Zakład miejski bankrutem?
Tragiczna sytuacja ZGKiM wyszła na jaw po szczegółowej analizie dokumentacji, której zażądali radni. Do tego doszła kontrola urzędników z Regionalnej Izby Obrachunkowej w Katowicach, a także kontrola zlecona przez burmistrza.
Do roboty z taczkami
Strata zakładu i ekipy remontowo – budowlanej (360 tys. zł) to nie jedyne zmartwienie władz miasta. Do tego dochodzi fatalny stan sprzętu. Pracownicy ZGKiM nie mieli czym wyjechać na drogi. Dziury pojechali lepić… taczkami.
– Jak można nie inwestować w sprzęt ani złotówki i tylko czekać aż się rozleci? Bez tego nawet zadania zlecone przez miasto nie mogą być wykonywane – mówi Tomasz Dzierżawa, wiceburmistrz Pszowa.
Czy się stoi, czy się leży…
Wiele zastrzeżeń jest także do samej organizacji pracy. Brygada budowlano – remontowa zaczynała pracę zazwyczaj z blisko godzinnym opóźnieniem. Potem z kolei pracownicy wracali godzinę wcześniej, aby punktualnie, kiedy minął ośmiogodzinny dzień pracy wyjść z zakładu. Do tego jeszcze dochodziła przerwa śniadaniowa. Choć kierownik Piotr Kowol już we wrześniu wiedział o złej kondycji zakładu, pracownicy otrzymywali premie. Ponadto jesienią ubiegłego roku kierownik zatrudnił swojego zastępcę do spraw budowlanych i technicznych. Zatrudnił wbrew woli burmistrza, który uważa, że w zakładzie i tak mamy do czynienia z przerostem kadrowym. Pracuje tutaj 58 osób, w tym 10 w samej administracji.
Na wolnym rynku byliby bez szans
Wiceburmistrz Tomasz Dzierżawa nie może zrozumieć jak to się stało, że jednostka popadła w tarapaty finansowe. Oprócz półmilionowej dotacji, miasto zlecało bowiem wykonywanie różnych prac, za które osobno płaciło. I to płaciło niemało. Stawki zakładu były nawet o 80 proc wyższe niż te proponowane przez firmy zewnętrzne.
Dotacja za mała
Kierownik Piotr Kowol przebywa na zwolnieniu lekarskim. Nie miał więc jeszcze okazji, aby przeanalizować wnioski włodarzy miasta. Z wieloma zarzutami już teraz się nie zgadza. Uważa, że zatrudnienie zastępcy z uprawnieniami było konieczne. – Zlecanie niektórych prac inspektorowi z zewnątrz byłoby kosztowne – mówi Kowol.
Dotacja, na którą powołuje się burmistrz wystarcza jego zdaniem jedynie na utrzymanie zieleni i porządku w mieście. Reszta prac, zlecanych przez miasto, nie dawała możliwości zarobku, bo przy stawkach zakładu jednostka z trudem wychodziła na zero.
Za długo w tym siedzę, aby się przejmować
Według kierownika na złą sytuację finansową wpłynęły także inne elementy działalności zakładu, których miasto się pozbyło, a do których jednostka musi dopłacać. Chodzi np. o szalety miejskie czy mieszkania komunalne. W pierwszym przypadku strata za ubiegły rok wyniosła 27 tys. zł, w drugim – 16 tys. zł.
– Szalety działają przez sześć dni w tygodniu. Mamy tam do utrzymania dwa etaty. To co wypracują ledwo wystarczy na zakup środków czystości. A gdzie reszta? – oburza się Piotr Kowol.
Straty przynosi także lodowisko. Za listopad i grudzień ubiegłego roku wyniosły 28 tys. zł.
Są jednak w zakładzie i dochodowe interesy. Oczyszczalnia wypracowała ponad 245 tys. zł. Świetnie radzi sobie miejski hotel. W ubiegłym roku przyniósł 78 tys. zł zysku. Tyle, że większość została przeznaczona na jego generalny remont.
– Chcieliśmy zrobić jak najwięcej, bo to nasze źródło dochodu, a ludzie chcą mieszkać w jak najbardziej komfortowych warunkach – mówi kierownik.
Na razie kierownik nie traci optymizmu. Do zarzutów odniesie się po powrocie ze zwolnienia.
– Za długo w tym siedzę, aby się tym przejmować – mówi.
Na karę przyjdzie czas
Na razie kary dla kierownika nie będzie. – Musimy dać szansę na obronę. Być może będzie on umiał nas przekonać, że nasze wnioski są zbyt daleko posunięte. Jedno jest pewne, że zakład musi przejść restrukturyzację – mówi Tomasz Dzierżawa.
Justyna Pasierb