Pies sąsiada zagraża moim dzieciom
Antoni Szulik (na zdj.) wraz z żoną wychowuje 11 dzieci (8 w rodzinie zastępczej). Boi się o ich bezpieczeństwo. Pies obronny sąsiadów spaceruje bez nadzoru i straszy maluchy. Policja mimo interwencji sprawą się nie zajęła. Interweniowała straż miejska, ale… po kilku dniach.
Niebezpieczny pies wychodzi za ogrodzenie i spaceruje po sąsiednich polach i posesjach. Kilkakrotnie stanął na drodze dzieciom, które za każdym razem przeżyły traumę. Z krzykiem i płaczem uciekały do bezradnej mamy. Co na to właścicielka psa? Nie zamierza zamykać go w klatce, by jak twierdzi nie zrobił się dziki, ale był blisko ludzi.
Problem mają państwo Szulikowie mieszkający przy ul. Wiejskiej w Gogołowej (sołectwo w gminie Mszana). Mają troje swoich dzieci, dodatkowo osiem w rodzinie zastępczej. W piątek 16 lipca jak zwykle maluchy wybrały się na boisko. Powrót do domu okazał się dla nich koszmarem. Na ich drodze stanął pies sąsiadów. Maluchy zaczęły krzyczeć i wzywać pomocy. Z domu wybiegła ich mama. – Mówiłam do nich, żeby stały nieruchomo. Byłam bezradna – relacjonuje Iwona Szulik. Sytuację udało się opanować. Dzieci wróciły do domu. – Nie wiedziałam kim mam się zająć. Dzieci się trzęsły i strasznie płakały. To było dla nich straszne przeżycie – dodaje.
Nie mogą przyjechać
Kobieta natychmiast zadzwoniła po policję. W słuchawce usłyszała, że sprawą powinna się zająć straż miejska. – Strażnicy zajmują się wyłapywaniem psów, więc za każdym razem sprawę kierujemy do nich – mówi Marta Czajkowska, rzecznik wodzisławskiej policji. Mieszkanka Gogołowej z prośbą o pomoc zwróciła się więc do strażników z Wodzisławia, obsługujących także gminę Mszana. Tutaj usłyszała, że interwencja nie jest możliwa, bo… strażacy kończą pracę i mogą przyjechać w poniedziałek. Od tego momentu mamy dwie wersje wydarzeń.
Dlaczego strażnicy nie przyjechali?
Kobieta wzywająca pomocy twierdzi, że funkcjonariusze pojawili się w Gogołowej dopiero po pięciu dniach, w środę ok. godz. 13.00, a więc kilkadziesiąt minut po wizycie dziennikarza u Janusza Lipińskiego, komendanta Straży Miejskiej w Wodzisławiu. Sam komendant podczas rozmowy z przedstawicielem Nowin Wodzisławskich stwierdził (po rozmowie telefonicznej z dyżurnym), że jego podwładni interweniowali we wtorek. Sami funkcjonariusze dzień później utrzymywali, że byli na miejscu w poniedziałek. – To nieprawda. Nikogo tutaj nie było. Pamiętam, że zdenerwowana brakiem reakcji dzwoniłam w poniedziałek do straży miejskiej i przyznano, że patrolu u nas jeszcze nie było. Zresztą po chwili rozmowy panowie, którzy w końcu nas odwiedzili, gubili się w wersji wydarzeń i nie byli pewni, czy byli w Gogołowej czy w Godowie – mówi kobieta. Zdenerwowania nie ukrywa jej mąż Antoni. – W jakim państwie my żyjemy? Policja nie interweniuje, straż miejska mówi, że działa, a się nie pojawia. Dopiero kiedy dojdzie do tragedii, wszyscy będą ubolewać. To jest draństwo – mówi Antoni Szulik.
Tylko co drugi dzień
Mimo rozbieżności zdań każdej ze stron pewne jest, że strażnicy zwlekali. Rodzi się więc pytanie, dlaczego? – Obsługujemy dodatkowo trzy gminy – Godów, Gorzyce i Mszanę. Jesteśmy tam co drugi dzień, więc nasze możliwości są ograniczone – mówi komendant Lipiński.
Mimo rozbieżności zdań każdej ze stron pewne jest, że strażnicy zwlekali. Rodzi się więc pytanie, dlaczego? – Obsługujemy dodatkowo trzy gminy – Godów, Gorzyce i Mszanę. Jesteśmy tam co drugi dzień, więc nasze możliwości są ograniczone – mówi komendant Lipiński.
Za nadzór strażników nad porządkiem gmina płaci rocznie ok. 50 tys. zł. Porozumienie zakłada m.in. interweniowanie w sytuacjach, w jakich znalazła się rodzina z Gogołowej. Janusz Wita, zastępca wójta Mszany, zamierza sprawę wyjaśnić.
Rafał Jabłoński