Hałda Wrzosy to drzemiąca góra ognia
Piekło na hałdzie w każdej chwili może eksplodować.
Gryzący dym i smród ulatniającej się siarki zapierają dech w piersiach. Czarna jak smoła materia pod nogami, momentami twarda jak granit, gdzie indziej grząska jak błoto, oblepia buty i spodnie. Na zboczach w kilkunastu miejscach skała płonie żywym ogniem. Gdyby nie to, że jest zima i niskie temperatury, do tego wszystkiego doszłaby jeszcze pewno spiekota. Istne piekło. W takich warunkach uwijają się pracownicy w spychaczach, koparkach, ciężarówkach. Robią wszystko, by góra ognia jak najszybciej wygasła, a płomienie nie przedostały się do sąsiedniego stożka hałdy. Bo jeśli i ten drugi rozpali się, będzie problem. Dla okolicznych mieszkańców, dla środowiska.
Rekonesans
Mam okazję towarzyszyć Markowi Lamberskiemu, prezesowi firmy Eko Śląsk II z Siemianowic, która rekultywuje i wygasza hałdę, w rekonesansie terenu. Jest wtorek 16 lutego. Towarzyszy nam grupa pracowników i przedstawiciel Głównego Instytutu Górniczego, który dokonuje pomiarów ulatniających się gazów i temperatury. – Elegancko jest. Spokojnie się pali – prezes wymienia się uwagami ze swoimi ludźmi. A jeszcze kilka dni temu zbocze dosłownie płonęło. Przekonujemy się, że hałda zapożarowana jest miejscowo. Tam, gdzie nie ma gniazd ognia, spokojnie leży śnieg. W rejonach oddalonych od zapożarowanego tygla hałda ukazuje drugie oblicze. Cisza, żadnego dymu, smrodu. Biały śnieg. Hałda wygląda jak skuta zimą góra w Beskidach, a nie zwałowisko kopalnianych odpadów. Pięknie tu, choć surowo. W oddali za mgłą majaczą Rydułtowy.
Fatalna eksploatacja
Pierwszy stożek rozpalił się z powodu niewłaściwej eksploatacji prowadzonej przez poprzednie firmy. Wydobywały one z hałdy czerwony łupek, który potem sprzedawały jako materiał budowlany. Niestety nie zabezpieczały pozostałych skał, w tym węgla, najbardziej narażonych na zapłon. Poprzez wykopane dziury hałda natleniła się i doszło do zapożarowania. Wysiłki firmy sprowadzają się do usunięcia zagrożenia pożarowego. Spychacze zgarniają ze szczytu hałdy materiał spychając go na dół. Skała rozbita na drobne łupki łatwiej i szybciej wypala się i ostudza. Jednocześnie koparki ładują zapożarowane odpady na ciężarówki. Te wywożą skałę w inne rejony hałdy, gdzie stygną. Ekipy starają się nie dopuścić do przedostania ognia na drugi, drzemiący stożek. Co prawda on sam z siebie może się zapalić, ale wygaszając hałdę przynajmniej eliminuje się jedno zewnętrzne źródło ognia.
Strome zbocza
Marek Lamberski mówi, że jego firma opanuje sytuację na zapożarowanym stożku. Nie ma jednak decyzji Kompani Węglowej co do zabezpieczenia drugiego zwałowiska. Tymczasem samo jego ukształtowanie sprzyja zapożarowaniu. Ma zbyt strome zbocza. To rodzi ryzyko tłoczenia przez wiatr powietrza do środka. Zawarty w powietrzu tlen jest doskonałym zapalnikiem, zwłaszcza, że temperatury wewnątrz sięgają 200–300 stopni Celsjusza. Według prezesa można sobie z tym poradzić łagodząc zbocza, nadając im aerodynamiczny kształt. Powietrze będzie wówczas bardziej owiewać hałdę, mniej dostawać się do wnętrza. Wpierw według Marka Lamberskiego należałoby odzyskać węgiel z hałdy. Szacuje, że spoczywa tu około 300 tys. ton tego surowca. Druga sprawa to odizolowanie jednego stożka od drugiego. Wyeliminowałoby to zagrożenie przedostania się węgla dołem. Można to zrobić budując w podłożu betonowy mur. – To wszystko jednak kosztuje – mówi Marek Lamberski.
Będzie smród
Praca ze skałą rodzi uciążliwości. To przede wszystkim smród gazów uwalniający się hałdy. – Tego nie da się uniknąć, ani ograniczyć. Nie ma takiej możliwości. To właściwie jedyna uciążliwość, na jaką są narażeni mieszkańcy, o ile wiatry skierują ten smród w ich stronę – mówi prezes. Rzeczywiście, u dołu hałdy nic nie dymi, nie dociera hałas pracujących maszyn.
Tomasz Raudner