Dlaczego pani burmistrz nie żądała od firmy Zielony Śląsk 725 000 zł za wycinkę drzew?
Nie dość, że drzewa nasadzili z opóźnieniem, to zrobili to zimą.
Firma Zielony Śląsk otrzymała w maju 2007 roku zezwolenie burmistrza Rydułtów na wycinkę drzew w związku z prowadzoną działalnością na terenie byłej cegielni przy ul. Bohaterów Warszawy. Urząd naliczył 725 tys. zł opłaty za wycinkę. Pieniędzy jednak nie skasował. Dlaczego? Ponieważ firma w zamian za wycinkę była zobowiązana do nasadzeń nowych drzew. Miała to zrobić do 15 listopada 2007 roku. Drzewa jednak się nie pojawiły. Z dokumentów wynika, że Zielony Śląsk nasadził je dopiero 18 lutego 2008 roku. – W naszej szerokości geograficznej w tym czasie ziemia zamarza nawet do głębokości 90 cm – mówi Grzegorz Dziewior, radny powiatowy, który poinformował o sprawie pozostałych radnych podczas ubiegłotygodniowej sesji. Dziwi go również fakt, że wycięto drzewa szlachetne, a posadzono głównie krzewy ozdobne. Zniknęły bowiem m.in. graby, dęby, olchy i lipy. Niektóre drzewa miały obwód przekraczający 130 cm. Była także wyjątkowa wierzba o obwodzie przekraczającym 230 cm. Nasadzono z kolei głównie cyprysy.
Kornelia Newy potwierdza, że spółka nie dotrzymała terminu zasadzenia drzew. Nie zdecydowała się jednak wyegzekwować opłaty, powołując się na nieprecyzyjne przepisy. Spółka nasadziła drzewa w lutym 2008. Poinformowała o tym urząd w marcu tegoż roku. Komisja z urzędu potwierdziła ten fakt. – Zwróciłam się do radcy prawnego o wykładnię, co w związku z tym powinnam zrobić, skoro było wiadomo, że nasadzenia były po terminie – mówi pani burmistrz o dwóch punktach ustawy prawo o ochronie przyrody.
Niejasne przepisy?
Jeden z punktów stanowi, że opłata jest odroczona na trzy lata od dnia wydania pozwolenia na wycinkę drzew. W tym przypadku trzy lata minęły 11 maja tego roku. Ale kolejny punkt mówi, że opłata podlega umorzeniu jeśli drzewa zachowają żywotność po trzech latach od dnia nasadzenia lub nie zachowają żywotności z przyczyn niezależnych od posiadacza nieruchomości. – Radca oświadczył, że najważniejszy jest fakt posadzenia drzew. Z racji nieprecyzyjnych przepisów przyjmujemy, że trzy lata miną 18 lutego 2011 roku. W marcu powołamy rzeczoznawcę, który oceni kondycję drzew. Jeśli się okaże, że z roślinami jest coś nie tak, naliczymy opłatę – wyjaśnia Kornelia Newy. Dodaje, że wzięła pod uwagę pisemne uzasadnienie firmy, dlaczego nie posadziła drzew w wyznaczonym terminie. – Tłumaczono, że Zielony Śląsk zamierza dokonać nasadzeń wiosną, aby oddzielić zakład betoniarski od reszty otoczenia. Uznaliśmy te argumenty za zasadne – dodaje pani burmistrz.
Kowal zawinił, Cygana powiesili
W tej sprawie jest jeszcze jeden wątek. Urząd miasta ponaglił Zielony Śląsk do posadzenia drzew po kontroli, dokonanej na terenie firmy przez wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska w Katowicach. Inspektor stwierdził, że spółka nie zrealizowała decyzji burmistrza. Powiadomił o tym magistrat pismem z 8 stycznia 2008 roku. Zwrócono także uwagę, że nie ma żadnego dokumentu dopuszczającego przekroczenie wyznaczonego przez burmistrza terminu.
Burmistrz winą obarcza pracownika urzędu, który miał rzekomo przeoczyć terminy. Przyznaje, że zwolniła go z pracy. Jak mówi, było to jedno z wielu zaniedbań, których się dopuścił. – To była kropla, która przepełniła czarę – mówi Kornelia Newy.
(tora)