Sanatorium w wodzisławskim lesie
Krzysztof Karnowka, współpracownik wodzisławskiego Muzeum, jako pierwszy opracował historię Szpitala Chorób Płuc im. dr. Alojzego Pawelca na Wilchwach.
„Dla uniknięcia zapachów z nocników należy je rano dobrze wymyć i w ciągu dnia zostawić w pomieszczeniu do tego służącym. Należy przestrzegać wyznaczonych godzin pobudki, pójścia spać, spacerów i posiłków. Bezwzględnie należy zachowywać ciszę w porze spania i leżakowania” – oto fragmenty niezwykle rygorystycznego regulaminu sprzed około stu lat dla pacjentów wodzisławskiego Szpitala Chorób Płuc im. dr. Alojzego Pawelca. Dzisiaj taki regulamin wywołałby pewnie rewolucję...
Nie wolno było kurzyć
Tymczasem kilkadziesiąt lat temu chorzy w szpitalu na Wilchwach sami musieli dbać o porządek w swoich salach i pod żadnym pozorem nie mogli wzniecać kurzu. Zabronione było wykonywanie wszelkich czynności wytwarzających kurz, takich jak m.in. czyszczenie ubrania czy butów. Wszak w tym sanatorium leczone były choroby płuc. Pacjenci nie mogli też chodzić w butach po pokojach, a przy korzystaniu z ubikacji musieli zachować nadzwyczajną czystość.
Okrągłe kąty ścian
Stary regulamin wodzisławskiego szpitala, a także wiele innych ciekawych dokumentów z dawnych czasów, przypomniał w swojej pracy magisterskiej Krzysztof Karnowka, współpracownik wodzisławskiego Muzeum. Autor pracy jako pierwszy podjął się zbadania i opracowania historii sanatorium na Wilchwach. „Dla uniknięcia zbierania się dużej ilości kurzu, w całym budynku głównym jak i w pokojach chorych starano się unikać jakichkolwiek wgłębień przy drzwiach i oknach, szufladach, zamkach, poręczach. Aby ten cel osiągnąć proponowano nawet zaokrąglić kąty ścian. Z tych samych powodów zrezygnowano również z firan i zasłon w oknach” – pisze Krzysztof Karnowka.
Plewili dla zdrowia
Gdyby tak dzisiaj cofnąć czas o sto lat, zobaczylibyśmy tutaj tłumy pacjentów odpoczywających w zupełnej ciszy na drewnianej werandzie. Nie wolno im było rozmawiać, a ciszę przerywał jedynie gong wzywający na posiłki. „Chorzy spędzali znaczną część swojego czasu na terenie otaczającego szpital lasu. Leżakowanie stosowano w tej placówce jeszcze do lat siedemdziesiątych. Codzienne spacery oraz wykonywanie drobnych prac w ogrodzie były elementem leczenia” – czytamy w historycznej pracy Krzysztofa Karnowki.
Koszule, skarpety, chustki
„Szpital w latach 1898–1922 tętnił życiem. Według sprawozdań lekarskich średni czas oczekiwania na leczenie w wodzisławskiej placówce w 1913 roku wynosił około 3– 4 tygodni. Wszystkie łóżka szpitalne były przez cały rok zajęte” – pisze dalej autor. Co ciekawe, chory nie mógł być przyjęty z jedną koszulą nocną w torbie. Musiał posiadać komplet czystych ubrań, płaszcz przeciwdeszczowy, przynajmniej 1 parę mocnych butów,1 parę mocnych kapci, 6 bawełnianych lub lnianych koszul i 3 wełniane koszule, 2 pary koszul nocnych, 6 par wełnianych pończoch lub skarpet, 12 bawełnianych lub lnianych chustek. Wszystko musiało być wyraźnie oznaczone inicjałami.
Śmiertelne żniwo gruźlicy
Szpital chorób płuc w Wodzisławiu powstał w 1898 roku, w czasach, kiedy gruźlica zbierała największe swoje żniwo. Umierały tysiące ludzie. „Zarząd Związku Lecznic Chorób Płuc Rejencji Opolskiej podjął starania o wybranie odpowiedniej lokalizacji (…) Największą aprobatę zdobyła oferta miasta Wodzisławia Śląskiego. Ówczesne władze miejskie zdecydowały się przekazać nieodpłatnie obszar pod budowę o powierzchni 1,6 hektara, później powiększony na drodze wykupu do 5 hektarów, który wraz z otaczającym zagajnikiem wyniósł w sumie około 25 hektarów. Obszar ten jest usytuowany wzdłuż dzisiejszej ulicy Brackiej” – pisze Krzysztof Karnowka. Autor opisuje też m.in. uroczystość otwarcia szpitala, wymienia wielu znakomitych gości, przedstawia rozwój sanatorium, jego rozbudowę, funkcjonowanie, nowoczesne rozwiązania, pracowników, a także wiele ciekawostek związanych z tym miejscem. – Dziękuję za pomoc Weronice Lach – Witych, obecnej dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Chorób Płuc w Wodzisławiu, która pomogła mi w zbieraniu materiałów do pracy. Dziękuję też żonie i córce dr Janickiego – dodaje Krzysztof Karnowka.
Milowy krok
W swojej pracy sięgnął do wielu cennych źródeł. Zbadał archiwa w Raciborzu, Opolu i Katowicach. Korzystał także ze zbiorów prywatnych, m.in. dra Józefa Janickiego, wieloletniego dyrektora szpitala. Dotarł do unikatowych zdjęć i dokumentów m.in. potwierdzających budowę wraz z pierwszym planem zagospodarowania i rozmieszczenia budynków szpitalnych. – To milowy krok przy odtwarzaniu historii naszego miasta, efekt żmudnych poszukiwań – podsumowuje pracę o sanatorium Sławomir Kulpa, dyrektor wodzisławskiego Muzeum. – Niestety w archiwach Wodzisławia trudno coś znaleźć, gdyż wiele dokumentów uległo zniszczeniu – dodaje dyrektor Kulpa.
Iza Salamon