Bezduszne przepisy zrujnują życie chorej kobiecie
Pani Marlena od 15 lat walczy ze stwardnieniem rozsianym. Choroba jest bezlitosna. Kobieta nie może już samodzielnie się poruszać, straciła wzrok i jest zdana jedynie na opiekę swojego męża, Ryszarda.
Promyk życzliwości
Państwo Wiśniewscy mieszkają przy ul. Obywatelskiej 42. Mieszkanie ma osobne wejście z tyłu budynku. Kiedyś prowadziły do niego schody, ale 10 lat temu, kiedy było już wiadomo, że pani Marlena jest skazana na wózek inwalidzki, małżeństwo wybudowało podjazd z tarasem. Jako, że budynek należy do zasobów Spółdzielni Mieszkaniowej Orłowiec, Wiśniewscy zwrócili się wówczas o zgodę do zarządu. Ta pozytywnie rozpatrzyła prośbę zastrzegając jedynie, że taras - podjazd ma być estetyczny i solidny, wszystkie prace muszą być wykonane przez wyspecjalizowaną firmę, a montaż przeprowadzony pod nadzorem ADM-u. Zlikwidowali więc schody prowadzące do mieszkania. Resztę wykonali według zaleceń spółdzielni. Wszystko było w porządku do tego roku.
Dostali donos i sprawdzili
W maju Wiśniewscy zostali poinformowani przez Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, że konieczne jest wykonanie wizji lokalnej i stwierdzenie czy taras został wybudowany zgodnie z obowiązującymi przepisami. - Dostaliśmy donos i zgodnie z prawem musieliśmy podjąć odpowiednie kroki - tłumaczy Piotr Zamarski, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego w Wodzisławiu. Wizja odbyła się jeszcze w tym samym miesiącu. W lipcu zostało wszczęte postępowanie administracyjne. Natomiast 4 września Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego wydał postanowienie, które nakłada na małżeństwo obowiązek przedłożenia w terminie do 30 dni dokumentów związanych z budową przydomowej altany, jak nazwano w piśmie taras - podjazd, i nakłada opłatę legalizacyjną w wysokości 5 tys. zł.
Same ciosy od życia
- Nie mamy żadnych dokumentów. Firma, która stawiała taras, już nie istnieje. Do tego ta gigantyczna opłata. Ja jestem na emeryturze, a żona na rencie. Gdybyśmy chcieli uzyskać nowe, musielibyśmy wydać kolejnych kilka tysięcy. Ledwo wiążemy koniec z końcem. Jeszcze jakby tego było mało w czerwcu złodzieje ukradli wszystkie nasze oszczędności. A przecież żona potrzebuje leków, środków do higieny - mówi Ryszard Wiśniewski.
Najgorsze jest to, że od postanowienia nie ma możliwości odwołania lub złożenia zażalenia. Jeśli więc do października małżeństwo nie wykona zaleceń inspektora, ten nakaże rozbiórkę. Co wiąże się z kolejnymi, sięgającymi nawet 13 tys. zł wydatkami.
Bezduszne przepisy
Piotr Zamarski twierdzi, że to nie on jest bezduszny, ale przepisy. - Mnie obowiązuje prawo budowlane, którego przepisy miały zastosowanie także w 1999 roku. Inwestor powinien zgłosić to do wydziału architektury starostwa powiatowego. Organ wydaje decyzję, czy w takim przypadku musi być pozwolenie na budowę czy tylko zgłoszenie budowy. Takich dokumentów nie ma. Gdyby taras powstał przed 1995 rokiem, legalizacja nic by nie kosztowała - wyjaśnia inspektor.
Tak się nie postępuje
Nie jest tajemnicą, że donos napisali lokatorzy, którzy wprowadzili się do kamienicy dwa lata temu. Nie udało się nam dowiedzieć skąd u nich tyle złej woli. Kiedy byliśmy na miejscu, nikt nie otworzył drzwi. Panią Marlenę wspierają przyjaciele i inni lokatorzy.
- Mieszkam w tym budynku od 20 lat. Jestem oburzona całą tą sytuacją. Ten taras to jedyna przyjemność na jaką sobie Marlena może pozwolić. Jej mąż dba także o ogród, żeby innym mieszkało się lepiej. Jeśli chciano z nimi walczyć, to nie w ten sposób. To po prostu nieetyczne - kwituje Barbara Zimny.
Pomoc obiecał także nowy prezes SM Orłowiec. Okazało się bowiem, że jego poprzednik, Czesław Mazurek partycypował nawet w kosztach podjazdu. Jest więc współinwestorem budowy.
- Złożę stosowny wniosek na ręce rady nadzorczej. Będę przekonywał, że w tej sytuacji jesteśmy zobowiązani do pokrycia przynajmniej części opłaty legalizacyjnej - obiecuje Mariusz Ganita.
Justyna Pasierb