Jawność utajona
Felieton Rafała Jabłońskiego - redaktora naczelnego Nowin Wodzisławskich.
Ci, którzy głośno mówią o przejrzystości i jawności robią wszystko, by ważne decyzje zapadały w zaciszu gabinetów za plecami mieszkańców.
Od ośmiu lat obserwuję samorządowców z Wodzisławia i nie mam wątpliwości, że w wielu sytuacjach tzw. władza z radnymi żyje włącznie jakby w innym świecie. Dogadywanie się w sprawie głosowań w zaciszu gabinetów już nikogo nie dziwi, a to, że ktoś stchórzył i wyszedł z sali obrad przed podniesieniem ręki, bądź podniósł ją wbrew temu co wcześniej mówił, bo były „naciski kolegów”, nie jest czymś o czym powinno się głośno mówić. O dziwo główni rozgrywający tej paskudnej gierki mówią o jawności. Chcą być liderami przejrzystości życia publicznego. Szkoda tylko, że posługują się dwiema odmiennym jej definicjami. Na własny użytek posługują się jawnością, która z otwartością nie ma nic wspólnego. Tej prawdziwej, utajonej, z kieszeni nie wyciągają. A nuż okazałoby się, że ten na którego sporo ludzi oddało głos jest pospolitym draniem bez moralnego kręgosłupa.
Przejrzystości jak ognia boją się nie tylko radni powiatowi. Jeszcze dobitniej skrywają ją władze Wodzisławia. Zarówno prezydent jak i większość radnych głośno mówi o jawności życia publicznego i jednocześnie robi wszystko, by tę jawność pozostawić w gmachu przy Bogumińskiej. Już półtora roku u przewodniczącego rady Lecha Litwory leży projekt uchwały w sprawie zmiany statutu miasta i wprowadzenia m.in. głosowania imiennego, dzięki któremu byśmy wiedzieli jak każdy radny głosował. Do dzisiaj w tej sprawie nic nie zrobiono. Prezydent mówi o zbyt dużych kosztach związanych z zakupem maszynki do głosowania (ok. 20 tys.). O kosztach szybko jednak zapomina, gdy z wyjątkową gorliwością służbowo podróżuje po świecie.
Samorządowcy żyją w innym świecie, a mieszkańcy co jakiś czas próbują do tego świata pukać, wysyłając do radnych skargi na działalność prezydenta, starosty czy innego urzędnika. Aż dziw bierze, że wierzą jeszcze w skuteczność takich działań. Nie znam skargi, która została uznana za zasadną. W tamtym świecie panuje przekonanie, że wszyscy są idealni i błędów nie popełniają, a refleksja przychodzi dopiero po czterech latach. Wówczas samorządowcy wychodzą na zewnątrz i błagają o głosy. Wtedy traktują nas poważnie. Szkoda tylko, że czar pryśnie po wyborach i okaże się, że zostaliśmy nabici w butelkę i potraktowani jak maszynka do głosowania. Maszynka, na którą prezydent ciągle nie ma pieniędzy.