Katarzyna urodziła 16 dzieci
Siły szukała w kościele
Katarzyna wyszła za Alojzego Antończyka (rocznik 1878). Z pewnością nie zamierzała wpisać się do księgi Guinnessa, jako że powstała ona dopiero w roku jej śmierci, ale z pewnością starała się zostać rekordzistką w rodzie. Katarzyna i Alojzy mieli 16 dzieci. Troje z nich zmarło w dzieciństwie. Dwie córki w świetnym zdrowiu dożyły prawie stu lat. Katarzyna była niezwykle spokojną kobietą. Dla dzieciarni spoza rodziny Antończyków często była to najlepsza ciotuchna. Uwielbiali tu przychodzić drałując przez pola. Dzieci urządzały sobie pyszne zabawy. Mogły nocować u ciotki, a rano już czekało na nie śniadanie. Ona sama emanowała spokojem: „Leuś śniodanie !” A Leuś: „Już mamulko” i bęc na drugi bok. „Leuś wstowej śniodanie”. „Ja mamulko już ida”. Szła na górę siadała na łóżku syna: „Leuś...” A potem do kościoła, bo tam szukała „siły do wychowania i utrzymania tylu dzieci”.
Alojzy, niesamowity flegmatyk, który zajmował się gospodarką, mógł powiedzieć, że ma żonę jak skarb. Katarzynę cechowało nie tylko opanowanie, ale i szczególna empatia. Gdy np. Marianka, żona Ludwika, zachorowała, ona zaraz się zjawiała oferując pomoc i przywożąc jaja, masło oraz inne wiejskie produkty. Antończykowie przetrwali w ludzkiej pamięci jako zgodne małżeństwo.
Cztery wesela w dwa dni
Ciekawostką jest, że z dzieci Antończyków Apolonia, Gertruda i Marianka wyszły za trzech braci Pukowców. Bernata i Zalusia miały ślub tego samego dnia w 1948 r. , a na drugi dzień żenili się Leuś i Józek. Cztery wesela w dwa dni! Jedyne znane mi zdjęcie Katarzyny pochodzi ze ślubu dwóch jej wnuków – synów Apolonii. Narzucił mi się przy okazji pewien wniosek – dla oszczędności często w tej rodzinie praktykowano podwójne, a nawet „gromadne” wesela.
Na zjeździe Tatarczyków w 2002 r.udało mi się zapisać kamerką krótką rozmowę z najstarszą żyjącą córką Katarzyny – Apolonią. Miała wtedy 96 lat. Żywo rozmawiała zajadając chleb z smalcem. Zmarła, gdy brakowało jej do stu lat pół roku. Według Bogdana Tatarczyka, w Rybniku u rodziny pomieszkiwała prawdopodobnie Matylda pomagając „paniusiom” w pracach domowych. Z przekazów wiem natomiast, że osoba ta miała na imię Marta. Nie zdołałem ustalić czy chodziło o tę samą kobietę.
Ksiądz Józef lubił żartować
Wiktor zginął na wojnie w niemieckim mundurze (17.07.1908 – 27.07.1942), Józef po kampanii wrześniowej przedostał się do Anglii. Nadano mu ksywkę Śrubek. Nosił polski mundur. Po powrocie nigdy nie przyzwyczaił się do czerwonej szarości. Topił swe rozczarowanie światem, ale powszechnie wiedziano, że nigdy nie okazywał agresji, zawsze był opanowany. Jego kochająca żona była znaną harcerką. O siostrze Marianny opowiadał mi o. Józef – człowiek lubiący sobie pożartować – że kiedyś po dłuższym niewidzeniu spotkał się z nią w towarzystwie starszego brata Bogdana i jego córki. Na pytanie ciotki kim jest młoda kobieta ks. Józef odpowiedział: Wiecie ciotko Pan Bóg ustanowił siedem sakramentów dla wszystkich, więc i ja postanowiłem zakosztować stanu małżeńskiego. Pobożna niewiasta omalże nie omdlała. Dopiero Bogdan ją zapewnił, że to jego córka, zaś Józef dalej pozostaje w zakonie. Wiedziałam, że z ciebie to żartowniś – powiedziała wreszcie ciotka.
