegł więc szybko do strażnicy, by wrócić tu razem z innymi strażakami. Jak przyznaje, zdawał sobie wtedy sprawę z tego, że na ratowanie czegokolwiek może być za późno. – Ogień w momencie jego zauważenia był już bardzo duży – wyjaśnia.
Szans na ratunek nie było
Nim przyjechali strażacy, sąsiedzi uruchomili akcję ratunkową. Za pomocą przyniesionych szybko drabin ewakuowali z balkonu właściciela domu. O własnych siłach udało się wydostać także czterem innym osobom. Niestety w domu pozostała kobieta. Kiedy na miejsce przybyli strażacy z miejscowej jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej, nie było już szans na jej uratowanie. – Odkąd jestem strażakiem, a pracuję też w Państwowej Straży Pożarnej, takiego pożaru jeszcze nie widziałem. Cały dom stał w ogniu. Ze wszystkich okien i drzwi buchał ogień. Do domu nie można było wejść w żaden sposób. W środku panowała zbyt duża temperatura – mówi Edward Szołucha naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Łaziskach. – O wejściu do środka w maskach tlenowych nie było mowy, najpierw trzeba było przyhamować ogień, obniżyć temperaturę. Laliśmy wodę, ale bez żadnego efektu. Wszystko co wlaliśmy, natychmiast odparowywało. Ta bezsilność była najgorsza. Po to się szkolimy, po to ćwiczymy, po to mamy sprzęt, żeby ratować ludzi. A tu nic nie mogliśmy zrobić – rozkłada ręce naczelnik.
Oprócz strażaków z Łazisk, w akcji brało udział jeszcze 10 innych sekcji straży pożarnej. Gaszenie i dogaszanie pożaru trwało ponad osiem godzin. Kiedy udało się wejść do środka wypalonego budynku, w jednym z pomieszczeń pod oknem znaleziono zwęglone zwłoki. Jak ustaliła policja, należały do 52-letniej żony właściciela domu.
Zdecydowała pora
Mieszkańcy Łazisk, jeszcze kilka dni po pożarze byli w szoku. – Takiego pożaru u nas jeszcze nie było. Raz, że doszczętnie spłonął dom ludzi, których wszyscy znaliśmy, to jeszcze jedna z tych osób poniosła śmierć. To ogromna tragedia – mówi Edward Szołucha. Strażacy uważają, że decydująca dla tak niekorzystnego rozwoju sytuacji była pora. W środku dnia pożar zostałby pewnie szybciej zauważony. Akcja ratownicza mogłaby być wówczas skuteczniejsza. W środku nocy, kiedy wszyscy spali, pożar przez jakiś czas mógł się rozwijać bez niczyjej wiedzy. A rozwijał się szybko, bo wnętrze domu wykończone było drewnem. (art)