Przejęła pałeczkę po ojcu
- Jest pani córką zmarłego w październiku ubiegłego roku Ernesta Liśnikowskiego, który był sołtysem w Gogołowej przez około siedemnaście lat. To, że została pani wybrana, świadczy pewnie o tym, że mieszkańcom waszej miejscowości trudno się rozstać z ojcem i powierzyli tę funkcję pani.
Miałam w ojcu bardzo dobry wzór społecznika. Razem mieszkaliśmy i jego pracę społeczną widziałam na co dzień w domu. Lubił to, co robił, było to jego życiem i powołaniem. Jest to dla mnie szczególna sytuacja, że jako córce przyszło mi się zmierzyć z tą samą funkcją. Do tej pory działałam tylko w Kole Gospodyń Wiejskich.
- Jest pani zaskoczona wyborem?
- Po śmierci taty, kiedy pojawiła się konieczność wyboru nowego sołtysa, wielu ludzi przychodziło do mnie do domu i pytało, czy bym to chciała kontynuować. Byłam do tego nastawiona sceptycznie, nie do końca przekonana. Jest przecież tylu innych ludzi, którzy może czują się do tej funkcji powołani. Cieszę się jednak, że mieszkańcy Gogołowej mi zaufali. Zrobię wszystko, żeby się nie zawiedli. Postaram się jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki.
- Jakie pierwsze zadanie sobie pani wyznaczyła?
W tym roku na naszą miejscowość przypada organizacja gminnych dożynek. Nie ukrywam, że będzie to dla mnie chrzest bojowy. Myślę, że reszta sama przyjdzie. Jak to się mówi: okaże się w praniu.
Rozmawiała Iza Salamon