Zmarło trzech synów
Z relacji pani Bernardy Niewelt, córki Katarzyny, dowiedziałem się, że Jan, podobnie jak Wiktor, zginął na Wschodzie. Stanisław dostał się do niewoli angielskiej. Kiedy dowiedział się, że będzie wracać do Polski, cieszył się bardzo. Podczas transportu z obozu angielskiego do polskiego zdarzył się niestety wypadek i Stanik powrotu do kraju nie dożył. Z opowiadania pani Niewelt wynikło na pewno, że najstarszym dzieckiem Katarzyny była Anna urodzona na początku XX wieku, że oprócz Jana wszyscy poślubili się w Mszanie, i że z wyjątkiem Anny i pani Bernardy Niewelt wszyscy tam mieszkali. Czyli poza Mszaną zamieszkały jedynie najstarsze i najmłodsze z dzieci Antończyków. Dzięki rozmowie wiosną 2007 z panią Bernardą wiem, iż zmarła w dzieciństwie trójka to chłopcy Sylwester i dwóch Czesławów. Zaś jako jedyny z rodzeństwa złote gody małżeńskie mógł obchodzić Franciszek Antończyk ze swą żoną Albertyną .
Co to był za chleb
A jak się żyło w Mszanie przed wojną? Bernarda Niewelt urodziła się w maju 1929 r., więc nieco zapamiętała. Godny uwagi jest fakt, iż Katarzyna rodziła swe ostatnie dziecko, gdy miała już 46 lat. Faktycznie szeroko pojęta rodzina uwielbiała wizyty u wuja Alojzego i ciotki Katarzyny. Jak krowę doili, to Wanda już stała z kubkiem, żeby napić się mleka prosto od krowy. Wanda, kuzynka – córka Ludwika. Antończykowie mieli prawie 8 hektarów pola, na którym uprawiali pszenicę, żyto i owies, a także zasiewali ziemniakami i burakami, więc potrzebowali koni. Oj, roboty nie brakowało jak dzień długi. Prócz tego mieli kilka krów i świniaki. Domostwo stanowiła niska dwuizbowa „glinianka” z kuchnią i niewielkim stryszkiem. Obok wielka stodoła stojąca do dziś, a wokoło rosły drzewa owocowe. Był także warzywniak. Katarzyna sama robiła zakwas i piekła chleb w swej kuchni. „Co za chleb! Tydzień wytrzymał!” Pani Bernarda powiedziała, że nigdy nie zapomni tego wspaniałego zapachu w ich domu. Ona sama robiła to samo, tyle że ciasto zanosiła już do wypieku w piekarni. Konie przynosiły radość dzieciarni, bo gdy chodziły w kieracie można było sobie na nich „pogalopować”. Poza tym, gdy klacze już się oźrebiły, to małe koniki były uwielbiane przez dzieci.
Szafa z wędzonką to pewna pokusa
Zimą często na kolację była marchew zalewana mlekiem. Na stryszku stał „szpyrczok”. Przedmiot wielkiego zainteresowania dzieci, a zwłaszcza chłopców. Ta drewniana szafa zamykana była na kłódkę, albowiem wisiała w niej przecudnie pachnąca wędzonka z świniobicia. Kłódka – jak się okazywało – nie stanowiła większego problemu, bo chłopcy jakoś podważali deski z tyłu i... bywało, że ojciec musiał sięgać do tzw. ostatecznych argumentów. Bywało też, że oberwali za tzw. głupoty starych pachołów, gdy np. spuścili na sankach małą Bernatę i „wrąbała” prosto do płota. Potem biedaczka musiała siedzieć w domu. Podobnie się działo, kiedy np. Józik mimo zakazu myknął oknem „na muzyka”. Alojzy długo potrafił czekać pod domem „ze sznurkiem” aż marnotrawny synuś powróci. A pokusa była duża, bo opodal domu był szynk „U Wnuka” (dziś sklep meblowy). Dziouchy też lubiły „iść na muzyka”. Najpierw jednak musiały wykonać zadania zlecone przez ojca. Ojciec z niewiadomych powodów pozwalał potem wyjść tylko jednej.
Bez wątpienia ożywienie w monotonię wiejskiego życia wnosił także ksiądz Szczyra, który organizował m.in. zabawy dla młodzieży. Dla starszych jedyną atrakcją była oberża „U Polnika”. To tutaj m.in. miała wesele pani Bernarda z Maksymilianem. Życie kręciło się wokół pracy, kościoła, szkoły. Po wojnie dodatkową atrakcją stał się chór, z którym jeżdżono na śpiewacze zloty do Opola.
Katarzyna zmarła 5 maja 1955 r., zaś jej małżonek 9 czerwca 1974 r. Oboje pochowani na mszańskim cmentarzu, gdzie niemal co trzeci grób nosi nazwisko Tatarczyk. W kolejnym odcinku przejdziemy do najlepiej mi znanej historii czwartego z braci – Franciszka.
Michał Palica